Strony

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

No, tak. Kiedyś musiało do tego dojść, że role się odwrócą. Ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadzało, bo jakiś czas temu wymyśliłem interesującą i prawdziwą historyjkę o moim fascynującym życiu... chociaż, niechże się Fantarigo trochę pomęczy, tak jak ja.
-A więc, przybrana mamusia straszyła mnie nimi jak byłem niegrzeczny-powiedziałem z miną niewiniątka.-Gadała, że jak nie zjem kaszki to przyjdą czarne koty, obedrą mnie ze skóry i się w nią ubiorą, głowę przybiją do ściany a włosami i flakami wypchają materac.
-Co za matka...-westchnęła kobieta.-Nic dziwnego, że wyrosłeś na to, czym jesteś.
-Eee tam. Przynajmniej nauczyła mnie trzymać się z dala od kłopotów.
-Jeśli chodzi o trzymanie się z dala od kłopotów, to bym się jeszcze na ten temat posprzeczała. Jednak mam wrażenie, że na straszeniu się nie skończyło.
-No, bo się nie skończyło-pisnął Tivel, który z kotami miał więcej do czynienia, niż ja.-Kilka razy próbowali nas ukatrupić! Uprzykrzali życie!
-Cicho bądź-syknąłem i spróbowałem zatkać suchymi liśćmi pysk jelenia, ale on mi się wyrwał i jeszcze do tego bezczelnie się śmiał.
-Niech mówi, ciekawie się zapowiada-powiedziała Fantarigo, jakby biorąc Tivela w obronę. Skrzyżowałem ręce na piersi i posłałem towarzyszowi piorunujące spojrzenie.
-A więc, drogie dzieci-kontynuował jeleń, przybierając głos i postawę zgrzybiałego, znającego życie dziadka.-Wszystko zaczęło się, kiedy Feanaro był młodziutkim, pięćdziesięcioletnim, robiącym w pieluchy dzieckiem.
-Ale ten szczegół mogłeś sobie darować-mimowolnie zachichotałem.
-Cicho bądź, chłopcze-mruknął Tivel.-Więc czarne koty za cel obrały sobie naszą dwójkę, kurduplowatego, czarnowłosego elfka i niebieskiego, skrzydlatego parzystokopytnego. Jako, że osada Feanaro między innymi za sprawą kiciusiów poszła w rozsypkę, czarni postanowili poszukać niedobitków i ich dobić. Więc wziąłem gówniarza na grzbiet i pobiegłem ku zachodzącemu słońcu, a te knypki czepiały się nas jak rzep psiej dupy.
Tu nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem. Zupełnie inaczej zapamiętałem tamtą historię, ale wersja rogatego była o niebo zabawniejsza. Niezrażony tym Tivel kontynuował swoją opowieść.
-To, co robiliśmy podczas ucieczki i gdzie nas zawiało to już zupełnie inna historia, którą wolałbym zachować dla siebie. Ale kiedy przywiało nas do tej wioski, oni już tu sobie czekali, żeby urządzić nam godne przyjęcie. A mówiąc to, miałem na myśli łuki, kusze, miecze i halabardy, czyli standard, z jakim zawsze nas witano. Nabili nam niezłe kuku, więc uciekliśmy do lasu. I to by było na tyle z bajeczek na dobranoc.
-Pięknie to ująłeś. Powinieneś napisać kiedyś książkę, gdybyś tylko umiał pisać-powiedziałem, gramoląc się spod sterty czerwonych, żółtych i zielonych liści.
-I co... to wszystko?-Zapytała Fantarigo.
-A czego się spodziewałaś? Że będzie opowiadał o heroicznych czynach, wielkich smokach, pięknych księżniczkach i przystojnych, odzianych w złote zbroje książętach?-Sarknąłem.

Fantarigo? Tivel się nie pierdoli z tematem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz