wtorek, 29 września 2015

Od Midnight (c.d. Sylwii)

Szłam przez puszczę i rozglądałam w poszukiwaniu jakichś zwierząt. Co prawda nie byłam jakoś bardzo głodna ale miałam ochotę na polowanie. Poza tym mięso zawsze mogę zostawić na później. Szłam już dość długo, a nie znalazłam jeszcze żadego większego zwierzęcia. Trochę mnie to zdziwiło, bo szukałam już dosyć długo. W pewnym momencie dostrzegłam jakąś kobietę. Niby wyglądała zwyczajnie, ale na pewno nie była człowiekiem. Była jakąś z magicznych. Niestety nie wiem kim.

(Sylwia?)

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

Widząc pewne rozanielenie na twarzy Fantarigo z jednej strony ucieszyłem się, że udało mi się chociaż raz w życiu uszczęśliwić, ale z drugiej poczułem się wykorzystany. Miałem wrażenie, że blondynie chodziło tylko o znalezienie jeźdźca Gordona i tylko dlatego, kiedy zaczęła podejrzewać, że to mogę być ja, zaczęła tak jakoś inaczej traktować. Chociaż może tak mi się tylko wydawało, bo odkryłem w sobie zupełnie nowy rodzaj obawy, czyli strach przed porzuceniem. To wszystko nie dawało mi jakoś spokoju. Myśl o tym, że Fantarigo mogłaby okazać się taką suką, jakie wcześniej w swoim życiu spotykałem odbierała mi chęć do egzystencji. Postanowiłem się więc skupić na locie. Znamię na dłoni bardzo się rozgrzało, ale nie sprawiało bólu. Wręcz przeciwnie, mimo targającego mi włosy zimnego wiatru w moim ciele pulsowało przyjemne ciepło, które wydawało się uderzać w rytm bicia smoczego serca. A Gordon który przecież pewnie zdążył się już nalatać też zdradzał dziwną ekscytację. Czułem wyraźnie to cudowne uczucie i dałem się mu ponieść. Jedną ręką trzymałem się ciemnoszarych łusek smoka, a drugą uniosłem do góry. Po chwili, upewniwszy się że siedzę pewnie w siodle podniosłem również drugą. To musiało trochę dziwnie z boku wyglądać, ale nie przejmowałem się tym. Miałem wrażenie, że mogę dotknąć śnieżnobiałych chmur.
-Niech się pan lepiej trzyma siodła bo jeszcze spadnie i będziemy mieli problem-powiedziała Fantarigo na chwilę wyrwana z transu. Uśmiechnąłem się do niej wrednie po czym złapałem pewnie Gordona za łuski na szyi i całym ciężarem swojego ciała przechyliłem się w bok. Zaskoczony smok został pociągnięty za mną. Przez chwilę lecieliśmy do góry nogami, ale nie spadłem. Ścisnąłem Gordona mocno nogami i znowu puściłem ręce, które tym razem zaczęły zwisać w dół.
-Na dole wszystko jest takie maluuuutkie!-Wrzasnąłem. Smok przewrócił oczami po czym wrócił do swojej poprzedniej pocycji.
-Przestań zachowywać się jak dziecko i nigdy więcej tak nie rób-warknął. Jeśli chciał mnie tym przestraszyć to mu się nie udało. Pod wpływem jego profesorskiego tonu jedynie zachciało mi się śmiać. Byłem z nieznajomej przyczyny w takiej euforii, że wszystkie smutki sprzed kilku sekund poszły w niepamięć.
-Niech się tak księżniczka o mnie nie martwi, bo jak to mówiła mojej świętej pamięci niańka, "smutek piękności szkodzi". Chciaż z takim wyrazem twarzy to pani chyba nic nie pomoże-zaśmiałem się.
-Kimkolwiek ta niańka była, na pewno nie nauczyła pana szanownego kultury-odpowiedziała Fantarigo, puszczając moją żartobliwą obelgę mimo uszu.
-Nie dziwię się. Byłem bardzo wrednym dzieciakiem.
-Za to teraz jest pan wrednym dorosłym.
-Oj, księżniczka o wyjątkowo ciętym języku! Czyżby też dokazywała w dzieciństwie?
-Ja panu zaraz dokażę... ktoś tu chyba chce pozbierać zęby z ziemi, jak już wylądujemy.
-Czy pani mi grozi?
-Zależy, jak pan rozumie słowo groźba.
-Ratunku, kobieta mnie bije! Tracę swoją męską dumę!
-Jak się nie przymkniesz to stracisz coś jeszcze-warknął Gordon.
-Dwóch na jednego? Co to ma być?-Zapytałem.-Muszę dyskretnie zmienić temat.
-Broń się broń.
-A czy będę mógł chociaż dowiedzieć się, gdzie lecimy?

Fantarigo? ";)" ~ty

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Z pomocą Gordona Feanaro wreszcie nas znalazł. Ostatni odcinek drogi musiał przebyć między koronami drzew. Kasjopeja popędziła w innym kierunku by zmylić pogoń. Gdy elf dopadł wreszcie skalistej polany na której urządziliśmy tymczasowy obóz wyglądał na lekko zaniepokojonego. Oglądał się nerwowo nie wiedziałam czy w oczekiwaniu na Kasjopeję czy też obawiał się śledzącej go pogoni. Uśmiechnęłam się starając dodać mu otuchy. Zresztą sądziłam że perspektywa lotu na potężnej bestii dostatecznie poprawi mu humor. Bez słowa podeszłam do Seredo i położyłam mu dłoń na jego giętkiej szyi. Najpierw poczułam zimno gładkich łusek, ale zaraz dołączyło do niego przyjemne ciepło pulsującego znamienia.
- Gotowy do lotu... wierzchowce już osiodłane
Zawołałam dość głośno. Elf od razu jednak doskoczył do mnie przyciskając mi dłoń do ust. Ekscytacja związana z perspektywą niezwykłej podróży sprawiała iż zupełnie zatracałam instynkt samozachowawczy i traciłam czujność.
- Ciszej księżniczko... bo nas znajdą i taki bal urządzą
Uśmiechną się złośliwie. W tym czasie mój gad darł niecierpliwie skałę
- Proszę nie naruszać mojej przestrzeni osobistej ... bo z takimi bezwstydnikami też potrafię ładnie zatańczyć - dla podkreślenia rzeczywistego znaczenia tych słów wykonałam kilka próbnych zamachów szpadą zmuszając Elfa do cofnięcia się.
- Wolałbym nie sprawdzać pani zdolności teraz, bo chyba trochę się spieszymy...
- Taaak - stwierdziłam po chwili namysłu - zresztą myślę, że siniaki pod oczami ciężko by wytłumaczyć.... nawet napad rabusiów mógłby nie przejść
Włożyłam nogę w strzemię i wdrapałam się na grzbiet Seredo. Spojrzałam z wysoka na elf który nadal stał w miejscu.
- A pan przepraszam na co czeka... na specjalne zaproszenia, a może trzeba podsadzić.
- Nie czekam po prostu... bo ja tu panią ubezpieczam
- Jasne... a jakbym zamierzała spaść to mam głośno krzyczeć
"Żeby szanowny pan zdążył się odsunąć" - dorzucił głośno w myślach mój towarzysz.
Elf uśmiechną się złośliwie jak to miał w zwyczaju i podszedł do swojego smoka. Gordon przysiadł grzecznie, ale jego jadowity zębaty uśmiech sugerował jakiś niecny podstęp. Cały czas śledząc ruchy bestii. Gdy już staną zadowolony opierając się o strzemię gdy smok niespodziewanie poruszył się i elf w ostatnim momencie zdołał odbić się od jego boku i wylądować na ziemi. Smok zachichotał, a jeździec spiorunował go spojrzeniem. Udał że oddalił się ale zaraz rozpędził się, wbiegł na pobliskie dość pochyłe drzewo i skoczył planując wylądować w siodle,ale złośliwy gad odsunął się i elf wylądował dość twardo na skalistym podłożu.
" No panie Feanaro trzeba mniej pić... zdecydowanie" Usłyszeliśmy jego donośny głos w myślach.
- Dajże mi wreszcie wleźć na to siodło tu gadzino przebrzydła... żmijo oślizgła...
Wrzeszczał elf, a smok uparcie odsuwał się od niego.
- Gordon - poprosiłam uśmiechając się rozbrajająco - pozwól panu usiąść bo go nóżki bolą od biegania
Smok przysiadł grzecznie. Elf zaś obserwując go nieufnie wsiadł wreszcie.
- Mnie to nie chciał słuchać - powiedział z wyrzutem.
- Widocznie jest pan mało przekonywujący... albo ma po prostu brzydsze ząbki... a teraz czas nam w drogę
Smoki machnęły kilka razy skrzydłami i wzniosły się w górę. Opuściłam bariery umysłu i połączyłam się z Seredo. Odczuwałam teraz jego emocje jak swoje własne. Oprócz tego czułam wicher rozwiewający mi włosy. Na włosach osiadały mi kropelki wody gdy wznosiliśmy się ponad chmury. Słońce ogrzewało mi twarz. Czułam się naprawdę wspaniale. Moje marzenie wreszcie się spełniło.

sobota, 26 września 2015

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

Gordon wysadził mnie kawałek od wioski a sam poleciał sobie precz, wezwany przez Fantarigo. Nie powiedział mi nawet, po co leci ale miałem wrażenie, że to nic poważnego. Ucieszyłem się nawet z tego, bo smok nieco mógłby utrudnić mi zakupy, a był tak uparty, że zacząłem mieć coraz większe wrażenie, że wdał się we mnie. Usiadłem na trawie i zacząłem zastanawiać się, jak ja nie wzbudzając zainteresowania strażników przeniknę do wioski, zabiorę to co trzeba i ucieknę. Myślałem tak spory szmat czasu, aż jakiś impuls nie zmusił mnie do zerwania się na równe nogi. Był to nieznośny ucisk w kręgosłupie, jakby ktoś owinął moją klatkę piersiową ciasnymi paskami skóry. Na początku pomyślałem, że to za sprawą znamienia od Diany, ale tamto nie wykazywało żadnej aktywności. Wtedy blizna na mojej dłoni zapulsowała. Zrozumiałem, że chodziło o Gordona.
~Co wy tam wyprawiacie?~Zapytałem.
~Głupie siodło... ciesz się, że nie musisz go nosić, chociaż chętnie bym ci je sam założył. Jest niewygodne i w ogóle...~syknął smok.
~Po części znam twój ból, ale przestraszyłem się, że to coś bardziej poważnego.
~Bardziej poważnego?! Nie rozśmieszaj mnie!
~Spróbuj proszę zmienić nastawienie do siodła, bo twój... ekhem, lekki dyskomfort nieco utrudnia mi wykonanie zadania.
~Łatwo ci mówić!
Nie odpowiedziałem, bo poczułem jeszcze silniejszy uścisk, który wręcz zaparł mi dech w piersiach. Wstrętny, złośliwy gad. Osunąłem się na ziemię i zacząłem głęboko oddychać. Po kilku chwilach dyskomfort zniknął. Chyba Fantarigo zlitowała się i zdjęła Gordonowi to siodło. W prawie tym samym momencie przyleciała Kasjopeja. Z gracją osiadła na ziemi i wlepiła we mnie inteligentne spojrzenie.
-Ty od Fantarigo?-Zapytałem. Klacz pokiwała głową. Ucieszyłem się z tego, bo koń... był zawsze bardziej naturalny niż smok.
-To super. Mam świetny pomysł, jak zgarnąć potrzebne nam materiały. Będzie to wymagało od ciebie schowania skrzydeł i umiejętności aktorskich, jeśli oczywiście zechcesz mi pomóc.
Zawsze czułem się trochę niepewnie przy tym zwierzęciu ale skoro koń nie wykazywał żadnych oznak protestu to stwierdziłem, że mogę mówić dalej.
-Pójdziemy sobie drogą, którą jeżdżą do wioski karawany z towarami. Wypatrzymy pierwszy lepszy wóz ze szmatami na stroje. Kiedy taki nadjedzie, ty walniesz się na ziemię i zaczniesz udawać, że cię potrącił. To da mi czas na skasowanie kogo trzeba i zwinięcie, czego trzeba. Potem po prostu podbiegnę do ciebie, co będzie znakiem do ucieczki. Wrócimy sobie do Fantarigo jakby nigdy nic.
Klacz przewróciła oczami, ale chyba zgodziła się na mój plan. Jednak nie starała się ukrywać swojego mniemania a jego absurdalności. Heh, musielibyśmy częściej pracować razem, a by się przyzwyczaiła. Kasjopeja ruszyła wzdłuż drogi. Nie nawiązaliśmy jakiegoś bliższego kontaktu, tylko po prostu przyczailiśmy się w krzakach i zaczęliśmy czekać. Przejeżdżające wozy były otoczone strażnikami ale nie wiozły poszukiwanej przez nas zawartości. Mijały godziny wypełnione szumem liści i od czasu do czasu stukotem kół. Z nudów zacząłem liczyć wozy a potem nucić pod nosem. Jednak to nie zapewniało mi wystarczającej rozrywki. Potem spróbowałem nadawać strażnikom eskortującym wozy śmieszne przezwiska, a potem spekulować na temat tego, jak będzie wyglądał ten bal, ja i Fantarigo udający jakiś wpływowych ludzi i Tivel zapewne zamknięty w złotej klatce. Całkiem zabawnie się o tym myślało więc z trudem stłumiłem rozczarowanie, kiedy Kasjopeja szturchnęła mnie i wskazała wóz otoczony większą ilością strażników. Bez wątpienia wieziono w nim materiały dla jakiejś zasłużonej krawcowej. Mężczyźni pilnujący wozu mieli kwaśne miny. Widać było po nich, że nie są zadowoleni ze swojego obecnego zajęcia i w sumie to im się nie dziwiłem. Klacz, wypchnięta przeze mnie z krzaków z wizgiem wypadła przed wóz. Spłoszone konie zatrzymały się kilka cali przed położoną na ziemi Kasjopeją. Wszyscy strażnicy a nawet woźnica, ucieszeni wybrnięciem z codziennej rutyny skoczyli w kierunku klaczy i zaczęli wykłócać się o to, który zawinił szkodzie biednego zwierzęcia. Na to właśnie czekałem. Zakradłem się cicho na tyły wozu i otworzyłem drzwi znalezionym w kieszeni spodni wytrychem. Kiedy dostałem się do środka zacząłem chaotycznie przebierać materiały w poszukiwaniu czegoś zgodnego z wymaganiami Fantarigo. Ku mojemu zadowoleniu, w kufrach nie tylko były misterne koronki i materiały, ale i całe, gotowe suknie. Z chichotem pomyślałem o tym, jak blondyna dałaby radę poruszać się w czymś takim. Wziąłem pierwszy lepszy worek leżący na podłodze, wpakowałem do niego różne ozdóbki, koroneczki i brylanciki oraz dwie sukienki. Jedną biało-niebieską z długą spódnicą wykańczaną srebrnymi ornamentami w kształcie kwiatów a drugą fioletową obszytą złotą nicią przy rękawach i w talii. Nawet, jeśli Fantarigo się nie spodobają to zawsze będę mógł je sprzedać gdzieś. Zarzuciłem sobie worek na plecy i wyskoczyłem z wozu. Mężczyźni dalej stali pochyleni nad Kasjopeją, która żeby dodać scenie dramaturgii wydawała z siebie żałosne jęki i co jakiś czas spazmatycznie wierzgała kopytami. Kiedy jednak zobaczyła mnie machającego do niej zza wozu natychmiast odzyskała życiowe siły. Wstała i roztrąciła zszokowanych strażników. Podbiegłem do niej szybko i zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek zrobić, bez namysłu wskoczyłem Kasjopeji na grzbiet. Klacz puściła się galopem przed siebie, zostawiając za sobą wrzeszczących mężczyzn, którzy dosiedli swoich koni i ruszyli za nami w pościg.
~Gordon, powiedz królewnie, że jej szmatki już są w drodze~zakomunikowałem, co jakiś czas oglądając się za siebie. Strażnicy nadal nas gonili ale nie mogli równać się z szybkością pegaza.

Fantarigo?

piątek, 25 września 2015

Od Rosie (c.d. Gabriela)

Podczas gdy spałam ponownie miałam koszmar. Koszmar w którym mój ojciec ginie, Gabriel odwraca się ode mnie. Wszyscy byli przeciwko mnie. Nim koszmar dobiegł końca, przebudziłam się. Wstając zobaczyłam że Wyja śpi, a tuż obok niej Furri. Wstając odwróciłam i zobaczyłam siedzącego przy stole Gabriela. Mogłam zauważyć, że nie jest on zadowolony. Biorąc swój sztylet i chowając go. Podeszłam do niego i przysiadłam się.

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Choć wolałam na razie nie wspominać o tym Feanaro siodła były już prawie gotowe. Budząc mnie rano chyba nawet nie zauważył ciemnych materiałów przewieszonych przez drążek wbity w ścianę. Miałam co prawda dowiedzieć się czegoś o tym balu, ale przecież aby tego dokonać nie musiałam wcale wychodzić z jaskini. Gdy tylko elf zniknął wydałam odpowiednie rozkazy Kasjopei. Klacz stanowiła doskonałego żołnierza tak jak ja potrafiła narzucić sobie dyscyplinę, ale też wykazywała często własną inicjatywę, a nawet potrafiła się sprzeciwić. Wiedziałam, że większość zupełnie inaczej postrzega idealnego wojownika, ale najpewniej wszyscy ci "specjaliści" nigdy nie byli na prawdziwym polu bitwy, ani nie wplątali się w taką aferę jak ja. W każdym razie moje poglądy powszechnie chyba znane wykluczały mnie z otwartych starć. Po prostu dowódcy nie potrafili mi ufać. Zadowalałam się więc rolą zwiadowcy. Uśmiechnęłam sie pod nosem. "Oj w co ja się wpakowałam". Wreszcie otrząsnęłam się z wspomnień i podeszłam do siodeł. W zasadzie były gotowe. Siedziska wykonane ze skór drapieżnych zwierząt, a wykończone miękką sierścią roślinożerców wyglądały całkiem dobrze. Wolałam nie wspominać elfowi, że użyłam nie tylko jego zdobyczy, ale  także tego co przyniósł mi Seredo. Teraz naprawdę została mi koronkowa robota. Musiałam coś wyhaftować na brzegach. Swoje siodło zrobione ze skóry pantery i królików upolowanych przez Feanro oraz pantery śnieżnej i sarny złapanych przez smoka przyozdobiłam srebrną nicią umieszczając na nim lilie, a w okolicach strzemion skrzyżowane szpady. Nie wiedziałam jednak jakie znaki umieścić na drugim. Tak naprawdę wiedziałam o elfie nie za wiele. W końcu zdecydowałam się na złote liście dębu żołędzie, a jako główny motyw umieściłam jelenia. Do budowy tego sprzętu użyłam tego co pozostało z łowów łucznika i skóry rysia oraz sarny. Zadowolona przyjrzałam się swemu dziełu. Seredo wyczuwając moją radość zajrzał ciekawie przez otwór wejściowy.
"No postarałaś się" - pochwalił mnie w myślach.
"Chcesz przymierzyć" uśmiechnęłam się biorąc ze stojaka ciężkie siodło, które niemal przygniatało mnie do ziemi.
"Z takim piórkiem rady sobie nie dasz" żartował smok
"Wiesz jesteśmy trochę innej postury" chciałam by zabrzmiało to dwuznacznie
"Sugerujesz że jestem gruby" uchwycił w lot mój towarzysz udając, że się obraża. Ostatecznie pomógł mi pyskiem założyć sobie sidło na grzbiet. Prezentował się pięknie. Pogładziłam jego szyje dłonią czując przyjemne ciepło pulsujące od znamienia. Z trudem powstrzymałam się by nie dosiąść bestii. Czułam jednak iż będzie to nie uczciwe względem Feanaro. Nie zamierzałam jednak bezczynnie czekać. Uznałam, iż wyjdę mężczyźnie na spotkanie i razem wrócimy na smokach. Czułam, że taki sprzęt ewakuacyjny może się przydać. Jakoś nie wierzyłam, by wszystko przebiegło bez kłopotu. Przymocowałam drugie siodło na pierwsze. Był to jedyny sposób by je przetransportować. Nie miałam ochoty wzywać Gordona, by wracał. Mógł być potrzebny elfowi. Koło nas wylądowała Kasjopeja.
"Powinno się udać... tak jak przypuszczałaś to bal maskowy... tylko, że będą też przedstawiciele czarnych kotów... cała impreza jest z okazji urodzin królewskiego syna i obchodzi się ją w całym kraju... możesz powiedzieć że jesteście hrabiami poza swoim miastem, a nie chcieliście przegapić tak ważnej uroczystości... Hasło brzmi: "Purpura znów zasiadły na tronie nowego pokolenia" a odzew "Tak się stało z woli niebios i przeznaczenia" no chyba je nawet znasz... "
"Dobrze, a teraz mam jeszcze jedną prośbę... zechcesz pójść do miasta i w razie czego pomóc Feanaro, ja poszukam jakiegoś skalistego miejsca gdzie zaczekam ze smokami... rozumiesz nie chcę zostawiać śladów"
Klacz skinęła głową na pożegnanie i popędziła przed siebie. Ta bezczynność jaka pewnie nastała po moim odejściu wyraźnie dała jej się we znaki. Teraz była pełna energii. Seredo poleciał górą, a ja pobiegłam przez las. Wreszcie znalazłam odpowiednie miejsce i naprowadziłam an nie smoki. Gordon był raczej niechętny do pomocy. Musiałam nieźle się namęczyć żeby wreszcie założyć siodło, a i mając je na grzbiecie wyglądał jakby planował je zerwać przy pierwszej okazji. W oczach potężnego gada widziałam jednak iskry niepewności. Wreszcie osiadłam opierając się o łapę mojego towarzysza. Nie zamierzałam przyspieszać wydarzeń. Wiedziałam ze mój brak zaufania będzie plamą na honorze elfa więc postanowiła tym razem grzecznie poczekać. Choć byłam prawie pewna że przyleci na grzbiecie Kasjopei ścigany przez chmarę gwardzistów.

środa, 23 września 2015

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

-Jak sobie pani życzy-powiedziałem.-Gdzie to pudełko?
-Nie zapominaj o gryzącym ubranku... tak bardzo wżyna się w skórę... znowu będziesz się drapał jak zapchlony kot-zaśmiał się Gordon, jednak zmusiłem się, żeby go zignorować.
-I tak trzeba by wnieść kilka poprawek do tych ubrań. Może dałoby się jakoś poprawić ich komfort-dodała Fantarigo.
-A więc wyruszam-krzyknąłem i sztywnym, marszowym krokiem zacząłem iść w stronę, gdzie wydawało mi się, że znajdę targ czy cokolwiek temu podobnego.
-Gdzie?-Zapytał Gordon.
-Ty jesteś głuchy, czy pierdolnięty? Na targ idę-fuknąłem. Starałem się okazywać smokowi wyraźnie moją niechęć, zwłaszcza po wydarzeniach, które przyniosły ze sobą poprzednie dni.
-Nie słuchałem-smok w locie dogonił mnie szybko, bo nie bardzo się spieszyłem.
-Zauważyłem.
-To ja idę z tobą. Przecież nie zostanę z tamtymi. To ty jesteś moim jeźdźcem.
-Nie idziesz ze mną, lizusie.
-Ej no, będę się nudził.
-To poćwicz sobie z Seredo. Ja nie jestem od wymyślania tobie zajęć.
-Teraz już jesteś. Zgódź się.
-Nie. Jak ja mam cię niby na targ przemycić? Bez zdolności Tivela ledwo co ja sam wtopię się w tłum!
-No to będę cię ubezpieczał a w razie czego przypalę kilku gwardzistów i będzie dobrze!
-Czemu aż tak bardzo ci zależy?
-A tak jakoś...
Przewróciłem oczami. Argument nie do przebicia.
-No, dobra. Ale nie właź mi pod nogi, bo cię wygonię-westchnąłem.
-Taaaak!-Ryknął Gordon i spróbował mnie w locie porwać z ziemi, ale mu się wyrwałem.
-Dzięki, ale pójdę sam.
-Ja przecież cię szybko na ten targ zaniosę.
-Jeszcze byś się zdziwił, jaki umiem być szybki.
-To co, ścigamy się? Do tamtych drzew-smok wskazał łbem kilka roślin na horyzoncie.
-Ścigamy się.
Nie czekając na sygnał startu (którego żadne z nas nie zaproponowało), obydwoje puściliśmy się pędem przed siebie. Ja biegłem, Gordon leciał. Co prawda, był szybki, ale ja nie zostawałem w tyle. Nie na darmo Tivel kiedy byłem mały przez pół dnia ganiał mnie dookoła lasu. Do tego dodać trzeba jeszcze ponadprzeciętną, elfią szybkość i mamy biegacza idealnego. Co prawda, smok był najbardziej wymagającym przeciwnikiem, z jakim kiedykolwiek przyszło mi się ścigać, więc zacząłem się męczyć szybciej, niż powinienem. Musiałem też uważać na każdy kamyczek czy wystający korzeń, bo byle potknięcie już nie mówiąc o wywaleniu się mogło zadecydować o tym, kto zostanie zwycięzcą. Gordonowi też powoli kończyły się rezerwy energii, więc użył podstępu. Podleciał bardzo blisko mnie, złapał za kołnierz, sprowadził do parteru i śmiejąc się, poleciał dalej. Wstałem z ziemi, otrzepałem się i zacząłem wyciągać nogi jeszcze szybciej, wrzeszcząc jak głupi, przeklinając smoka. Dystans między nami jednak nie zmieniał się. Gordon jako pierwszy dotarł do wyznaczonej mety. Zadowolony z siebie przysiadł na grubej gałęzi rozłożystego dębu i wbił we mnie szydercze spojrzenie swoich czerwonych oczu.
-Gnido! Paskudo! Gadzie wstrętny!-Zaśmiałem się, kiedy udało mi się do niego dotrzeć.-Żeby tak oszukiwać... ciekaw jestem, kto cię tego tak nauczył.
-Ty, podczas naszych pojedynków. Możesz to uznać za rewanż-uśmiechnął się smok.
-Czyli, że chciałeś ze mną iść na targ tylko po to, żeby móc się zemścić na pojedynki? Sam mówiłeś, że to było kupę czasu temu.
-Mówiłem po to, żeby cię zmylić. A odpowiadając na twoje poprzednie pytanie: taki miałem zamiar ale stwierdziłem, że zaszczycę cię swoją obecnością.
-Wielki mi zaszczyt.
-Traktuj to jak nagrodę pocieszenia. Znaj moją łaskawość.
-O, wielki łaskawco!-Krzyknąłem i ukłoniłem się, mało co nie dotykając nosem ziemi. Gordon widząc to, zaśmiał się głośno.
-Dobra, trzeba wreszcie iść na ten targ-powiedziałem.-Jako, że byłeś szybszy, to mnie tam zaniesiesz na rękach.
-Ale...
-Co, wypierasz się tego, że jesteś ode mnie lepszy?
-Przecież...
-Wypierasz się tego, że gnany honorem zażądałeś rewanżu i pokonałeś mnie?
-Nie...
-No, to na co czekasz?
Smok fuknął pod nosem i ponownie złapał mnie za kołnierz.
-Nie myśl, że to koniec-powiedział i wzbił się w powietrze.

Fantarigo? Nie wiem, co tu napisać...

wtorek, 22 września 2015

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Spałoby mi się doskonale gdyby nie pobudka jaką urządzono mi o poranku. Najpierw usłyszałam jakieś krzyki na dole. Zamierzałam to grzecznie zignorować, ale Seredo wyleciał z jaskini jak oparzony. Wyglądało na to, że trzeba będzie wstać, ale nie zamierzałam się spieszyć. Kanonada, która nastąpiła później zdolna była zbudzić umarłego. Kasjopeja tupała wściekle i najchętniej to chyba skakałaby po mnie, Feanaro szarpał mnie wściekle za ramie, a smoki darły pazurami litą skałę.
- Dobra - wrzasnęłam przerywając na chwilę tą nieznośną kakofonie.- już wstaję.
- Tivel zniknął - powiedział elf z oczami szeroko otwartymi z przerażania. Ta wiadomość ostatecznie przekonała mnie do zerwania się na równe nogi.
- Jak to się stało? - zapytałam się starając by mój głos brzmiał najmniej panicznie i w miarę naturalnie. Choć powtarzałam sobie że muszę się uspokoić w głębi duszy czułam, że szykują się nowe kłopoty.
- Więc wyszedłem na spacer i wtedy jeszcze był a jak wróciłem rano to już go nie było.
"Przepraszam, ale przecież muszę kiedyś spać, skąd miałam wiedzieć" tłumaczyła się Kasjopeja. Jak zawsze wydawało jej się ze to wszystko to jej wina.
"Spokojnie, to nie twoja wina" uspokoiłam jej.
- Słuchajcie to jeszcze o niczym nie świadczy... może rzeczywiście poszedł na spacer
- Sama w to nie wierzy - rzucił oskarżycielsko mężczyzna.
- Nawet jeśli - starałam się by mimo wszystko mój głos brzmiał mocno i pewnie - to przecież nie musiało mu się stać nic złego... sam pan mówił, że zamek jest dość daleko... - Udawałam że to jest moja wersja wydarzeń i starałam się to robić przekonywując, jednak elf znał mnie zdecydowanie za dobrze.Przyglądał mi się teraz badawczo i jakby z wyrzutem.
- No dobrze poślę Kasjopeję, aby sprawdziła co z nim... jest prawie tak dobrym szpiegiem jak ja
- No to obawiam się że trzeba będzie ratować dwójkę- stwierdził gorzko. Obrzuciłam go jadowitym spojrzeniem
- Jeśli Tivel nie wdał się w pana to może wcale nie trzeba go będzie ratować
Dalszą wymianę zdań powstrzymała moja klacz. Która rozpędziła się i wyskoczyła z groty rozwijając skrzydła i wzbijając się w przestworza. Powstrzymałam Feanaro chwytając go za ramię, bo chciał podążyć za nią.
- O nie! mamy dość kłopotów... pan zostaje z nami... zamierzam poeksperymentować
- Właśnie dlatego wolał bym jednak być gdzieś indziej
Próbował się wycofać, ale Gordon zagrodził mu wyjście swoim cielskiem. Wyciągnęłam księgę i wzniecając małe światełko zaczęłam nerwowo wertować kartki.
- Czego pani szuka? - zapytał ciekawie przekonawszy się ze nie ma możliwości by uprzejmie się oddalić.
- Jakby to ładnie określić - przyłożyłam palec do ust udając że się zastanawiam - zaklęcia na siniaki...
- To jest coś takiego? I nic pani nie mówiła...
- Cóż wolałam je użyć w ostateczności, bo jest dosyć kosztowne i za chwilę będzie pan musiał sam strzec obozu... magia kosztuje, może nawet zabić
Oceniwszy przy niechętnej pomocy elfa nasze obrażenia przystąpiłam do dzieła. O dziwo udało mi się za pierwszym razem. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie uda mi się uleczyć rany zupełnie, ale musiałam jakoś przygotować nas choćby do walki. Udało mi się zmniejszyć nieco ich dotkliwość, gdy poczułam jak robi mi się słabo. Choć czerpałam tez energię od Seredo moje siły szybko się wyczerpały. Przed oczami zaczęły mi tańczyć kolorowe plamki, a w głowie się kręciło. Szybko zanim straciłam przytomność przerwałam wypływ magii. Kość ogonowa bolała mnie zdecydowanie mniej, na tyle bym mogła zignorować ten uraz w czasie walki. Nie znosiłam uszkadzać się w tak głupim miejscu. Oparłam się ostrożnie o ścianę oddychając ciężko.
- No... tylko mi teraz nie umieraj... jak sama pani zauważyła mamy dość kłopotów
Uśmiechnęłam się i zmrużyłam oczy.
- Spokojnie w przeciwieństwie do pana ja kieruje się zdrowym rozsądkiem...znam swoje granice... nic mi nie będzie muszę tylko odpocząć.
Elf miał na tyle taktu by nie próbować uciekać szczególnie kiedy mu przypomniałam że jak sam kiedyś powiedział leżącego się nie bije. Gdy ja leżałam odzyskując, siły chodził nerwowo po jaskini, a kiedy przysiadał zaraz podrywał się poderwany jakimś lekkim szelestem.
- Proszę przestać tak dreptać w miejscu jak kaczka...
- Cóż przynajmniej upieką mnie i podadzą na obiad i taki będzie ze nie pożytek... a może takiej księżniczce na tacy przyniosą...
- Już ja bym panu dała księżniczkę... tylko trochę mi szkoda energii, a pan zawsze podejmuje się tak destrukcyjnych czynności jak to tłuczenie w gałąź po nocy
- Oj księżniczka na ziarnku grochu wyspać się nie mogła
Prychnęłam pogardliwie i znów przymrużyłam oczy zapadając w drzemkę. Gdy jednak usłyszałam kroki Kasjopeji natychmiast poderwałam się czując lekkie zawroty głowy. Stłumiłam mdłości i podeszłam do towarzyszki. Elf cały czas przyglądał mi się oczekując na jakieś informacje.
- Nie wiadomo czy byli w zamku czy Tivel zapuścił się za daleko - relacjonowałam - w każdym razie maja go ... a pan gdzie się wybiera? - elf trzymał już w ręku kołczan, strzały, łuk i płaszcz.
- Ruszam mu na ratunek - oświadczył
- Nie ma mowy... teraz dla odmiany ja układam plan... przykro mi, ale panu słabo idzie organizacja ucieczek... Czarne koty zabrały go do zamku w wiosce (zamek to za duże słowo, ale to całkiem dobrze strzeżona twierdza) ma być atrakcją zbliżającego się balu... więc nie rzucając się w oczy wkradniemy się tam jako goście, uwolnimy Tiwela i uciekniemy
Feanaro obrzucił taksującym spojrzeniem nasze stroje. Zdecydowanie nie były to stroje balowe.
- No na pewno ktoś nam uwierzy...
- Uwierzy bo wybierzemy się zgodnie z pana zwyczajem na małe zakupy... chyba że woli pan użyć naszego cudownego pudełeczka. Będziemy udawać hrabiowską parę... trzeba tylko załatwić trochę różowego, granatowego materiału, Jakiś miedziany drucik i trochę guzików i koronek... Więc zaraz ruszamy... Zapada zmierzch więc będzie man łatwiej się ukryć... pan idzie na targ a ja spróbuje dowiedzieć się czegoś o tym przyjęciu

Od Gabriela (c.d. Sylwii)

Szczerze? Sylwia doprowadzała mnie do szału. Musiałem jej się szybko pozbyć. Tak się fantastycznie składa, że zgłosiłem się do gwardii królewskiej i powiedziałem, że udało mi się złapać żywą walkyrię i dwa dzieciaki, które się z nią zadawały. Przedstawiciele władz mieli zjawić się następnego dnia. Jako, że opinię w wiosce chciałem mieć nienaruszoną, od rana ja i Wyja sprzątaliśmy dom. Od czasu do czasu któreś z nas szło do piwnicy. Ja, żeby sobie pojeść a kocica z dobrego serca.

Sylwia?

poniedziałek, 21 września 2015

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

-A więc tak to pani słucha, co ja mam do powiedzenia?-Zapytałem, zadzierając głowę w górę, kiedy usłyszałem ciche pochrapywanie Fantarigo. Pięknie. Po tym dniu nie miałem ochoty na żadne ćwiczenia, nie ważne, z kim. Potłuczenia na ciele bolały i nic nie wskazywało na to, żeby miały przestać przez co najmniej kilka dni. Żadna pozycja do spania nie była wystarczająco wygodna, więc po kilku nieudanych próbach usadowienia się na twardej, kamiennej podłodze wstałem i zacząłem nerwowo przechadzać po jaskini. Łaziłem tak, od czasu do czasu wymachując rękami, bo jak to mówił pewien tysiącletni dziadek z królestwa, w którym się urodziłem: "wszelkie urazy trzeba rozruszać i nie ważne, czy to siniak, czy złamany kręgosłup". Jako dziecko uznawałem go za szaleńca (podobnie jak większość innych elfów), ale siniaki tak mi przeszkadzały, że postanowiłem spróbować wszystkiego. Nic nie pomagało a moja wściekłość z każdą chwilą wzrastała, więc kiedy do jaskini wsunął się Gordon dostał na powitanie ode mnie piorunujące spojrzenie.
-Heh, chyba się nie gniewasz za te nasze ćwiczenia?-Zapytał smok, z zadowoleniem wyczułem lekki przestrach w jego glosie.
-Zgadnij-powiedziałem dobitnie, krzyżując ręce na piersi.
-No, w porównaniu z tym, co ty mi zrobiłeś, to raczej ja powinienem strzelać fochy niczym rozpuszczona młoda dama.
-Ale nie strzelasz. I to jest twój błąd.
Smok powoli wszedł do jaskini. Czułem na sobie baczne spojrzenie jego błyszczących, świecących wręcz oczu. Kiedy tylko Gordon znalazł się cały w środku, ja zamaszystym krokiem wymaszerowałem na zewnątrz.
-Próbujesz mnie unikać?-Zapytał smok, ale mu nie odpowiedziałem. Nie był godny. Już trochę wolniej i mniej gwałtownie przemierzałem łąkę. Kątem oka spojrzałem na drzewo ze złamaną gałęzią. "Nie dzisiaj, kolego. Przez najbliższe lata ani razu nie wezmę szpady do ręki"- powiedziałem i poszedłem dalej. Kierowałem się w stronę strumienia. Usiadłem nad wodą i długo wpatrywałem się w swoje odbicie, jednak uporczywa senność przypomniała mi o poprzedniej zarwanej nocy. Byłem taki śpiący, że w zasadzie to już całkiem się nie kontrolowałem, więc moje zdziwienie było dość duże kiedy zorientowałem się, że siedzę przy brzegu, w wodzie. Siarczyste zimno przeniknęło wszystkie moje kości, ale nie chciało mi się wychodzić. Woda przyjemnie uspokajała i przez swój chłód łagodziła zimno. Co dziwne, było w niej... nawet wygodnie. Mimo, że się trochę trząsłem, przymknąłem oczy i po chwili usnąłem.
Obudził mnie dźwięk podobny do chrzęstu kroków na piasku. Jako, że sen miałem zwykle płytki, bez trudu rozbudziłem się i zlokalizowałem źródło hałasu. To był Tivel, który na mój widok podskoczył w miejscu i już miał uciekać, ale wyskoczyłem szybko z wody i zacząłem go gonić. Jeleń wiedział, że nie ma ze mną szans, więc zatrzymał się.
-Gdzie ty się wybierasz?-Ziewnąłem i na swój zwierzęcy sposób otrzepałem z wody.
-Ej, ej, już-Tivel zaśmiał się nerwowo.-Poszedłem się przejść.
-Więc czemu tak za przeproszeniem zapierdzielałeś?
-Bo mnie przestraszyłeś! Normalna reakcja obronna!
-No nie gadaj! Ty, nieustraszony pogromca wampirów przestraszyłeś się gnoja, któremu raptem trzysta lat temu zmieniałeś pieluchy.
-Po prostu poszedłem się przejść, do jasnej anielki! A zmieniając temat, czemu jesteś mokry? Będziesz chory.
-Bo usnąłem w strumyku. Odpowiedź jeszcze bardziej absurdalna od twojej.
-Moja wcale nie była absurdalna!
-Nie, w ogóle. Co ty kombinujesz? Zwykle śpisz do południa i jak byłem dzieckiem to nawet na zaznaczenie terenu nie chciałeś się obudzić!
-Czasy się zmieniają a mi lat przybywa.
-Więc wracaj do jaskini, a może ci uwierzę.
-Pod warunkiem, że ty wrócisz ze mną.
Wzruszyłem ramionami i powlokłem się za Tivelem. I tak miałem zamiar wymknąć się, kiedy on uśnie.

Fantarigo?

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Siedziałam tyłem do wejścia zajęta czyszczeniem szpady. Byłam tak zamyślona, że zupełnie nie zwracałam uwagi na to co działo się dookoła. Nagle silny cios od tyłu rzucił mnie na ziemię. Ochłonąwszy ze zdumienia uniosłam się i wykonawszy zręczny przewrót znalazłam się przy ścianie, o którą oparta była moja prowizoryczna drewniana szpada chwyciłam ją i zręcznie odparłam kolejny atak.
- Walczy pan może i nie źle, ale nadal nieprzepisowo, nie może pan machać szpadą jak byle kijem... to nie jest broń sieczna, ani tłukąca...służy do zadawania pchnięć
Mówiąc to unikałam machnięć (bo tak należałoby określić ciosy elfa) kijem. Miałam nieodparte wrażenie że jedno takie uderzenie zwaliłoby mnie z nóg. To był błąd, że kazałam mu ćwiczyć z Gordonem. W ostatnim momencie udało mi się uchylić od wściekłego ciosu który mógłby mi wybić ramie. Furia elfa działała jednak na moją korzyść biorąc szerokie zamachy zwykle odsłaniał się i wtedy mogłam go zaatakować może i znacznie słabiej, ale skuteczniej. Wreszcie w podobny sposób jak o poranku powaliłam elfa na ziemię. Czułam drobne kropelki potu spływające po mojej twarzy. Oddech miałam szybki i nierówny.  Jednym słowem nieźle się zdyszałam, ale na swoje szczęście nie specjalnie byłam poobijana. Feanaro leżał na ziemi z kijem przy szyi i uśmiechał się złośliwie. Wyglądało na to, iż  porażka nie zrobiła na nim wrażenia. W imię szlachetnych norm wyciągnęłam do niego dłoń, by pomóc mu wstać i oczywiście tak jak ostatnio wykorzystań to przeciw mnie. Zanim się obejrzałam leżałam na ziemi z trudem odpierając ataki elfa. Czułam doskonale pulsowanie kijka pod potężnymi uderzeniami. Udało mi się z wielkim trudem odtoczyć i opierając o ścianę wstać. Już myślałam, że będę miała parę porządnych siniaków, gdy nagle  do jaskini wpadł Seredo. Machnął ogonem. Łuski błysnęły niczym piorun i mój przeciwnik leżał na chłodnych skałach jaskini ciemnym śladem odgniecionym na koszuli.
"A nie mówiłem" - szepnął w moich myślach smok.
Zignorowałam go i uśmiechnęłam się tryumfalnie.
- Chyba musi się pan nauczyć współpracować ze swoim smoczkiem
- Z tą gadziną ... chyba musiałbym być niespełna rozumu
- Obojgu wam nie wiele do tego brakuje... co to miało być. - prychnął mój towarzysz z dezaprobatą - Chcecie się pozabijać...dobra, ale po co wciągacie w to nas... niewinne smoki
- Ale co my wam robimy? - wykrzyknęliśmy chórem.
- Ty - wskazał mnie łapą - potłukłaś go tak że przez jakieś trzy dni może zapomnieć o treningach, a pan - tu tracił pyskiem elfa - mało jej oka nie wydźgał.
Elf podniósł się ostrożnie. chyba teraz dopiero odczuł ilość siniaków jaką w tym dniu nabył. Stał jakoś dziwnie chwiejnie i miał tak zbolały wyraz twarzy, że choć wiedziałam, że byłby za to ma mnie wściekły czułam coś na kształt współczucia tym bardziej ze i ja odczuwałam stłuczenia przypominające mi nasz pojedynek nad strumieniem. Dobrze, że Seredo przywołał nas wreszcie do porządku. Choć Feanaro starał się zachowywać ironiczne poczucie humoru, a ja wyniośle nie dawałam po sobie poznać cierpienia przedstawialiśmy raczej żałosny widok. Jedliśmy pieczoną sarnę upolowaną przez mojego smoka bez większego zaangażowania. Wiercąc się bezustannie szukając najmniej bolesnej pozycji.
- Jakbyśmy poszli na chwilę do zamku moglibyśmy wziąć tą moją maść... - zaproponował tivel
- Masz na myśli tą śmierdzącą mamałygę na stłuczenia - rzucił elf złośliwie
- Nie w proszku na wszy... - odparł zwierzak zgryźliwie.
Zachichotałam skrycie. Mężczyzna obrzucił mnie piorunującym spojrzeniem. Uspokoiłam się i podjęłam rzeczowym tonem.
- Tivel nie możemy tam wrócić nie możesz zrobić tych swoich ziółek tutaj...
- nie żeby nabrać mocy muszą leżakować przynajmniej kilka lat...
- Jak dobre winko... - wtrącił Feanaro.
- Pan to tylko o jednym - odparłam z uśmiechem.
- Tak - szepnął jeleń cicho zupełnie nie zwracając na nas uwagi - w zamku było tyle wspaniałych rzeczy.
Powiodłam za nim spojrzeniem pełnym troski, ale i nieufności. Przywołałam Kasjopeję i powiedziałam na głos.
- Martwi mnie ta jego tęsknota... wiem, że jest uparty i boję się, że może zrobić coś głupiego.
"Będę go miała na oku" odparła klacz i potruchtała do groty.
- No Panie Feanaro od jutra ... a raczej od kiedy wznowimy treningi ćwiczy pan ze mną... a teraz dobranoc
Z pomocą Seredo z trudem wgramoliłam się do swojej tymczasowej kwatery nie słuchając nawet tego co elf odpowiedział i zasnęłam.

Od Gabriela (c.d. Rosie)

Niestety, na uliczkach wioski nie znalazłem żadnej ofiary poza jakimś pijakiem wracającym z karczmy. Jego krew była tak obrzydliwa, że nie byłem w stanie wypić całej, ale przynajmniej odzyskałem pełną kontrolę nad sobą. Co prawda, nadal czułem nieprzyjemne skurcze w żołądku a moje kły wystawały poza szczękę, ale nie można mieć wszystkiego. Wróciłem do domu, kiedy słońce już wstawało znad horyzontu. Wszedłem cicho do domu. Od razu w oczy rzuciła mi się Rosie śpiąca na kanapie i Wyja rozłożona u nóg mebla. Poczułem delikatne ukłucie zazdrości, ale zignorowałem to i usiadłem przy stole.

Rosie?

piątek, 18 września 2015

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

Kiedy wróciłem na polanę, wściekły Gordon już tam na mnie czekał.
-Witaj, królewiczu. Jak się spało?-Zapytałem, kiedy smok natarł na mnie wściekle. Zrobiłem zręczny, wyuczony już unik i dopadłem kijka, zanim gad zdążył cokolwiek zrobić.
-Teraz to ja ci dam popalić! Zobaczysz, będę tłukł cię tak wściekle, dopóki cię na śmierć nie zakatuję! Bez przerwy! Żadnego odpoczynku czy przerwy na zaznaczenie terenu!-Darł się Gordon, atakując mnie wściekle ogonem niby skorpion, który czyha na swoją bezbronną ofiarę.
-W porządku. Tym razem nie mam zamiaru cię usypiać... ale sprawię, że pożałujesz swojej obietnicy. Teraz to ja cię będę szkolił. Teraz już wiem, na czym to polega-zaśmiałem się. Przestałem tylko parować ciosy, zacząłem atakować. Obserwowałem uważnie mowę ciała smoka. Intuicyjnie wiedziałem, z której strony chce mnie zaatakować i każdy cios odbijałem z podwójną siłą. Co prawda, trochę bałem się furii Gordona ale nie rozumiałem też, po co się tak wściekać. Tak czy siak, zaślepiony smok był bardzo łatwym celem.
-Auć!-Zawył Gordon, kiedy uderzyłem go kijkiem w nasadę ogona. Tam łuski miał słabsze.
-No, zasuwaj, twardzielu! Ja to traktuję na serio, to już nie jest zabawa-powiedziałem z chłodnym, jadowitym spokojem. Smok nie odpowiedział, tylko obrał inną taktykę. Zaczął wykorzystywać swoje skrzydła. Najpierw bił nimi tak, że wiatr, który w ten sposób powstawał aż zbijał mnie z nóg. Potem wzlatywał w powietrze, lądował za mną i tłukł mnie łapami, nie ranił jednak. Wiedział, że i to może się dla niego boleśnie skończyć, więc wykorzystywałem tą słabość tak, jak on swoje skrzydła. Kiedy Gordon zaatakował mnie zbyt słabo, zrobiłem imponujący skok i wylądowałem mu na głowie. Zaczęła się krótka, ale zawzięta szamotanina. Potężny gad, uzbrojony w kolczaste łuski, śmiercionośne zęby i pazury oraz ogon tnący głębiej niż najlepsza szpada kontra elf mający jedynie kijek i własny intelekt, którego rozwścieczonej bestii niestety w tamtym momencie zabrakło. Wykorzystywałem więc wszystko, co mogłem. Każdy niepoprawny ruch smoka nie uchodził mojej uwadze a Gordon sporo płacił za nie. Z zadowoleniem obserwowałem moje postępy. Nawet nie wiedziałem, że umiem się tak szybko uczyć. Co prawda, nadal nie mogłem mierzyć się z Fantarigo, ale udało mi się rozłożyć na łopatki smoka. To chyba był wystarczający powód do dumy.
-Jeszcze raz-zipnął Gordon, kiedy po raz kolejny grałem mu na nosie.
-Nic z tego. Mam swoje sprawy tutaj do załatwienia.
Wtedy usłyszałem dźwięk podobny do klaskania. To niezauważony przez nikogo wcześniej Tivel tłukł kopytem o kamień, wydając ten charakterystyczny odgłos.
-Pięknie, pięknie-uśmiechnął się.-Jeszcze trochę, a być może dorośniesz Fantarigo do pięt.
-Już dorosłem! Jestem twoim dużym, małym elfkiem, który nie tak dawno jak dwieście lat temu uczył się sam załatwiać do nocnika!-Powiedziałem, pusząc się jak paw.
-Tak, mój ty duży mały elfku. A teraz idź coś zrób ze sobą, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść. Potargane włosy, pomięta koszula, przypalone nogawki... jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie was obydwoje zeskrobywać z drzewa, bo za bardzo szalejecie.
-I właśnie dla tego kończymy dzisiaj zabawę. Prawda, Gordon?-Uśmiechnąłem się szyderczo do rozłożonego na ziemi gada.
-A idź do diabła, elfie...
-Już u niego byłem. Oberwał kijkiem po łbie-prychnąłem i poszedłem szukać Fantarigo i trochę się jej naprzykrzać. Postanowiłem sobie, że jeśli nie dam rady jej pokonać to przynajmniej dostanie ode mnie taki wycisk, że długo będzie to pamiętać.

Fantarigo? Hehe, bój się!
PS. Długość doprawdy imponująca, bo na telefonie w roztrzęsionym tramwaju pisze się świetnie a i wena dopisuje jak mało kiedy...

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Zanim elf skończył stałam już w postawie bojowej gotowa do odparcia ataku.
- Proszę bardzo... mogę panu poświecić chwilkę i gotowa jestem nawet się zamoczyć.
Odpowiedział mi złośliwym uśmieszkiem i naparł wściekle. Odskoczyła. W walce na pięści wcale nie czułam się tak pewnie. Zresztą zdawałam sobie też sprawę, iż mój przeciwnik jest silniejszy ode mnie i korzystniej będzie trzymać go na dystans. Wylądowałam miękko na kamieniu otoczonym wodami strumienia. Szybko jednak przekonałam się iż nawet jak na elfa Feanaro jest wyjątkowo zwinny. Nie wziął jednak pod uwagę, iż także ja posiadam domieszkę krwi tej rasy. Gdy próbował mnie złapać za ramiona schyliłam się szybko i podpierając się rękami na kamieniu za pomocą zdecydowanego kopnięcia zbiłam go z nóg. Padając chwycił mnie jednak za kostkę i pociągnął w dół. Uderzyłam się dość boleśnie w kość ogonową i wylądowałam w zimnej wodzie.
- Ej... Ja się już dzisiaj kąpałam! - wykrzyknęłam starając się doprowadzić do porządku. Włosy miałam w nieładzie, a całe ubranie mokre.
- Ja też się kąpałem - odparł uśmiechając się.
- Ale pan zdążył się już pobrudzić... - nie ustępowałam
- A pani pewnie się umyła niedokładnie, bo ma jakieś kompleksy na tym punkcie i wszędzie brudasów widzi...
- Jak pan śmie...
- Cóż może po prostu balansuję na tej cienkiej granicy między chamstwem a prawdą
Otrzepałam się z godnością i wyszłam na brzeg wyczuwając na sobie jego rozbawione spojrzenie i złośliwy uśmieszek.
Pewnie przypuszczał że się obraziłam, a ja nie zamierzałam dawać mu poznać że te nasze utarczki słowne mnie bawią.
- Mam nadzieję ze za chwilę zobaczę pana na placu ćwiczebnym...
rzuciłam mu przez ramię władcze spojrzenie, ale zaraz obróciłam się zupełnie unosząc lekko brew  z niedowierzaniem i skrzętnie ukrywanym uśmiechem. Elf siedział na kamieniu zaplótłszy ręce jak obrażone dziecko i spoglądał ma mnie spod byka.
- Nie mogę teraz walczyć...
- Dlaczego niby ?
- Bo mnie pani przytopiła, choć w pani przekonaniu to było czyszczenie więc nie śmiem się znowu brudzić
- Czyścioszek się znalazł... najwyżej wykąpie się pan jeszcze raz...
- Jeszcze czego! Gordon może śmierdzieć a ja nie - zrobił jeszcze bardziej obrażoną minę.
- Dobrze pozwolę ci pomóc mu w kąpieli... myślę że to bardzo dobry pomysł... wieczorem po pojedynku... może Seredo też się dołączy, dzisiaj jest naprawdę gorąco.
- To nie sprawiedliwe...
- Z pana to się naprawdę ostatnio bojownik o sprawiedliwość zrobił
Zostawiłam elfa przy strumieniu i wróciłam na polanę. Nie miałam siły, aby wracać do szycia. Zanim zdążyłam obrać myśli w słowa nie wiadomo skąd pojawił się Seredo.
"Rozumie, że chciałaś poćwiczyć" - Odezwał się w myślach i uśmiechnął się ukazując rząd ostrych, białych zębów.
"Jakbyś czytał mi w myślach" odparłam w ten sam sposób.
Nie czekając na zachętę smok natarła na mnie posługując się ogonem jak szpadą. Zręcznie parowałam cisy zmuszając co jakiś czas przeciwnika do cofnięcia się. Bestia szybko jednak przystępowała do kontrofensywy wbijając mnie nie mal w ścianę drzew za moimi plecami. Czułam przyjemne ciepło rozgrzanych mięśni i kropelki potu spływające po mojej twarzy nie zamierzałam jednak przerywać. W walce szanse były wyrównane więc szybko udawało nam się dostosować do tępa drugiej strony. Po paru zaciekłych starciach zwolniliśmy i zaczęliśmy swobodnie rozmawiać w myślach.
"Co myślisz o postępach Feanaro "- spytałam zerkając w stronę gordona i elfa.
"Cóż nie źle mu idzie... powiedziałbym, że to szlachetny młody elf (jak na elfią rachubę) no i sądzę że powinnaś być z nim szczera"
"Co masz na myśli?"
"Czemu pozwalasz mu nadal myśleć, że jest elką "
"Bo jestem... co prawda tylko w połowie, ale zawsze. Od kiedy to czepiasz się moich metod przeżycia."
"Jak myślisz ja zareaguje jak dowie się wszystkiego nie od ciebie? Możesz stracić cennego sojusznika"
"Maleńki ciebie chyba nigdy nie stracę"
"Czemu ty zawsze odwracasz kota ogonem"
"A tego kota to czarnego?" - rzuciłam zaczepnie
"Przestań się zgrywać"
"Nie przesadzaj" spróbowałam się uśmiechnąć, ale kiepsko mi to wyszło.
Smok wykonał parę szybkich ruchów i przygniótł mnie ogonem do ziemi.
"W końcu będziesz musiała komuś zaufać... sama nie podołasz"
- Nie jestem gotowa - szepnęłam ukrywając myśli kłębiące się w mojej głowie. Smok pokręcił głową z dezaprobatą.
 Gdy chciał podążyć za mną powstrzymałam go ruchem ręki.
- Wiem, że należy mu się prawda... cała prawda o moim pochodzeniu, ale to skomplikowane... sam wiesz, a teraz chce być sama... starczy tego treningu muszę odpocząć przed wieczornym pojedynkiem z naszym nowicjuszem i wymyśle wzory i łączenia do siodeł.
Podążyłam w kierunku jaskini, a smok ze smętną miną wzbił się w przestworza uderzając powietrze błoniastymi skrzydłami.

czwartek, 17 września 2015

Od Sylwii (c.d Gabriela)

Słyszałam jak schody trzeszczą pod stopami mężczyzny, a potem nastąpił głośny trzask. Usłyszałam jak "coś" podrywa się z ziemi. Potem usłyszałam cichy przerażony głosik.
-Gdzie ja jestem? -dobiegły słowa z drugiego końca pokoju.
Jestem niemal pewna, że głos należał do dziecka. Szkoda tylko, że jest daleko po za moim zasięgiem...
-Jeszcze k***a dziecka tutaj brakowało! - wybuchłam - Jak tak dłużej będzie to piwnicy wam nie starczy.
Zaczęłam się wyszarpywać z łańcuchów, nie mam najmniejszej ochoty siedzieć tu dłużej w tym towarzystwie.

Gabrielu?

Od Rosie (c.d. Gabriela)

Zakłopotałam się tuż po tym jak Gabriel powiedział, że inni mają inne zdanie na temat jego miny. Chcąc mu powiedzieć, szybko zrezygnowałam.
- Nie już nic. Jak wrócisz powiem ci co chciałam powiedzieć. - uśmiechnęłam się, a Gabriel odwzajemnił mi lekkim uśmiechem.
Gabriel zniknął gdzieś w oddali przy gwieździstym niebie. Ja natomiast wróciłam do środka. Gdzie była Wyja i Furri. Wyja prawie jak zawsze spała, a Furri coś tam robiła. Siadając na sofie, wyjęłam ponownie swój sztylet. Patrząc na niego przypomniało mi się o moim ojcu, który nauczył mnie wszystkiego. Czując się nie za dobrze, upuściłam sztylet na kawałek sofy po czym zasnęłam.

środa, 16 września 2015

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

Na chwilę przestałem próbować (tak, to jest chyba najbardziej odpowiednie słowo) atakować kijkiem Gordona. Oparłem się na swojej broni jak na lasce i wpatrzyłem w horyzont. Słońce grzało niemiłosiernie i pewnie zdjąłbym koszulę gdyby nie fakt, że jaśnie pani chyba nigdy nie widziała mężczyzny w samych gaciach. W oddali majaczył zarys lasu, w którym to spędziłem większość czasu poprzedniego wieczoru. Do rzeczywistości przywołało mnie cięcie ogona Gordona, niby bicza, na plecach. W miejsce, gdzie oberwałem poprzednio.
-A to za co?-Warknąłem, wykrzywiając się boleśnie.-Jak ty mnie tu zakatujesz to będziesz miał przekichane!
-Przestałeś się starać i mnie atakować-powiedział smok takim tonem, jakim mówi stary, mądry nauczyciel do nieumiejącego nic ucznia.
-Zmęczyłem się, więc robię sobie przerwę.
Kolejne cięcie ogonem tym razem zablokowałem kijkiem. Gad odskoczył i zaczął na mnie szarżować, jednak zrobiłem sprytny unik i znowu oparłem się na patyku.
-Przez całą noc ładowałeś w gałąź jak głupi bez przerwy, a teraz piętnastu minut nie możesz wytrzymać? Oj, chyba mi tu coś nie pasuje.
-Jestem zmęczony, bo się nie wyspałem-moim słowom towarzyszył dźwięk drewnianej broni blokującej tym razem cięcie łapą.
-Nie dziwię się, jak się robi głupie rzeczy całą noc to się nie wysypia... zła postawa, nie jesteś słupem soli!
Na złość smokowi stanąłem jeszcze sztywniej, po czym odskoczyłem, kiedy Gordon chciał podciąć mnie skrzydłem.
-Było mnie nie budzić, jak spałem w lesie-zaśmiałem się i ruszyłem w stronę smoka.-Teraz ja atakuję!
Gordon jednak zrobił szybki unik, uderzył mnie w plecy głową tak, że upadłem na ziemię. Przed swoją twarzą zobaczyłem triumfalny uśmiech smoka na tle błękitnego nieba.
-Właśnie widzę, jak mnie atakujesz. A co do lasu, to nie wiadomo, co w nim siedzi w nocy. Jeszcze mały Feanaro zrobiłby sobie krzywdę.
-Hola!-Krzyknąłem i dźwignąłem się na nogi.-Tak się fantastycznie składa, że jestem starszy od ciebie o paręset ładnych lat... gówniarzu.
Smok nie zrobił sobie nic z obelgi. Za to, kiedy się rozkojarzyłem, wyrwał mi kijek z ręki i ponownie chlasnął ogonem, tym razem po nogach. Pisnąłem jak bity szczeniak, kiedy ostre łuski wpiły mi się w skórę.
-Od kiedy ci tak zależy na moim bezpieczeństwie?-Dodałem.
-A choćby od czasu, kiedy jesteś... moim jeźdźcem-te słowa wyraźnie nie chciały mu przejść przez gardło.-Jakby cię coś tam zeżarło to ze mną byłoby równie kiepsko.
-Ojejku, jak uroczo! Dzielny smoczek pilnuje, żeby nic nie skopało zadka jego jeźdźcowi!
-Bo dzielny smoczek ma wyłączność na kopanie zadka małego elfika! A teraz zamknij jadaczkę, bo się rozpraszasz.
Uderzyłem go kijkiem w kark.
-Kto tu się rozprasza?-Zaśmiałem się. Zrobiłem kolejny unik przed ciosem.
-Przestań unikać! Spróbuj mnie zaatakować-prychnął smok i ruszył na mnie. Skoczyłem mu na przeciw. Obydwaj zderzyliśmy się z takim impetem, że aż poleciałem do tyłu, za to smok dalej stał na łapach, ino chwiał się trochę. Zaatakowałem go, niestety z marnym skutkiem. Z goryczą zauważyłem, że ja się tylko bronię i piszczę jak dziecko, kiedy mi się oberwie, a smok dobiera mi się do skóry i rzuca komendami typu: "zła postawa", "w jednej ręce szpadę trzymaj", "nie jesteś w karczmie tylko na ćwiczeniach", "nie garb się" i tak dalej.
-Ja chcę przerwę!-Powiedziałem i zaparłem się nogami o ziemię, kiedy Gordon ciągnął mnie za nogawkę. Materiał trzasnął i smok po chwili został tylko z kawałkiem szmaty w pysku, a mi ubyło spodni aż do kolana.
-Pięknie. Fantarigo na pewno nie będzie dzisiaj bezrobotna-powiedziałem.-Idę sobie. Jestem głodny, chce mi się pić i muszę załatwić sobie jakiś środek na siniaki. Bywaj.
Smok chciał mnie zatrzymać, ale trzasnąłem go kijkiem po grzbiecie.
-Bywaj-powtórzyłem z większym naciskiem. Gordon jednak nie dawał za wygraną. Wyciągnął wielką łapę i złapał mnie za ramię. Na to właśnie czekałem. Dotknąłem delikatnie ciemnej, chropowatej, gadziej skóry. Smok natychmiast ziewnął i puścił mnie.
-Dobranoc, śpiący królewiczu-zaśmiałem się, kiedy Gordon zapadł w głęboki sen. Odszedłem nad strumyk, nabrałem wody w dłonie i zacząłem łapczywie pić. Wtedy poczułem, jak coś popchnęło mnie i wrzuciło do wody. Zachłysnąłem się i wypłynąłem na powierzchnię. Zobaczyłem na brzegu roześmianą Fantarigo.
-Pani nie powinna teraz bawić się siodłami?-Zapytałem. Zimna woda sięgała mi w najgłębszym miejscu do ramion.
-A pan nie powinien teraz ćwiczyć?-Odpowiedziała, wymownie zaciskając drobne ręce w pięści.
-Gordon postanowił się przespać. Ale ja nie miałem zamiaru pływać.
-Ja słyszałam, co wy tam wyprawiacie, więc postanowiłam dać panu nauczkę za uśpienie nauczyciela.
-Też mi nauczka w porównaniu z tym, co ten mój nauczyciel mi tam robił! Będę miał jutro siniaki. I rozcięcia na skórze.
-Tylko się nie rozpłacz, biedaku.
-Już ja ci się rozpłaczę... ja ci pokażę, co elf potrafi!-Zaśmiałem się i wyskoczyłem z wody. Na brzegu otrzepałem się niczym pies, chlapiąc wodą dookoła.
-Ej!-Pisnęła Fantarigo i cofnęła się. Zrobiłem kilka susów i znalazłem się przy niej.
-Co powiesz na małą zmianę ról? Zaraz ja księżniczkę wrzucę do wody, stanę na brzegu i zacznę się z niej nabijać. Zobaczymy, co się stanie.

Fantarigo? Ledwo co w szanownego wf-u wróciłem, a ty mi już ćwiczyć każesz ;)

Od Gabriela (c.d. Rosie)

Odwróciłem głowę może trochę zbyt gwałtownie, kiedy Rosie się odezwała. Jak mówiła, patrzyłem na nią z szeroko otwartymi oczami i przygryzałem dolną warkę tak mocno, że jeszcze trochę a do oczu napłynęłyby mi łzy. Powoli przetwarzałem sobie w głowie każde słowo, chociaż dotarła do mnie tylko część.
-Ja? Uroczy? Jeszcze czego-prychnąłem, marszcząc nos. Podobno jak tak robię to wyglądam jak wściekły mutant.
-Znaczy... nie chciałam cię obrazić... rety-westchnęła Rosie. Jakimś cudem chyba powstrzymała się, żeby na mnie spojrzeć, ale mimo to nie bała się. Uznałem rozmowę za skończoną, więc wstałem i postawiłem kilka chwiejnych kroków, kiedy ponownie usłyszałem głos dziewczyny:
-Czekaj...
To było takie nagłe, że aż się przewróciłem, jednak szybko machnąłem skrzydłami i udało mi się wrócić do równowagi.
-Co znowu?-Zapytałem.-Nie mam czasu na czcze gadaniny. Lada chwila mogę ci skoczyć do gardła i zapewniam cię, że to nie będzie fajne.

Rosie?

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Rankiem wstałam dość wcześnie. Ześlizgnęłam się po cichu ze skały i opadłam miękko na wilgotną od rosy trawę. Miękkie podłoże i skórzane buty doskonale tłumiły dźwięk kroków. Nastrój od ostatniego wieczora poprawił mi się znacznie, a wściekłość minęła mi niemal zupełnie. Może dlatego, iż zniknął jej powód. Muszę jednak przyznać, że gdy Gordon i Feanaro kłócili się na dole, a potem elf zaczął naparzać w gałąź maiłam ochotę zejść i przyłożyć mu w celach leczniczych. Od razu by zasnął. Ostatecznie jednak wytrzymałość kija okazała się mniejsza niż moich nerwów. Elf poczłapał szukać nowego obiektu do znęcania się, a po chwili usłyszałam jak smok podążył jego śladem. On też chyba wolał nie zostawiać go samego. Wreszcie ucichło. Do moich uszu dobiegały tylko spokojne dźwięki otoczenia: szum drzew, równy oddech Seredo i bicie własnego serca. Co działo się później nie wiedziałam. Sen był dla mnie kwestią przeżycia. Nie mogłam czuwać kolejna noc. Teraz stałam na polance wdychając łapczywie rześkie powietrze. Kontem oka ujrzałam ogromne cielsko Gordona. Bestia zwinięta w kłębek leżała u wejścia jaskini otaczając troskliwie swojego jeźdźca ogonem. Postanowiłam nie budzić ich na razie. Wzięłam brudną koszule Feanaro i poszłam do pobliskiego strumienia. Usiadłszy na kamieniu pochyliłam się i zanurzyłam dłonie w zimnej wodzie. Pranie nie będzie łatwe stwierdziłam. Użyłam kilku zaklęć przy czym nie wszystkie zadziałały tak jak powinny, ale szczegóły pozwolę sobie pominąć. Na koniec pozbyłam się rozdarcia i powiesiłam materiał na drzewie do wyschnięcia. Nadal nie mogłam się pozbyć senności, a moje ubranie wyglądało wcale nie lepiej niż odzienie elfa. Postanowiłam skorzystać z chwili samotności i wykąpać się. Gdy wreszcie wyszłam z lodowatego potoku czułam się jak nowo narodzona. Nagle usłyszałam szelest w pobliżu. Przestraszona chwyciłam pierwszą rzecz jaka nawinęła mi się pod rękę. Kamizelka niestety średnio nadawała się jako zasłona. Poczułam jak czerwienieję mi policzki. Z za krzaków wychyliła się głowa Seredo.
- O pardon - szepnął i spróbował się delikatnie wycofać. Jak zawsze jednak zwieszanie miało na niego zgubny wpływ. Cofnąwszy się wpadła na drzewo, potkną o kamień, wreszcie wyłożył na ziemi i z jeszcze bardziej zawstydzonym wyrazem twarzy zaczął kręcić się jak kot szukając odpowiedniej pozycji. Wreszcie całym ciężarem klapnął na ziemie. Ubrałam się i po cichu podeszłam do niego. Nie wzięłam niestety pod uwagę naturalnej obronnej reakcji i tym sposobem w ostatnim momencie udała mi się uchylić przed ciosem smoczego ogona.
- Seredo! Przecież to ja - wykrzyknęłam
Gad spuścił pysk.
- A skąd ja mam wiedzieć kto się do mnie podkrada... oczu z tyłu nie mam
- No dobrze już moja ty gadzinko - pociągnęłam go żartobliwie za skrzydło, a on przytulił do mnie pysk. Razem wróciliśmy na polanę. Nie zważając na mokre włosy przylepiające się do mojej szyi przystąpiłam do dzieła. Chwyciłam dwa patyki i krzyknęłam głośno.
- Pobudka śpiochy czas na trening...
Następnie rzuciłam jeden kijek Feanaro licząc, że za sprawą elfiej zwinności złapie go bez trudu. Ku memu zaskoczeniu choć mężczyzna otworzył oczy i podniósł się prowizoryczna broń ćwiczebna uderzyła go w głowę.
- Co to ma być! - krzyknął i odsunąwszy od ciebie kawałek drewna pogrążył; się na powrót we śnie. - Będę walczył jak się wyśpię...
Podeszłam i pociągnęłam do za ramię. Nawet nie zareagował. Szturchnęłam go kijkiem, ale tylko obrócił się na drugi bok. Zdesperowana zebrałam wreszcie ociekające wodą kosmyki i wykręciłam je nad jego głową. Zimny strumień natychmiast przywrócił go do rzeczywistości. No prawie.
- Deszcz - wrzasnął - skąd tu deszcz... mówiłem ci Tivel załataj ten dach
Nadal majacząc coś półprzytomnie otworzył oczy.
- No panie Feanaro... sen, a może jego brak działają na ciebie gorzej niż alkohol...
Elf uśmiechnął się złośliwie.
- Pani wygląda za to kwitnąco... no może zapomniawszy o tej fryzurce ... jakby to nazwać w stylu na miotłę
- dobra, dobra zobaczymy jak ja pana przeczesze moją szpadą... - wyciągnęłam dumnie w górę patyk.
Elf rzucił się po swoją broń, ale byłam szybsza i przygniotłam go nogą.
- Nigdy nie licz na nieuwagę przeciwnika
Schyliłam się by podać mu oręż, ale wówczas rzucił się na mnie natychmiast przygważdżając do ziemi.
- Ale jeśli się już zdarzy staraj się ją wykorzystać - uśmiechnął się tryumfalnie. Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. Nagle mój przeciwnik został uniesiony w górę, a w myślach usłyszałam wyraźny głos Seredo.
- Lepiej bo twój przeciwnik może mieć opiekuna uważniejszego od siebie.
- Odbijamy - krzyknął Gordon napierając na brata tak, że był zmuszony do wypuszczenia zdobyczy. Elf ześlizgnął się zręcznie z bestii i tylko na końcu potknął się o łapę zwierzaka i wyłożył jak długi. Szybko pozbierał się. Rzuciłam mu broń.
- Gdyby moi przeciwnicy byli łaskawi wcześniej podawać mi broń szłoby mi znacznie lepiej.
- Nie sądzę - odparłam - , jeśli potrafi pan tak ładnie przyjąć szpadę na główkę.
wykonał szybkie pchnięcie, ale ja uniknęłam ciosu i obróciwszy się przyłożyłam mu kijek do szyi.
- Żądam rewanżu... pani mnie rozprasza bo mi nie piachem na wet tylko wodą w oczy chlapie... jak ja mam się skupić.
- Co wy się tak tłuczecie... - Tivel wystawił łeb z groty.
- Samo południe jaśnie panie - odgryzł mu się elf - pora wstawać
- Południe, nie południe jak się w nocy nie dawało spokojnie spać to czas trzeba dać
Wzięła go w obronę Kasjopeja. Wreszcie jednak wyszli, zakomunikowali że nie zamierzają patrzeć na te nasze popisy i idą się trochę rozejrzeć. Następnie każde poszło w swoje stronę zostawiając nas samych na polu bitwy. Wyciągnęłam z kieszeni jakąś wstążkę i związałam włosy.
- Proszę bardzo szanownego pana...
Spojrzał na mnie spod byka, ale zaraz znów odzyskał dobry nastrój.
- Ładne ma pani uszy...
Natarłam wściekle i oczywiście elf tym razem zdołał mnie pokonać.
- No dobra - powiedziałam kładąc dłoń na biodrze.- To będzie decydujące starcie.
Pojedynek trwał bardzo długo i choć elf chyba nie odebrał tak starannego wykształcenia radził sobie świetnie. Musiałam nieźle się napracować by go pokonać.
- To nie sprawiedliwe... ja chcę jeszcze raz - buntował się Feanaro.
- Nie - powiedziałam stanowczo - pan teraz pójdzie się wykąpać...
- Tak mamo - odparł uśmiechając się złośliwie.
- Nie postarzaj mnie dziaduniu, bo ci ząbków parę wybije żeby ci się proteza lepiej trzymała
- Och maleńka Rozalka będzie płakać i jeszcze grozi dziadziusiowi
- Ja nie wiem co ja zrobiłam, że musiałam na pana trafić
- Cóż wpakowała się pani w kłopoty bo pakuje śliczny nieupudrowany nosek w nie swoje sprawy
- No dobra proszę już iść, bo przez ten zapach nawet pańskiej aury nie można wyczuć
- Hura nie trzeba już żadnej iluzji
- Wiesz co ja ci chyba pomogę stworzyć złudzenie bliskości nieboskłonu i wszystkie gwiazdki pan zobaczy z bliska
- No, no nie tak ostro już idę... a nie będzie mnie pani podglądać.
- Pan wybaczy, ale naprawdę wokoło jest mnóstwo ciekawszych widoków.
Wreszcie elf przestał się sprzeczać i poszedł w kierunku gdzie przez las płynął chłodny strumyczek. Ja tymczasem poszłam do jaskini i siadłam do szycia siodeł, a raczej siadłam i zaczęłam wpatrywać się uparcie w skóry. Musiałam najpierw wymyślić wzór. Elf wrócił dość szybko i zaczął wisieć nade mną nieznośnie patrząc mi na ręce.
- Co robisz? - zapytał
- Siodła szyję i szłoby mi łatwiej...
- ale ja nic nie robię
- No właśnie
- Ale pani też
- nie ja myślę wiem że to proces panu nieznany, ale niektórzy jeszcze zajmują się tym i niechże się pan nie wtrąca. Gordon! zabierz pana na ćwiczenia.
Smok uśmiechnął się jadowicie.
- Proszę jaśnie wielmoża za mną.
Zanim jeszcze zaczęłam szyć już słyszałam podniesione głosy.
- Auć... co tym ogonem wymachujesz
- Ręka prosto!
- Wystarczyło powiedzieć
- Ja tam wolę rozwiązania siłowe i będę pana uczył na moich zasadach
- Jak ja cię zaraz nauczę... Auć...
Uśmiechnęłam się pod nosem i zabrałam do pracy. Miałam nadzieję ze uda mi się jeszcze poćwiczyć przed wieczornym pojedynkiem.

Od Gabriela (c.d. Sylwii)

-Możesz już sobie iść, chyba, że czegoś chcesz ode mnie-powiedziałem do kocicy.
-Chcę tylko, żebyście się uspokoili-westchnęła Wyja i spojrzała wymownie na żałośnie wyglądającą, klęczącą z opuszczonymi rękami Sylwię.
-Mój dom, moje zasady, mój hałas, mój problem-powiedziałem.-Tak czy siak, ja wychodzę. Jak chcesz wyrazić swoje ubolewanie, masz na to trzy minuty.
Po tych słowach wyszedłem z piwnicy.

Sylwia?

Od Rosie (c.d. Gabriela)

~ Głupia ja. - powiedziałam do siebie. Po dłuższej chwili poczułam zimną dłoń na moim ramieniu. Nie lubiłam i wciąż nie lubię jak ktoś mnie dotyka więc odruchowo odsunęłam się. Robiąc trochę miejsca na ławce, Gabriel przysiadł się do mnie. Gabriel zamknął oczy i zaczął oddychać przez usta. Wyglądał jak by był zmęczony, zły i nie wiadomo co jeszcze. Przyjrzałam się bardziej Gabrielowi i jego ponurej minie. Wyglądał nawet uroczo. Uśmiechnęłam się, a on w tym czasie otworzył oczy.
- Dlaczego się na mnie patrzysz? - zapytał
- Wybacz, ale nawet uroczo wyglądałeś. - powiedziałam z uśmiechem. - Chciałabym ciebie też przeprosić za to, że odsunęłam się tak gwałtownie. Ale to nie ze względu na ciebie. Ja po prostu boję się jak ktoś dotknie mnie z zaskoczenia. Naprawdę Cię przepraszam!
Gabriel?

wtorek, 15 września 2015

Tivel

Samiec
~
Moce i umiejętności
Umie latać
Wywołuje iluzje
~
Charakter
Tivel jest z pozoru łagodny i kompromisowy ale to tak naprawdę bardzo zawzięte, dzielne i inteligentne zwierzę. Da się posiekać za przyjaciela, łatwo zawiera nowe znajomości. Co prawda potrafi komuś dokopać fizycznie albo słownie, ale to w wyjątkowych sytuacjach (czytaj: pod wpływem Feanaro), lub sprowokowany. Lubi się dobrze najeść.
~
Właściciel: Feanaro

Gordon

#|#|#
~
Samiec
~
Moce i umiejętności
Lata (a czego można było się spodziewać po smoku?)
Zieje ogniem będącym w stanie w chwilę roztopić każdy materiał
~
Charakter
Gordon jest przeciwieństwem swojego brata. Jest impulsywny i agresywny. Zawsze mówi to, co myśli i nie boi się konsekwencji, chociaż czasami jego szaleńcza odwaga stoi na pograniczu głupoty. Łasy na komplementy samochwała, ale jak się uprze to potrafi być wdzięczny i pomocny. W stosunku do Feanaro zawsze jest odrobinę chamski i zachowuje się w wyższością. Łatwo go zdenerwować i trudno uspokoić.
~
Właściciel: Feanaro

Seredo


Samiec
~
Moce i umiejętności
Lata bardzo szybko i wysoko
Zieje magicznym ogniem
~
Charakter
Seredo jest niezwykle spokojny i bardzo trudno wyprowadzić go z równowagi. Jeśli jednak, ktoś chce skrzywdzić jego jeźdźca zmienia się w prawdziwą bestie. Odporny na ból i wierny tym na, których mu zależy. Zawsze najpierw myśli potem działa, niestety często zastanawia się tak długo, że trzeba go ponaglać do czynu. Nie wynika to z lenistwa czy tchórzostwa, ale z powodu szlachetności jego duszy. Szanuje życie innych istot, ale nie należy oczekiwać po nim przesadnej życzliwości.
~
Właściciel: Fantarigo

Kasjopeja

Samica
~
Moce i umiejętności
Lata, ale nie tak wysoko jak smoki, rekompensuje to sobie zwinnością i szybkością biegu po ziemi.
Potrafi chować skrzydła, ale nie posiada żadnych innych zdolności do iluzji
~
Charakter
Kasjopeja jest niezwykle wierną klaczą o czym świadczy chociażby fakt, iż gotowa była szukać Fantagiro. Troskliwa i radosna, ale lepiej nie dokuczać jej bo potrafi być niemal tak złośliwa jak jej właścicielka, a może nawet bardziej bo nie powie niczego w prost jako, że jest zwierzęciem. Bardzo dokładna i elegancka. Miewa swoje humory, ale można na niej polegać. Odpowiedzialna, pomysłowa i odważna. Nie lubi gdy ktoś jej mówi co ma robić. 
~
Właściciel: Fantarigo

Wyja

Samica
~
Moce i umiejętności
Potrafi zmienić się w człowieka
Posiada ogromną siłę.
~
Charakter
Jest bardzo charakterna i twarda. Lubi mówić, że ma jaja większe niż nie jeden facet. Niesamowicie waleczna i uparta, przy tym umie o siebie zadbać. Pozyskanie jej względów lub zaimponowanie graniczy z cudem, bo jest nieufna i lubi się wywyższać, przez co mało kto z nią wytrzymuje. W stosunku do większości bywa często chamska, ale dla Gabriela ukazuje oblicze potulnego, domowego kotka i jest bardzo o niego zazdrosna.
~
Właściciel: Gabriel

Chexon

Samiec
~
Moce i umiejętności
Potrafi zmienić się w wilka (Raz na pół roku, musi odnowić siły po jednej przemianie)
Jest inteligentny i sprytny jak na ptaka, czym często pomaga swojej właścicielce.
~
Charakter
Chexon jest spokojnym towarzyszem, jednak zaznaczającym swoje miejsce w hierarchii. Jest dumnym ptakiem, który nie uważa, że jest niżej od człowieka, często można odnieść wrażenie, że uważa iż wyżej jest od ludzi. Broni swojej właścicielki i jest z nią związany. Dla obcych jest niezwykle niemiły i nieufny, często dziobie w wrażliwe miejsca. Jeśli podpadniesz mu, albo Akane nie wybaczy, będzie szukać okazji by się ciebie pozbyć.
~
Właściciel: Akane

Furri


samica
~
Moce i umiejętności
Czytanie z gwiazd
Telepatia
~
Charakter
Furri jest małym i kochającym zwierzakiem. Akceptuje tylko Rosie. Pomimo jej wzrostu jest bardzo zwinna i sprytna. Opanowana i spokojna, kochająca spędzać czas z Rosie. Nie odpuszcza jej prawie na krok. Zawsze posłuszna Rosie, a gdy jest smutna łasi się do niej dzięki czemu poprawia się jej humor.
~
Właściciel: Rosie

Canticus


Samiec
~
Moce i umiejętności:
Lata, a krzykiem potrafi ogłuszyć i otumanić
Mówi ludzkim głosem i widzi przyszłość (potrafi przewidzieć czyjąś śmierć)
~
Charakter
Raczej ponury i często wykazuje się czarnym humorem. Nie lubi zawierania nowych znajomości. Potrafi skutecznie odstraszyć każdego intruza. Lubi być w centrum uwagi. Nie zadaje się z plebsem, co w myśl jego zasad oznacza iż odzywa się do kogoś tylko jeśli ma na to ochotę. Jest wiernym towarzyszem Silenti i lubi słuchać jej pieśni. Potrafi dostosować się do każdej sytuacji i obrócić ją na swoją korzyść.
~
Właściciel: Silentia Lunar

poniedziałek, 14 września 2015

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

-Nie. Tak mi wygodnie i tak będę się układał-warknął smok.
-A niby z jakiej racji?-Zapytałem równie niemiłym tonem i spróbowałem się odeprzeć od a ściany nogami.
-A niby z takiej racji, że jestem od ciebie silniejszy i będę to wykorzystywał-Gordon na potwierdzenie swoich słów "niechcący" machnął skrzydłem tak, że zbił mnie z nóg. Zatoczyłem się po podłodze jaskini i wpadłem na Kasjopeję. Klacz z godnością damy otworzyła oczy po czym obrzuciła mnie i smoka pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Natychmiast zerwałem się na nogi, burknąłem szybkie "przepraszam" i spojrzałem na Gordona swoim najbardziej morderczym wzrokiem, na jaki było mnie stać.
-Więc co z zasadą, że silniejszy ustępuje?-Zapytałem.
-Nie wiem. Słabsi to wymyślili-odciął się smok. Przewróciłem oczami.
-Zapomniałeś chyba, że to dzięki mnie jesteś taki silny i wspaniały.
-Ale jakim kosztem! Tak mnie ścisnąłeś za grzbiet że przez chwilę myślałem, że mi kręgosłup roztrzaskasz!
-Na prawdę bardzo żałuję, że tego nie zrobiłem. A teraz rusz ten zad, żeby chociaż Tivel się położył.
Smok spojrzał na wyżej wspomnianego. Jeleń stał na sztywnych nogach oparty barkiem o ścianę i patrzył na nas z nieukrywanym rozbawieniem.
-A co ty taki szlachetny się zrobiłeś? Czyżbyś chciał mi się zrekompensować? Wierz mi, masz za co-powiedział.
-Właśnie! A poza tym, zapomniałeś o magicznym słowie!-Dodał Gordon.
-Czary mary, hokus pokus, paszoł won!-Wrzasnąłem. Miałem już po dziurki w nosie tego całego zwierzyńca. Zaskoczony Gordon spojrzał na mnie z nieco mniej śmiałym wyrazem pyska, niż poprzednio. Chwyciłem kij, którym następnego dnia miałem KOGOŚ sprać.
-Mam powtórzyć, czy wyniesiesz się po dobroci?-Zapytałem jadowitym głosem.
-Myślisz, że się boję ciebie?-Zapytał smok.
-Powinieneś... bo ja ci zrobię takie straszne rzeczy...
-Ej! Co się tam dzieje!-Usłyszałem głos Fantarigo dochodzący z góry.-Wasze wrzaski słychać chyba w całym lesie! Uspokójcie się, albo tam do was zejdę!
Gordon na te słowa natychmiast zwinął się w kłębek, pokazał mi język i zamknął oczy. Wypuściłem powoli powietrze z ust. Postanowiłem, że rano tak mu skopię ten gadzi zadek, że mu pęknie na sześć części. Naburmuszony, położyłem się w kącie i przykryłem płaszczem. Jednak sen (jak zwykle, kiedy go potrzebowałem) nie przychodził. Wygramoliłem się więc z mojej dziury, zabrałem kijek i wyszedłem na dwór. Było zimno, a ja w samym płaszczu i gaciach, jednak adrenalina buzująca w moich żyłach po "pogawędce" z Gordonem robiła swoje i jako tako grzała. Zacząłem wściekle bić kijem w nadłamaną gałąź zwisającą z jakiegoś samotnego drzewa. Postanowiłem pod wpływem chwili ćwiczyć tą całą szermierkę do upadłego. "Niech sobie paskudne smoczysko nie myśli, że ma prawo mnie pouczać. Dam mu taki wycisk, że wszystkie łuski pogubi"- powtarzałem sobie, kiedy raz po raz atakowałem łysą gałąź, aż kora od niej odpryskiwała. Po kilku machnięciach zapomniałem o zimnie. Za to zaczęła mnie boleć ręka od ściskania prowizorycznej broni. Tłukłem z taką pasją, jakby to byli wszyscy moi wrogowie razem wzięci i zamknięci w tej urwanej gałęzi. Księżyc był już na niebie w całej swojej okazałości. Srebrny talerz patrzył na mnie i miałem wrażenie, że zaraz wyśmieje moje dziecinne zachowanie. Faktycznie, z perspektywy obserwatora musiałem wyglądać przezabawnie. Czas płynął, a ja czułem się coraz bardziej zmęczony. Wtedy z jaskini wyjrzał łeb Gordona.
-Co ty odwalasz? Jesteś głośniejszy niż kilka godzin temu-powiedział zaspany smok tonem pełnym kpiny. Spojrzałem na niego. Pod ciężarem mojego ciężkiego spojrzenia gad aż pochylił głowę. Nic mu nie zrobiłem, mimo to wyglądał jak zbity pies. Bez słów wrócił do jaskini, słyszałem wyraźnie chrobotanie twardych smoczych pazurów o kamień. Potem nastąpiło chwilowe małe zamieszanie. Tivel rzucił jakimś tekstem o tym, jakie to smoki są niewychowane. Kasjopeja siedziała cicho. Pewnie spała, albo obserwowała to wszystko tym swoim wielce poważnym spojrzeniem. Zdążyłem sobie chwilkę odpocząć, po czym powróciłem do wściekłego pojedynku z gałęzią. Moją skórę zrosił pot a włosy zaczęły kleić się do twarzy i karku, jednak nie zwracałem na to uwagi. Sam byłem pod wrażeniem swojej determinacji i pasji, jaka nie zdarzyła mi się nigdy wcześniej. Chyba ta więź z Gordonem odbiła się na mnie. Jakby cząstka osobowości smoka przeniknęła do mnie. Z przerażeniem myślałem o tym, co będzie dalej. Wyrosną mi łuski? Zacznę ziać ogniem? Nie, nie chciałem sobie tym zawracać głowy. Byłem spocony, zgrzany i zdyszany, ale mimo to z głupim uporem ćwiczyłem, aż moja prowizoryczna, drewniana broń pod wpływem jednego z silniejszych uderzeń nie wytrzymała. Kijek pękł z trzaskiem i spadł na błyszczącą od porannej rosy trawę. Z niezadowoleniem spojrzałem na to, co zostało z badyla, którego poprzedniego dnia szukałem przez bite pół godziny. Cisnąłem resztami drewna o ziemię i pobiegłem w stronę zagajnika w poszukiwaniu czegoś, czym mógłbym zastąpić kijek. Nie chciałem być słuchaczem kazania, jakie wyprawili by mi Tivel, Gordon i Fantarigo.

Fantarigo? Boli mnie głowa i nie mogę spać, chociaż dookoła wszyscy już usnęli...

Od Sylwii (c.d Gabriela)

Nie wiedziałam czy mężczyzna żartuję czy mówi to serio. Po moim ciele przebiegły nieprzyjemnie zimne dreszcze. Przestałam jeczęć, żeby wsłuchać się w rozmowę, jednak nadal patrzasałam łańcuchami co chwilę przerywając mężczyźnie wypowiedź. Specjalnie mocno nimi poruszałam co skutecznie wkurzało mężczyznę.

Gabrielu?

Od Gabriela (c.d. Rosie)

Wciągnąłem łapczywie powietrze przesiąknięte wonią krwi. Ostatnimi resztami wolnej woli powstrzymywałem się, żeby żywcem nie zjeść Rosie. Dziewczyna chyba zobaczyła moją reakcję, bo szybko wytarła palec. Zamrugałem kilka razy oczami. Cały czas czułem ten cudowny zapach. Nikt się nie odzywał, więc mogłem wyraźnie usłyszeć własny, świszczący oddech. Nim się zorientowałem, co się dzieje, moja zimna jak trup ręka znalazła się na ramieniu Rosie. Dziewczyna zadrżała i odsunęła się. Akurat zrobiła trochę miejsca, więc usiadłem obok niej na ławce. Zamknąłem oczy i oddychałem przez usta, żeby mnie nie kusiło. Będę musiał szybko skądś wytrzasnąć czerwone do picia. Zapasy w piwnicy dawno wyschły.

Rosie?

Od Rosie (c.d. Gabriela)

Przez dwa dni Gabriel wciąż spał, przez co zaczęłam się martwić. Pomimo, że był późny wieczór wyszłam na dwór. Siadając na ławce, zaczęłam przyglądać się gwiazdom i księżycowi. Wyjęłam swój sztylet i podnosząc go tak, aby odbiło się na nim światło księżyca. Po pewnym czasie ktoś wyszedł. Był to Gabriel, ale trochę inny on. Był w niedobrym humorze, a to co mi przykuło oczy to jego wystające kły. Odłożyłam swój sztylet tuż obok siebie. Chciałam się zapytać, ale on jak zwykle był szybszy.
- Nie już nic. Cieszę się, że wreszcie budziłeś się. Czy nic ci nie jest? - mówiąc to uśmiechnęłam się tak jak zawsze. Chcąc podejść do niego przez przypadek skaleczyłam się w dłoń. Zapomniałam, że położyłam obok siebie swój sztylet. ~Głupia ja.- powiedziałam do siebie pod nosem. Ale to co mnie bardziej zaskoczyło to to, że Gabriel bardzo szybko znalazł się tuż obok mnie. Wtedy domyśliłam się, że jest głodny i przez to, że się skaleczyłam poczuł zapach mojej krwi.

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Zmierzchało już, gdy Gordon wrócił wreszcie niosąc zdobycze Feanaro. Ciemny kształt jego potężnego cielska przysłonił na chwilę okrąg słońca niknący za horyzontem. Przez chwilę jeszcze nuciłam łagodnie pochylając się nad płaszczem elfa wreszcie jednak wstałam i dzierżąc w dłoni ukończone dzieło wyszłam na zewnątrz. Smok przysiadła na skale i delikatnie ułożył na ziemi zawinięte w koszulę
elfa. Chwyciłam od razu połowę z wiązki opału i ułożyłam w miejscy przygotowanym na ognisko. Było tego całkiem sporo, a gdy niosłam tą drzewiastą konstrukcję przed sobą znacznie ograniczała mi pole widzenia i zaburzała równowagę. Po znacznej liczbie akrobacji i przy wsparciu Seredo udało mi się wreszcie rozpalić ognisko. Gordon nie czuł się zobowiązany do udzielenia jakiejkolwiek pomocy. Przy pierwszej okazji wymknął się i upolował sobie sarnę, a potem siadł na kamieniu i udawał wielce zaaferowanego czyszczeniem kłów i pazurów. Kiedy ogień zaczął wesoło trzaskać i siadłam wreszcie na ziemi i przymknęłam oczy.
- A gdzie Feanaro? - zapytałam niby to bezbarwnym tonem.
- Lezie gdzieś tam... - odparł Gordon lekceważąco - ja tam za nim nie tęsknię
- Jasne - westchnął Seredo sadowiąc się koło mnie i kładąc mi pysk przy nogach. - A czego niby tak długo szukałeś w lesie?... sarny? i czemu sam całej nie zjadłeś?
- Bo nie mam apetytu - odburknął. Zerwał się odleciał kawałek i zwinął w kłębek. Zbudowałam prowizoryczne palenisko i na niezbyt wyszukanym rożnie z długiego zaostrzonego patyka który przysłał nasz łowca zaczęłam piec mięso. Seredo poleciał na polowanie i wróciwszy po chwili ułożył się koło mnie. Zapadłam w coś co można by nazwać półsnem, z którego wyrwał mnie dopiero dźwięk kroków. Od strony lasu w naszym kierunku dość szybko zbliżała się ciemna sylwetka.  Natychmiast rozpoznałam elfa, ale nie zamierzałam pędzić mu na spotkanie wystarczająco się na niego naczekałam. Żadnej łaski nie robi że się w końcu zjawia. Leniwie obróciłam pieczeń. Feanaro stanął przede mną w całej swej okazałości i bez koszuli. Ogniste refleksy tańczyły na jego umięśnionych ramionach.
- Ja pana nigdy kultury nie nauczę... - stwierdziłam podając mu płaszcz. Obejrzał go o z zadowoleniem założył.
- A w co niby miałem zapukać... - odparł z wyrzutem nie mamy drzwi.
- W czoło... - odparłam niby to groźnie w rzeczywistości tłumiąc śmiech spowodowany udanym jak zawsze żartem elfa. Jakkolwiek bronią biała władał tak sobie to w szermierce słownej naprawdę był wprawiony. - Jak pan śmie pokazywać się w tym stanie.
- Jakby ktoś zechciał mnie podrzucić to bym wyglądał lepiej - stwierdził wymierzając oskarżycielsko palec w stronę swojego smoka. Gordon zamruczał i uśmiechnął się tryumfalnie nadal udając, że śpi.
- Nie o tym mówię - odparłam opuszczając głowę ze zrezygnowaniem - interesuje mnie raczej gdzież jest pańska koszula.
- A co zawstydzam panią - szepnął konfidencjonalnie ze złośliwym uśmieszkiem nachylając się nieznacznie w moją stronę. Odsunęłam się nieznacznie piorunując go spojrzeniem.
- Niech pan się tak nie nachyla - odparłam przywołując na twarz fałszywie życzliwy uśmiech - bo panu warkoczyki przysmażą na głowie...
- Spokojna pani rozczochrana - odparł rozglądając się po obozie - po to związuje włosy by takich sytuacji uniknąć - dokończył wyszarpując spod drewna zmiętą górną część odzieży - o proszę i koszula się znalazła. Cóż zawsze wydawało mi się że jest biała...ale rozmiar się zgadza. Założyć? - zapytał wymachując nią w powietrzu.
- Nie dziękuję, już chyba wolę pana w tym płaszczu, a tą szmatką to co najwyżej w tym wypadku można co najwyżej buty powycierać. Ale może jutro uda mi się jeszcze odratować to odzienie...
Elf wrócił do ogniska i odciął sobie kawałek mięsa. Ja także odłamałam sobie trochę. przez chwilę milczeliśmy zajęci jedzeniem.
"Ty nie jesz" zapytałam Seredo. "Dla mnie pieczone mięso to może być co najwyżej przystawka, mam smoczy apetyt" Odcięłam kawałek nożem i rzuciłam mu. Oczywiście zdążył go złapać w locie. Wstałam i strzepałam z odzienia okruchy.
- Pora iść spać bo jutro czeka nas pracowity dzień...
Zbliżyliśmy się do jaskini. Feanaro chciał mnie przepuścić w wejściu, ale pokręciłam przecząco głową.
- Ja śpię tam - wskazałam grotę wykutą nieco wyżej. - Ale do towarzystwa zostawiam ci Kasjopeję i Tivela, którzy śpią chyba w drugiej komorze tu obok choć powiem szczerze ten twój jeleń całkiem zręczny nawet nie zauważyłam, kiedy wrócił i wszedł do jaskini, bo tam chyba musi być... także dobranoc
Trochę dziwne że moja klacz go nie wyrzuciła w sumie obojga nie widziałam, no ale pewnie szybciej położyli się spać. Próbowałam się uspokoić, bo jakoś martwiło mnie, że tak długo nie widziałam towarzysza elfa.
- A co planujesz na jutro...
- To - odparłam wręczając Feanaro dwa proste patyki.
- To znaczy?
- Poćwiczymy szermierkę... rano stoczymy mały pojedynek, spróbuję wyłapać błędy które popełniasz, a potem popracuje się nad poprawą...
- Zamierzasz mnie uczyć... - uniósł lekko brwi i uśmiechnął się ironicznie.
- Nie ja - odparłam wspinając się już na skały - on... - wskazałam wzrokiem Gordona, który właśnie podnosił się z trawy. Zanim elf zdążył ochłonąć ze zdumnienia wspięłam się już z Seredo na górę. Ze swojego stanowiska usłyszałam jeszcze szuranie łusek, gdy Gordon próbował usadowić się w grocie i wściekły głos Feanaro:
- Zabieraj mi to wstrętne ogonisko z twarzy... no suń te swoje gadzie cztery litery, bo ci w nie nakopie... Nie wierć się, bo cie stąd wyrzucę... co za gadzina niewychowana... od razu widać jaka z ciebie żmija

Od Midnight

Leżała na łące i się wygrzewałam. Znudziło mi się, a nie miałam nic ciekawego do roboty. Wsłuchiwać się w dźwięki lasu w których usłyszałam coś co mnie zaniepokoiło. Podniosłem się i ostrożnie ruszyłam w kierunku przeciwnym niż dźwięk.

(Ktoś dokończy?)

sobota, 12 września 2015

Od Gabriela (c.d. Sylwii)

-Jęczysz jakby cię ktoś żywcem ze skóry obdzierał-powiedziałem, zatykając sobie uszy.-Heh, w sumie nawet dobry pomysł. Jak zdechniesz tu z wycieńczenia, to obedrę cię ze skóry i powieszę sobie twojego trupa nad kominkiem.
Sylwii to nie zniechęcało. Jej zachowanie doprowadzało mnie do szewskiej pasji.
-Jak nie zamkniesz mordy to zamkniesz oczy!-Zagroziłem.
-Ale te łańcuchy są za ciaaaaaaasne-wyła dziewczyna wniebogłosy. Wtedy do piwnicy wpadła Wyja.
-Co tu się do jasnej cholery odpierdala?-Warknęła.-Gabriel! Ja rozumiem, że byłeś głodny, ale to już jest szczyt wszystkiego! Obedrzesz ze skóry? I co jeszcze? Flaki wyprujesz? Mózgiem biednych nakarmisz?
-Dzięki za świetne pomysły. Będę o nich pamiętał-zaśmiałem się.

Sylwia?

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

Maszerowałem przez łąkę, która po kilkunastu krokach zaczęła przeradzać się w mały, mieszany zagajnik. To skupisko drzew było dość młode, wiele roślin w nim rosnących to zaledwie podrostki, jednak było ich wystarczająco wiele, by stworzyć idealną kryjówkę dla leśnych zwierząt, na które chciałem zapolować. Cały czas poruszałem się przy kamienistym, jasnym brzegu strumienia, więc obserwując taflę przyuważyłem miejsce, w którym woda rozlała się w sporą kałużę. A w kałuży pływało sobie stadko małych ryb. Błyszczące na szaro łuski załamywały światło i sprawiały, że normalny człowiek mógłby ich nawet nie zauważyć w najczystszej nawet wodzie, ale nie ja i moje wyćwiczone, ellfie oczy łowcy. To miejsce było idealne na nastawienie sideł, więc zacząłem obrywać pochylonej nad kałużą wierzby witki, które potem obrywałem z podłużnych, szarozielonych liści, zaplatałem w pętle, a pętle splatałem w jedną całość. Tivel wysłany chyba przez Fantarigo żeby mnie śledzić, przysiadł obok mnie na sporym kawałku błyszczącego granitu akurat wtedy, kiedy rozstawiałem sidła w zaroślach.
-Widzę, że radzisz sobie świetnie. Masz to, o co prosiła twoja księżniczka?-Zapytał jeleń. Humor miał od czasu wyjścia na łąkę wręcz wyśmienity, ale na moją niekorzyść.
-Moja księżniczka została spalona przez smoka, na twoje szczęście. Bo coś czuję, że miałaby ochotę przerobić cię na udziec. Ale mam to, o co mnie prosiła. Tylko potem pożałowała-zarechotałem, kończąc zastawianie ostatniej pułapki przy stercie suchych gałęzi, chyba usypanej przez jakieś bobry czy inne tego typu zwierzęta.
-Chyba mówimy o nie tej samej księżniczce, coś mi się tak wydaje.
-Nie znam żadnej. Mówiłem ironicznie.
-Tak się składa, że ja też.
Nie mogłem się powstrzymać i wybuchnąłem zduszonym śmiechem.
-Nie zapominaj, że to nie ja zabujałem się w Fantarigo-mówiłem, krztusząc się pomiędzy poszczególnymi słowami.-A nie, przepraszam. Od kiedy do nas dołączyła Kasjopeja, patrzysz na nią jak pies kochający swoją pańcię, ty jurny koniu! Kto by pomyślał, że...
Nie dokończyłem, bo oberwałem kopytem w splot słoneczny. Upadłem na ziemię jak kłoda, łapiąc gwałtownie powietrze, ale mimo to nadal śmiałem się jak głupi do sera. Tivel fuknął pod nosem jedno z tych słów, które w normalnych sytuacjach nie przechodziłyby mu przez gardło, po czym odwrócił się niczym urażona dama i szybkim truchtem ruszył na drugi brzeg kałuży, płosząc mi przy tym wszystkie ryby, które pochowały się w wyrzeźbionych przez wodę zagłębieniach.
-Chciałeś mi podokuczać, co? Nie wyszło!-Krzyknąłem za nim. Nie doczekałem się odpowiedzi, więc nie zrażony zacząłem szukać w stercie gałęzi patyków, o jakie prosiła Fantarigo. Przebierałem też drewno w poszukiwaniu czegoś, co nadałoby się na opał i upychałem do prowizorycznej torby, jaką zrobiłem sobie z wierzchniej koszuli. Znalazłem tego trochę. Pod drzewem ułożyłem jeden długi kij i zawiniątko z opałem, kiedy w pułapkę złapało się pierwsze zwierzę. Stara, wychudzona ale za to wielka puma. Dobiłem ją z odległości, celnym strzałem w gardło. Umierające zwierzę wydało z siebie zduszony ryk. Oglądając swoją zdobycz z niezadowoleniem stwierdziłem, że mięsa ma mało co, ale za to skóra mogłaby się do czegoś przydać. Rozciąłem nożem brzuch zwierzęcia i wygrzebałem wnętrzności, które odrzucałem na osobną kupkę. Miałem zamiar wykorzystać je jako przynętę na ryby. Udało mi się oskórować zwierzę dość szybko, z wyuczoną pewnością. Skórę wrzuciłem do strumienia i przygniotłem kamieniami, żeby zmiękła i było ją można potem łatwo formować. Podczas tych zajęć w sidła wpadły jeszcze dwa króliki i wilk ze złamanymi tylnymi łapami.Wszystkie te zwierzęta zostały elegancko obdarte ze skóry a ich mięso zacząłem suszyć na słońcu kiedy stwierdziłem, że bardzo się zmęczyłem a nie dam rady zanieść tego całego dobytku na łąkę.
~Gordon, fujaro łuskowata, wzywam cię~zakomunikowałem.
~Proszę, proszę, wielki pan na włościach potrzebuje mojej pomocy?
~Wielki pan na włościach zdobył skórę, kijki i żarcie więc jeśli nie chcesz, żebym cię głodził jak za starych, dobrych czasów...
~Niech cię szlag. Zaraz będę. Pogadamy sobie później.
Smok przyleciał, zanim zdążyłem zacząć suszyć kolejną porcję mięsa. Bez słowa zdarł powieszone na drzewach skóry, wziął mięso w łapy a kijki do pyska i poleciał.
-Ej!-Krzyknąłem za nim.-A ja to co?
~Ty sobie pójdziesz na piechotę, bo mam już wszystkie łapy zajęte a na grzbiet nie dam sobie wsiąść komuś takiemu, jak ty. Poza tym, gdybyś pokaleczył sobie szacowne cztery litery, to i na mnie by się  to odbiło.
Przewróciłem oczami i powlokłem się z powrotem do miejsca, w którym powinna przebywać Fantarigo i reszta zwierzyńca.

Fantarigo? Jak widzisz, mogę sam iść do lasu nawet bez pakowania się w kłopoty ;)

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Bardzo ciszyło mnie spotkanie z Seredo, jednak znów z wielkim trudem udawało mi się zwalczyć pokusę by go dosiąść. On także zachowywał się jak niecierpliwy kociak i wymachiwał radośnie końcówką strzałkowatego ogona. Czule położyłam rękę na jego pysku czując delikatne pulsowanie smoczego znamienia na dłoni.
- Ładnie ci w sukience - stwierdził w moich myślach smok przywracając mnie do rzeczywistości.
- A tak - powiedziałam na głos. Chwyciłam małe pudełeczko pozostawione na występie skalnym i delikatnie przymknęłam uchylone wieczko. Natychmiast nasze stroje wróciły do normy, a wejście do labiryntu zniknęło zmieniając się w dość głęboką jaskinie. Feanaro spojrzał na mnie zaskoczony.
- O widzę rola królowej labiryntu już się pani znudziła...
- Cóż ktoś mi kiedyś mówił że w lesie nie powinno się nosić ubrania które sprawia że rzuca się człowiek w oczy jak "krowa pośród owiec"- uśmiechnęłam się zadziornie - choć jak na pana patrzę to zaczynam żałować...
- Doprawdy, a ja myślałem, że ta dziura na plecach dodaje mi uroku... w końcu to rana bojowa - uśmiechnął się złośliwie. Gordon mruknął coś jednak pod nosem i elf natychmiast odskoczył od niego piorunując go wzrokiem.
- Co on panu znowu zrobił? - zapytałam zanosząc się od śmiechu, bo próba przyjęcia groźnego wyrazu twarzy w wydaniu Feanaro miała efekt komiczny. Czułam że nie potrafi się długo gniewać na swojego smoka. Coraz bardziej przypominało to raczej jego sprzeczki z Tivelem.
- Nic - warknął obrażony elf - po prostu grzecznie odpowiadam na ofertę tej wstrętnej gadziny dotyczącą powiększenia mojej kolekcji blizn.
Wcześniej wspomniana "gadzina" odpowiedziała na te zarzuty tryumfalnym uśmieszkiem. Jeździec chciał mu wymierzyć cios łokciem, ale w starciu z gadzią łuską to on raczej odniósł większe obrażenia. Obserwujący całe zajście jeleń zachichotał cicho.
- A ty co się cieszysz... - zgromił go towarzysz.
- A bo trafiła kosa na kamień wreszcie ktoś nad kim nie będziesz mógł się znęcać... coraz bardziej zaczynam lubić tego zwierzaka
Smok skłonił się z galanterią w stronę Tivela.
- Zdrajcy - wycedził elf przez zęby
Opanowawszy wybuch śmiechu poczułam się zobowiązana zastanowić nad naszymi przyszłymi działaniami. Nie zamierzałam jednak tym razem podejmować decyzji samotnie, bo w razie niepowodzenia znów byłoby na mnie. Przywołałam wiec wszystkich i wyłożyłam fakty.
- Cóż przypuszczam że wszyscy mamy ochotę wrócić do domu jednak logika podpowiada iż jest to pierwsze miejsce gdzie będą nas szukać.
- O ja tam myślę, że nie wiedzą gdzie jest zamek...
Uniosłam lekko brwi okazując swoje niedowierzanie.
- Raczej powinieneś powiedzieć nie wiedzieli... zresztą nie zamierzam ryzykować
- Nie wierze, że to słyszę - wtrącił Tivel co spotkało się z natychmiastową aprobatą jego przyjaciela wyrażona złośliwym uśmieszkiem.  
- Po za tym - kontynuowałam nie wydaje mi się by było tam miejsce do ukrycia dwóch smoków
- Ale nie zamierza pani chyba zostać w tych górach na zawsze... - wykrzyknęli chórem jeleń i elf.
- Nie... oczywiście, że nie - uspokoiłam ich - ale w zasadzie mamy dwie opcje albo poczekamy, aż przestaną nas szukać co chyba raczej nie nastąpi, albo lepiej przygotujemy się do powrotu.
- Co ma pani na myśli? - spytał Feanaro wpatrując się we mnie nieufnie.
- Wyszkolimy się na Smoczych Jeźdźców - odparłam z dumą
- Przecież ty nawet sama nie skończyłaś szkolenia, więc kto nas będzie uczył... sama mówiłaś że chciałaś wrócić do tej organizacji... bo nie damy rady - próbował sprowadzić mnie na ziemię elf, ale ja wiedziałam doskonale, że mu się to nie uda.
- To jest trudne - powiedziałam - ale nie nie niemożliwe. A tak po za tym panie Feanaro potrafi pan szyć.
Mojego znajomego zamurowało popatrzył na Tivela potem na mnie i prawdopodobnie uznał, że od tego błądzenie w labiryncie pomieszało mi się w głowie. Ponieważ jednak najwidoczniej zrozumiał już, że lepiej mi się nie narażać.
- Raczej nie - odparł
- No to świetnie - westchnęłam - bo ja też nie, ale to nic... proszę mi dać swój płaszcz
Elf posłusznie zdjął okrycie, ale podając mi je odrobinę się zawahał.
- Chwileczkę co pani zamierza zrobić
- Jak to co - odparłam z promiennym uśmiechem (takim samym jak pamiętnego dnia kiedy udałam się na "małe polowanko") nie zwiastującym niczego dobrego - zamierzam nauczyć się szyć
Wyrwałam mu ubranie z wyciągniętej dłoni i podążyłam w kierunku jaskini. Niedawny posiadacz dziurawego palta stał z niemądrym wyrazem twarzy wodząc za mną szeroko otwartymi oczami. Za plecami usłyszałam głęboki gardłowy chichot Gordona.
- No co pan tak stoi... dla pana pozostawiam bardziej męskie zajęcia... trzeba upolować jakąś skórę na siodła, mięsko na kolacje, trochę opału i dwa średnio długie, proste, mocne patyki.
Elf wzruszył ramionami zarzucił sobie na plecy łuk i kołczan i ruszył w stronę lasu. Zanim skrył się w gęstwinie krzyknęłam jeszcze za nim.
- Tylko proszę tym razem bez dodatkowych niespodzianek
- A co ja niby mógłbym znaleźć w tych górach
- No nie wiem ostatni jak poszedł pan po opał to wrócił bez drewna a za to  ze smokiem więc a nuż znów przywlecze pan jakieś nieoczekiwane kłopoty
- Gdzieżbym śmiał, od tego to pani jest specjalistką
Jakoś mu nie wierzyłam więc zbliżyłam się do Tivela i szepnęłam mu na ucho.
- Idź z nim i pilnuj go!
Jeleń który prawdopodobnie i tak, by to zrobił nawet bez mojej zachęty popędził w kierunku gdzie przed chwilą zniknęła sylwetka mężczyzny.
Wróciłam do jaskini i zaczęłam nucić swoją magiczną krawiecką melodię.

Xat nasz potężny i wspaniały