czwartek, 1 października 2015

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się półprzytomnie.
- Przed siebie - oświadczyłam beztrosko. Po raz pierwszy w życiu moje myśli były wolne od konieczności snucia planów na przeżycie. Postanowiłam wykorzystać tą chwilę do granic możliwości wiedziałam, że nawet bez moich wskazówek Seredo zaniesie nas do jaskini w górach. Wyczuwając mój nastrój elf również milczał, a może powodowało nim coś innego. Wydawał mi się jakoś dziwnie smutny i nie wiem czemu było mi z tego powodu przykro i czułam że to coś więcej niż magiczna więź. Owszem byłam wdzięczna za spełnienie mojego największego marzenia, ale pomyślałam o jego realizacji ze względu na to, iż uznałam, że więź z tym konkretnym mężczyzną nie byłaby czymś szczególnie przykrym. Po czasie przypomniałam sobie, że Feanaro może słyszeć moje myśli i niewłaściwie je zinterpretować. Zerknęłam na niego nieśmiało i oczywiście miałam pecha spotkać jego wzrok. Zaczerwieniłam się i odwróciłam głowę.
- A czemuż to pani się tak ładnie czerwieni - rzucił z tym swoim złośliwym uśmiechem. I czar chwili prysł. Teraz byłabym gotowa go udusić gołymi rękami. Z racji wysokości i dobrych obyczajów (dama nie powinna pokazywać się na balu sama) ograniczyłam się tylko do morderczego spojrzenia.
- To że mam czerwone policzki to nie znaczy, że się czerwienię... to od wiatru... no i lepiej ze czerwienieją mi policzki a nie nos... choć ja nie jestem pewna czy w pana przypadku to od zimna.
- Nie wiem co pani sugeruje - obruszył się.Gordon zachichotał gardłowo.
- Pewnie to żeś jest pijus
Feanaro uśmiechnął się ironicznie.
- O przepraszam, ale to pani zaprasza mnie na jakiś tam bal, a jak tu bawić się nie pijąc... nie wypada od razu by to było podejrzane... i kto tu mnie rozpija.
Nie zdołałam powstrzymać wybuchu śmiechy. Ten ton wyrzutu w połączeniu z miną obrażonego książątka umarłego by rozbawił. Doprawdy nie wiedziałam jak udawało mi się obyć bez tego poczucia humoru.
- Pragnę tylko lojalnie uprzedzić, że ja pana nieść nie będę... a tym bardziej spod stołu zbierać.
- O ja mam mocną głowę
- nie o nią się martwię... ja sądzę po prostu że ma pan słabe nogi... swoją drogą chętnie bym sprawdziła jak pan tańczy
- Znowu pojedynek! kobieto daj żyć!
- To panu się wszystko z walką kojarzy... człowiek tu po prostu rozerwać się chce a tu masz. Ale jak chce się pan zmierzyć...
Gwałtownie zapikowaliśmy z Seredo w duł pędząc między skałami. Gordon podążył w nasze ślady mimo głośnych protestów swojego jeźdźca. Przecinaliśmy mgłę jak nożem. Smoki były mistrzami w swoim fachu. Podlatywały blisko do skał tak iż wydawało się iż zaraz się o nie rozbiją, a następnie w ostatniej chwili wymijały je wężowym ruchem.
- Ty hipokryto... - wrzeszczał elf na gordona w chwilach gdy gęste chmury nie przytykały mu strun głosowych - jak ja się chciałem pobawić to taki poważny byłeś.
Śmiałam się tak głośno jak nigdy przedtem. Wreszcie zziajani wylądowaliśmy na polanie. Ześlizgnęłam się po grzbiecie gada i wylądowałam miękko na ziemi. Dziwiłam się iż wychodzi mi to niemal tak naturalnie jak Kleofasowi. Upadłam na trawę i zaczęłam głęboko oddychać. Za sobą usłyszałam kroki elfa i jego gniewne okrzyki.
- On mnie próbuje zabić - gordon próbował położyć głowę na jego ramieniu i robił na swój smoczy sposób słodkie minki, co jeszcze bardziej rozwścieczało elfa wytrwale odtrącającego jego łeb.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na nich rozbawiona.
- Czasem to nawet mu się nie dziwię.
Wstałam, chwyciłam worek z łupami i pomaszerowałam do jaskini odprowadzana zdziwionym spojrzeniem elfa. Od razu siadłam do szycia. Z granatowego grubego materiału wykonałam eleganckie spodnie. Udało mi się też znaleźć nieco materiału na koszulę, a na koniec dopełniłam dzieła płaszczem z ozdobnymi brzegami. Przejrzałam suknie zdobyte przez elfa i przekonałam się, iż ma naprawdę niezły gust. Postanowiłam jednak zostawić je na czarną godzinę, a na razie uszyć coś jeszcze bardziej pysznego i naiwnego zarazem. Delikatny różowy materiał nadawał się do tego idealnie. Dodałam nieco diamencików, koronek i zadowolona z siebie położyłam ubrania na bok. Następnie z miedzianego drucika znalezionego oczywiście w torbie (samą mnie czasem zdumiewa ile przydatnych rzeczy tam mam) uplotłam dwie maski. Zadowolona z efektów pracy ubrałam się i wyszłam na zewnątrz dzierżąc w dłoni odzienie "jednowieczorowego pana hrabiego". Elf siedział na kamieniu.
- Proszę się przebrać... - zawołałam - bo się spóźnimy... no i uprzedzam ja załatwiłam stroje i mogę się zająć "wejściówkami", ale transport jak pan się pewnie domyśla leży w pana gestii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Xat nasz potężny i wspaniały