Powoli wyciągałem ostatnie pamiątki po ucieczce z włosów. Szło mi bardzo opornie, ale kiedy wreszcie udało mi się uwolnić od leśnych ozdóbek, z zadowoleniem przejżałem się w błyszczącym grocie jednej z ostatnich strzał, jakie mi zostały. Po dłuższych oględzinach stwierdziłem jednak, że to nie wystarczy i będę musiał się po prostu umyć. Pierwszy raz od ładnych paru tygodni.
-Co ty się tak przeglądasz?-Zapytał Tivel, który przysiadł wcześniej niezauważony obok mnie.-Skoro Diana zdechła, to już nie masz dla kogo się stroić.
-Żartuj sobie, żartuj. Ale najpierw powiedz mi, czy nie mam jeszcze czegoś we włosach, czego mieć nie powinienem-burknąłem. Jeleń obejrzał mnie szybko, po czym tylko pokręcił głową.
-A co do strojenia się... to jakoś przeżyję bez adoratorki. Mam już po dziurki w nosie tego całego durnego umawiania się.
Siedząca do tamtej pory pod ścianą Fantarigo zaśmiała się, kiedy to usłyszała.
-Nie czyta pan?-Zapytała.-Wcześniej był taki ciekawy...
Dźwięk jej głosu na nowo przypomniał mi paniczną ucieczkę przed Dianą i smokiem. Zacząłem się mimowolnie trząść i szybko oddychać.
-A tobie co znowu?-Westchnął Tivel.
-Smok... taki wielki był... ogniem ział-wyjąkałem.
-Ach, zamknij się wreszcie. Przecież tu jesteśmy bezpieczni. Na razie.
-Ale...
-Czytaj wreszcie te listy, też jestem bardzo ciekawy a Fantarigo nie chciała mi pokazać.
-A sam se czytaj-warknąłem, ale porwałem z ziemi koperty, zanim zdążył to zrobić Tivel. Powoli przeczytałem szeptem treść tej od jeźdźców i odetchnąłem z ulgą. Moja teoria o smokach się sprawdziła a i wielki gad czychający w lesie nabrał dla mnie nowego znaczenia. Jednak myśl o tym, że Fantarigo może zniknąć z mojego życia napawała mnie dziwnym smutkiem. Znowu musiałbym powrócić do mojego starego życia, które z perspektywy czasu wydało mi się szare i nieciekawe. Tivel zerkający mi przez ramię też posmutniał. Przez chwię obydwoje patrzyliśmy sobie w oczy, ale sięgnąłem po drugi list. Od razu poczułem bijący od niego dziwny, ale przyjemny zapach. Zacząłem czytać o tych wszystkich problemach, organizacach i konfliktach. Coś mi mówiło, że to pisał ktoś z miejsca pochodzenia Fantarigo. Niesamowite, że tak poszukiwana przeze mnie informacja zaczęła przychodzić sama. Podekscytowany wodziłem wzrokiem po regularnych literach, jakimi zapisany był list. Jeleń chyba skończył przede mną, bo milcząc odszedł i ułożył się w najdalszym kącie jaskini. Ja natomiast, będąc w ostatniej linijce zwróciłem uwagę na podpis. Nadawca poprzedniego listu nie zwrócił zbyt mojej uwagi, natomiast ten Emeryk Pradawny... chyba skądś znałem to nazwisko. Sam list był dla mnie zagadką. Jakieś przepowiednie? Rzeki, góry i płaskowyże? Wojny? Oj, chyba wdepnąłem w niezłe bagno. Wstałem z ziemi i oddałem listy Fantarigo.
-Piękna treść, pani Fantarigo Srebrzysta-uśmiechnąłem się złośliwie.-Czy dane mi będzie poznać nazwę tego królestwa z listu od lilii?
Fantarigo? Tryb detektywa ponownie włączony ;)
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
Od Sylwii (c.d Gabriela)
Szybko domyśliłam co się stało kiedy obraz się urwał. Mężczyzna ją po prostu zabił. Czy on tak do wszystkich podchodzi? Specjalnie wybrałam jakieś durne dziecko, żeby zjadł truciznę, musiał wyczuć, że coś jest nie tak. Nie tak łatwo będzie go zabić, ale mnie tak szybko się nie pozbędzie. Przyjaciółmi to my nigdy nie będziemy, więc dlatego lepiej coś zrobić. Kolejna magiczna istota w wiosce... Coraz więcej osób się tu pojawia, chyba nici z tego, żeby wybić miasteczko samemu... Poszłam na strych i przez małe okienko wydostałam się na dach. Usidłam na jego krańcu pogrążając się w rozmyślaniach.
Przynajmniej się nażarłeś. Gabrielu?
Przynajmniej się nażarłeś. Gabrielu?
niedziela, 30 sierpnia 2015
Od Fantarigo (c.d. Feanaro)
Po otwarciu koperty odetchnęłam z ulga. Całe szczęście nic się nie zawaliło, nie wybuchło i nie wyskoczył na mnie żaden niebezpieczny zwierz. Ostrożnie wysunęłam dwoma palcami pergamin. Pismo było staranne, ale nie zbyt wyszukane, a treść przyprawiła mnie o pogardliwie zimny uśmieszek:
"Szanowna pani Fantagiro Srebrzysta
Oboje wiemy, iż nasze relacje oparte na niedawnych dość burzliwych kontaktach nigdy nie były przyjazne. Pragnę zaznaczyć, iż nie wynikało to bynajmniej ze złej woli naszej organizacji jako, że jak pragnę podkreślić mimo okazanych pani względów po odkryciu smoczej mocy okazywała pani niechęć innym uczniom i lekceważenie starszym. W imię obrony magicznych ras jesteśmy jednak w stanie zapomnieć o przykrych zajściach mających miejsce w niedawnej przeszłości. Jesteśmy pani w stanie zaofiarować możliwość dalszego kształcenia pod naszym czujnym okiem. W zamian wymagamy jedynie wojskowej dyscypliny i dobrej woli z pani strony. Pozwoliliśmy też sobie wysłać specjalny oddział mający odeskortować panią na miejsce i brosze potwierdzającą pani przynależność do naszej organizacji.
Dowódca Jaromir Przemyślny"
Wystawiłam rękę i przechyliłam papierowy pakuneczek. Na dłoń spadła mi broszka w kształcie róży z rubinowo czerwonym wypełnieniem. Obróciłam drobiazg przyglądając mu się z różnych stron. Jak to możliwe że niektórzy gotowi byli zabić za noszenie takiej błyskotki. Z lekkim roztargnieniem zabrałam się do drugiej przesyłki. Gdy ujrzałam równe, ozdobne pismo łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu. Mogłam niemal wyczuć ciepło przyjaznej dłoni która gładziła ten papier. Z radością przycisnęłam arkusik do piersi. Tak dawno już nie widziałam tych pięknych liter kreślonych przez starczą kościstą dłoń mojego mistrza. Nie mogłam jednak nikogo za to winić, bo ostatnimi czasy ciężko mnie było namierzyć. Sporo się zmieniło, ale nadal on pozostawał tak pewny jak skały w górach śpiewnych. Nawet nie uświadamiałam jak bardzo za tym wszystkim tęskniłam. Z radością wychwytywałam w powietrzu aromat mięty którym zawsze nasączał papier. Bardzo delikatnie wyjęłam wątłą kartę niejako utkaną ze słów. Poezja jak ja dawno nie słyszałam pieśni. Wynurzyłam się z tych myśli jak spod powierzchni wody i skupiłam na rzeczywistym przesłaniu listu. Tekst był dość długi i zdecydowanie bardziej serdeczny niż ten od Smoczych Jeźdźców.
"Najdroższa Fantagiro Srebrzysta
Choć nie wiele minęło od naszego ostatniego spotkania zdaję sobie sprawę, iż w twoim życiu zajść mogły spore zmiany. Jakkolwiek choć obecnie twoje życie zdaje ci się być trudną próbą wiedz, że godny jest człowiek tego za co się poświęca. Nie miałem nigdy odwagi by ci to zaproponować i miałem nadzieję iż zdołam tego uniknąć, ale teraz wiem iż od dawna zostało to przesądzone. Choćbyś nie wiem jak daleko dotarła w swej wędrówce przeznaczenie i tak ci dopadnie. Polityczne dzieje naszego królestwa i twoje losy splatają się sznurem, na którym być może przyjdzie ci zawiesić swoją niezależność. Być może los karze cię właśnie za tą inność, za to iż nigdy nie było ci wszystko jedno i nie pozwalałaś zakuć się w jakiekolwiek kajdany. Nieraz jednak trzeba się wyrzec wolności dla jej samej. ie zrozum mnie źle iż sama wiesz, że zawsze chciałem twego dobra. Obecnie jednak toi ty dzierżysz stery swego życia. Pozwól, iż jak za dawnych, szczęśliwszych lat nakreślę ci dokładnie sytuację. Obecnie istnieją trzy organizacje głoszące różne teorie władzy. Czarne koty o herbie łapy głoszą teorie płaskowyżu. To znaczy iż należy wszystkich magicznych zniszczyć lub zmusić do zostania zwykłymi ludźmi. Tylko wąskie grono ma chronić wznoszący się nad tą niziną płaskowyż jako drapieżne ptaki wierne swemu panu. Tam na górze zaś ma się znajdować król i jego poplecznicy. Jeśli chodzi o rebeliantów spod znaku róży porównują oni magicznych do morza. Nie wolno mu stawiać granic bo i tak je zniesie niszcząc przy okazji wiele istnień. Władza ma się opierać na sile i strachu. Ci których natura nie obdarzyła talentem do magii mają pozostawać lądem kulącym się w obawie przed morderczym uderzeniem rozjuszonych wód. Jak pewnie zauważyłaś dochodzi tu do wiecznego udzielenia ras i dominacji jednej z nich. Nie wielu jednak wie iż istnieje trzecia koncepcja. Jej zwolennicy legitymujący się broszą górskiej lilii, którą załączam do listu, są bezwzględnie zwalczani przez obie frakcje i muszą się ukrywać. Ja również jestem jednym z nich i dlatego w ten to nie do końca legalny sposób przekazuje ci moje pismo. Możesz mnie uznać za zdrajce, lecz proszę byś na początek do końca poznała moje racje. Głosimy zasadę gór. To znaczy iż rzeka czyli magia kształtuje skałę czyli zwyczajność, ale ona także poddaje się narzucanemu przez niego biegowi. Nie ma podziału na rządzących i rządzonych, bo każda roślina rośnie tam gdzie znajduje właściwe dla siebie miejsce. A teraz wszyscy uwzięli się na ciebie przez pewną przepowiednie mówiącą iż o losach wojny przesądzi dwoje z jednego i jedno z dwojga. To by było na tyle. Dalej niestety nic nie mogę ci poradzić w tej kwestii. Wiem że dasz sobie radę i wybierzesz mądrze. Wybacz mi ta oschłość, ale nie chcę zamęczać cię zbytnią wylewnością. Wiedz że tęsknię i oczekuję z nadzieją naszego spotkania jeśli w ogóle kiedyś ono nastąpi. Czasem mam wrażenie, że to przeze mnie się w to wszystko wpakowałaś. Wiedz, że ci ufam i chętnie wziąłbym na własne barki część twoich zmartwień i cierpień. A jednak wierze że kiedyś w twym życiu wybrzmi radosna pieśń.
PS. Przykro mi że muszę cię o tym informować ale zaginęła Kasjopeja i nie mogę jej nigdzie znaleźć. Czuję że ruszyła na poszukiwania, bo nikt nie mógł jej zastąpić ciebie i ja to w zupełności rozumie.
Jesteś na zawsze w mej życzliwej pamięci
Emeryk Pradawny"
Zebrałam wiadomości i pochowałam z powrotem do kopert. Na chwilę zmarszczywszy brwi pogrążyłam się w myślach. Kiedyś natychmiast przystałabym na propozycje Smoczych Jeźdźców, ale teraz tak wiele mnie tu trzymało. No i ten wykład na temat rządzenia. Nigdy nie potrafiłam traktować ludzi jak niższy gatunek choć przecież wyrządzili mi tyle zła. Cóż jeszcze znaczyła podróż pod eskortą i żołnierska dyscyplina inny rodzaj niewoli. Z zamyślenia wyrwał mnie Feanaro, który wpadła jak oszalały do jaskini. Zerwałam się tak gwałtownie, że smoki się w kłębek stoczyły się na kamienną półkę z trudem amortyzując upadek za pomocą skrzydeł, a ja omal nie trzepnęłam się głową w strop płytkiej wnęki. Elf oczywiście nie czekał i zaraz uraczył nas opowieścią o ogromnym smoku. Wysłuchałam tego z lekkim rozbawieniem.
- Bawi cie to - zapytał z wyrzutem.
- Cóż powiedzmy że ogromne gadzinki nie robią na mnie wrażenia
- On mnie mógł przerobić na pieczyste i zjeść jako przystawkę i ... - wyrzucał z siebie słowa z ogromną prędkością.
- Spokojnie, usiądź sobie, złap oddech - pouczałam go jak niedoświadczonego smoczego jeźdźca, który pierwszy raz dosiadł bestii. Podałam mu swój bukłak by się napił. Pociągnął łyk i skrzywił się.
- Co to jest!? To nie wino!
- Raczej nie - przyznałam - nigdy zresztą nie spodziewałam się aby wywar z melisy nagle przemienił się w alkohol, a po za tym nie potrzebujesz teraz pobudzenia, a wiesz że po kielichu robisz się trochę za bardzo pobudzony i gadatliwy no i ciężko by ci się czytało
Mój wykład w ogóle chyba do niego nie trafił. Jeleń patrzyła na niego z dezaprobatą. Wreszcie skwitował:
- Wyglądasz jak strach na wróble, weź się ogarnij
- Cicho mądralo, bo własnoręcznie cię zaniosę do tego potworka, a on pewnie lubi dziczyznę. Ciekawe jak będziesz wyglądał po gonitwie z nim.
- Tivel ma racje, a jak już się uspokoisz to masz coś do poczytania... - położyłam listy obok niego na skale. Uchwyciłam jego pytające spojrzenie.
- No co - odpowiedziałam na to - nie mam licencji lektora tylko się pospiesz bo robi się ciemno a chyba trochę szkoda ślicznych oczek by ślęczeć po nocach z listami
Uśmiechnął się tylko złośliwie i zabrał do wybieranie gałęzi z włosów a ja wróciłam do moich smoków.
"Szanowna pani Fantagiro Srebrzysta
Oboje wiemy, iż nasze relacje oparte na niedawnych dość burzliwych kontaktach nigdy nie były przyjazne. Pragnę zaznaczyć, iż nie wynikało to bynajmniej ze złej woli naszej organizacji jako, że jak pragnę podkreślić mimo okazanych pani względów po odkryciu smoczej mocy okazywała pani niechęć innym uczniom i lekceważenie starszym. W imię obrony magicznych ras jesteśmy jednak w stanie zapomnieć o przykrych zajściach mających miejsce w niedawnej przeszłości. Jesteśmy pani w stanie zaofiarować możliwość dalszego kształcenia pod naszym czujnym okiem. W zamian wymagamy jedynie wojskowej dyscypliny i dobrej woli z pani strony. Pozwoliliśmy też sobie wysłać specjalny oddział mający odeskortować panią na miejsce i brosze potwierdzającą pani przynależność do naszej organizacji.
Dowódca Jaromir Przemyślny"
Wystawiłam rękę i przechyliłam papierowy pakuneczek. Na dłoń spadła mi broszka w kształcie róży z rubinowo czerwonym wypełnieniem. Obróciłam drobiazg przyglądając mu się z różnych stron. Jak to możliwe że niektórzy gotowi byli zabić za noszenie takiej błyskotki. Z lekkim roztargnieniem zabrałam się do drugiej przesyłki. Gdy ujrzałam równe, ozdobne pismo łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu. Mogłam niemal wyczuć ciepło przyjaznej dłoni która gładziła ten papier. Z radością przycisnęłam arkusik do piersi. Tak dawno już nie widziałam tych pięknych liter kreślonych przez starczą kościstą dłoń mojego mistrza. Nie mogłam jednak nikogo za to winić, bo ostatnimi czasy ciężko mnie było namierzyć. Sporo się zmieniło, ale nadal on pozostawał tak pewny jak skały w górach śpiewnych. Nawet nie uświadamiałam jak bardzo za tym wszystkim tęskniłam. Z radością wychwytywałam w powietrzu aromat mięty którym zawsze nasączał papier. Bardzo delikatnie wyjęłam wątłą kartę niejako utkaną ze słów. Poezja jak ja dawno nie słyszałam pieśni. Wynurzyłam się z tych myśli jak spod powierzchni wody i skupiłam na rzeczywistym przesłaniu listu. Tekst był dość długi i zdecydowanie bardziej serdeczny niż ten od Smoczych Jeźdźców.
"Najdroższa Fantagiro Srebrzysta
Choć nie wiele minęło od naszego ostatniego spotkania zdaję sobie sprawę, iż w twoim życiu zajść mogły spore zmiany. Jakkolwiek choć obecnie twoje życie zdaje ci się być trudną próbą wiedz, że godny jest człowiek tego za co się poświęca. Nie miałem nigdy odwagi by ci to zaproponować i miałem nadzieję iż zdołam tego uniknąć, ale teraz wiem iż od dawna zostało to przesądzone. Choćbyś nie wiem jak daleko dotarła w swej wędrówce przeznaczenie i tak ci dopadnie. Polityczne dzieje naszego królestwa i twoje losy splatają się sznurem, na którym być może przyjdzie ci zawiesić swoją niezależność. Być może los karze cię właśnie za tą inność, za to iż nigdy nie było ci wszystko jedno i nie pozwalałaś zakuć się w jakiekolwiek kajdany. Nieraz jednak trzeba się wyrzec wolności dla jej samej. ie zrozum mnie źle iż sama wiesz, że zawsze chciałem twego dobra. Obecnie jednak toi ty dzierżysz stery swego życia. Pozwól, iż jak za dawnych, szczęśliwszych lat nakreślę ci dokładnie sytuację. Obecnie istnieją trzy organizacje głoszące różne teorie władzy. Czarne koty o herbie łapy głoszą teorie płaskowyżu. To znaczy iż należy wszystkich magicznych zniszczyć lub zmusić do zostania zwykłymi ludźmi. Tylko wąskie grono ma chronić wznoszący się nad tą niziną płaskowyż jako drapieżne ptaki wierne swemu panu. Tam na górze zaś ma się znajdować król i jego poplecznicy. Jeśli chodzi o rebeliantów spod znaku róży porównują oni magicznych do morza. Nie wolno mu stawiać granic bo i tak je zniesie niszcząc przy okazji wiele istnień. Władza ma się opierać na sile i strachu. Ci których natura nie obdarzyła talentem do magii mają pozostawać lądem kulącym się w obawie przed morderczym uderzeniem rozjuszonych wód. Jak pewnie zauważyłaś dochodzi tu do wiecznego udzielenia ras i dominacji jednej z nich. Nie wielu jednak wie iż istnieje trzecia koncepcja. Jej zwolennicy legitymujący się broszą górskiej lilii, którą załączam do listu, są bezwzględnie zwalczani przez obie frakcje i muszą się ukrywać. Ja również jestem jednym z nich i dlatego w ten to nie do końca legalny sposób przekazuje ci moje pismo. Możesz mnie uznać za zdrajce, lecz proszę byś na początek do końca poznała moje racje. Głosimy zasadę gór. To znaczy iż rzeka czyli magia kształtuje skałę czyli zwyczajność, ale ona także poddaje się narzucanemu przez niego biegowi. Nie ma podziału na rządzących i rządzonych, bo każda roślina rośnie tam gdzie znajduje właściwe dla siebie miejsce. A teraz wszyscy uwzięli się na ciebie przez pewną przepowiednie mówiącą iż o losach wojny przesądzi dwoje z jednego i jedno z dwojga. To by było na tyle. Dalej niestety nic nie mogę ci poradzić w tej kwestii. Wiem że dasz sobie radę i wybierzesz mądrze. Wybacz mi ta oschłość, ale nie chcę zamęczać cię zbytnią wylewnością. Wiedz że tęsknię i oczekuję z nadzieją naszego spotkania jeśli w ogóle kiedyś ono nastąpi. Czasem mam wrażenie, że to przeze mnie się w to wszystko wpakowałaś. Wiedz, że ci ufam i chętnie wziąłbym na własne barki część twoich zmartwień i cierpień. A jednak wierze że kiedyś w twym życiu wybrzmi radosna pieśń.
PS. Przykro mi że muszę cię o tym informować ale zaginęła Kasjopeja i nie mogę jej nigdzie znaleźć. Czuję że ruszyła na poszukiwania, bo nikt nie mógł jej zastąpić ciebie i ja to w zupełności rozumie.
Jesteś na zawsze w mej życzliwej pamięci
Emeryk Pradawny"
Zebrałam wiadomości i pochowałam z powrotem do kopert. Na chwilę zmarszczywszy brwi pogrążyłam się w myślach. Kiedyś natychmiast przystałabym na propozycje Smoczych Jeźdźców, ale teraz tak wiele mnie tu trzymało. No i ten wykład na temat rządzenia. Nigdy nie potrafiłam traktować ludzi jak niższy gatunek choć przecież wyrządzili mi tyle zła. Cóż jeszcze znaczyła podróż pod eskortą i żołnierska dyscyplina inny rodzaj niewoli. Z zamyślenia wyrwał mnie Feanaro, który wpadła jak oszalały do jaskini. Zerwałam się tak gwałtownie, że smoki się w kłębek stoczyły się na kamienną półkę z trudem amortyzując upadek za pomocą skrzydeł, a ja omal nie trzepnęłam się głową w strop płytkiej wnęki. Elf oczywiście nie czekał i zaraz uraczył nas opowieścią o ogromnym smoku. Wysłuchałam tego z lekkim rozbawieniem.
- Bawi cie to - zapytał z wyrzutem.
- Cóż powiedzmy że ogromne gadzinki nie robią na mnie wrażenia
- On mnie mógł przerobić na pieczyste i zjeść jako przystawkę i ... - wyrzucał z siebie słowa z ogromną prędkością.
- Spokojnie, usiądź sobie, złap oddech - pouczałam go jak niedoświadczonego smoczego jeźdźca, który pierwszy raz dosiadł bestii. Podałam mu swój bukłak by się napił. Pociągnął łyk i skrzywił się.
- Co to jest!? To nie wino!
- Raczej nie - przyznałam - nigdy zresztą nie spodziewałam się aby wywar z melisy nagle przemienił się w alkohol, a po za tym nie potrzebujesz teraz pobudzenia, a wiesz że po kielichu robisz się trochę za bardzo pobudzony i gadatliwy no i ciężko by ci się czytało
Mój wykład w ogóle chyba do niego nie trafił. Jeleń patrzyła na niego z dezaprobatą. Wreszcie skwitował:
- Wyglądasz jak strach na wróble, weź się ogarnij
- Cicho mądralo, bo własnoręcznie cię zaniosę do tego potworka, a on pewnie lubi dziczyznę. Ciekawe jak będziesz wyglądał po gonitwie z nim.
- Tivel ma racje, a jak już się uspokoisz to masz coś do poczytania... - położyłam listy obok niego na skale. Uchwyciłam jego pytające spojrzenie.
- No co - odpowiedziałam na to - nie mam licencji lektora tylko się pospiesz bo robi się ciemno a chyba trochę szkoda ślicznych oczek by ślęczeć po nocach z listami
Uśmiechnął się tylko złośliwie i zabrał do wybieranie gałęzi z włosów a ja wróciłam do moich smoków.
Od Gabriela (c.d. Sylwii)
-Nie, dzięki, nie przepadam za wypiekami-powiedziałem. To w sumie było prawdą, bo jako wampir mogłem żywić się tylko krwią.
-Ależ proszę, są na prawdę pyszne-powiedziała dziewczynka. Przyjrzałem się jej uważnie. Miała puste, bez wyrazu oczy.
-Wiesz co, wejdź do środka i postaw ten koszyk na podłodze. Zaraz do ciebie przyjdę, dziecko-uśmiechnąłem się przyjaźnie. Miałem wielką ochotę zasmakować posoki tej dziewczynki. Wystarczyło ją zahipnotyzować. Dziecko jakby chwilę się wahało, aż postąpiło krok na przód, przez próg.
-Niech pan spróbuje...-zaczęła ponownie swoją gadkę, ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Złapałem ją za szyję i podniosłem do góry. Spojrzałem jej w oczy... i zobaczyłem, że jest już pod wpływem kogoś innego. Trochę mnie to zaskoczyło, więc nie zabiłem dziewczynki od razu. Unieruchomiłem ją.
-Kto cię najął?-Warknąłem, ale nie odpowiedziała, więc powtórzyłem głośniej.-Gadaj, kto cię najął!
Zero odpowiedzi. Zrezygnowany wbiłem kły w dziecięcą szyję. Drobnym ciałkiem targnął dreszcz.
Sylwia? Jakoś nie bardzo.
-Ależ proszę, są na prawdę pyszne-powiedziała dziewczynka. Przyjrzałem się jej uważnie. Miała puste, bez wyrazu oczy.
-Wiesz co, wejdź do środka i postaw ten koszyk na podłodze. Zaraz do ciebie przyjdę, dziecko-uśmiechnąłem się przyjaźnie. Miałem wielką ochotę zasmakować posoki tej dziewczynki. Wystarczyło ją zahipnotyzować. Dziecko jakby chwilę się wahało, aż postąpiło krok na przód, przez próg.
-Niech pan spróbuje...-zaczęła ponownie swoją gadkę, ale nie zdążyła powiedzieć nic więcej. Złapałem ją za szyję i podniosłem do góry. Spojrzałem jej w oczy... i zobaczyłem, że jest już pod wpływem kogoś innego. Trochę mnie to zaskoczyło, więc nie zabiłem dziewczynki od razu. Unieruchomiłem ją.
-Kto cię najął?-Warknąłem, ale nie odpowiedziała, więc powtórzyłem głośniej.-Gadaj, kto cię najął!
Zero odpowiedzi. Zrezygnowany wbiłem kły w dziecięcą szyję. Drobnym ciałkiem targnął dreszcz.
Sylwia? Jakoś nie bardzo.
Od Feanaro (c.d. Fantarigo)
Przechadzałem się po lesie bez konkretnego celu. Nie zebrałem nawet najmniejszej gałązki na opał, ale za to u pasa wisiały mi trzy świerzo upolowane króliki, każdy miał ranę po strzale precyzyjnie wystrzelonej między oczy zwierzęcia. Zastanawiałem się nad ostatnimi wydatzeniami. Zamiast być coraz bliżej odkrycia prawdy o Fantarigo, wszystko komplikowało się jeszcze bardziej. Przecież ja prawie niczego przed blondyną nie ukrywałem, a ona wymigiwała się jakby prawda to było jakieś nie wiadomo co. A choćby w ramach podziękowania powinna mi pokazać te listy od razu. Chciałem wiedzieć, dla jakiej treści ryzykowałem życiem czterech istot. Powtarzając to sobie w kółko, tym samym podbudowując uczucie żalu do Fantarigo dotarłem do wydeptanej przez dzikie konie ścieżki. Ślady świadczyły o obecności dwóch dorosłych osobników i trzech źrebaków. Postanowiłem zostawić te zwierzęta w spokoju i ruszyłem w drogę powrotną. Po drodze zbierałem do kołczanu na strzały suche gałązki, większe patyki i igliwie na ognisko. Miałem niejasne przeczucie, że ktoś mnie obserwuje. To uczucie towarzyszyło mi przez długi czas, nawet, kiedy dla zmylenia ewentualnego pościgu przeprawiałem się przez rzekę i kilkakrotnie zawracałem. Napięcie rosło. Niemal czułem czyiś oddech na swoim ramieniu. Wreszcie nie wytrzymałem.
-Kimkolwiek jesteś, pokaż się-warknąłem, patrząc prowokującym wzrokiem w głąb lasu.
-Feeeen... zążyłam za tobą zatęsknić-usłyszałem znajomy, mruczący szept.-Piękna akcja, tam w obozie. Gabryś też się spisał. Chciałam, żebyś go pozdrowił ode mnie, ale uciekł. Trudno. Spotkacie się w piekle. Razem z Tivelem, Fantarigo i jej skrzydlatymi potworami.
Poczułem, jak znamię zaczyna pulsować i boleć niemiłosiernie.
-Diana?-Zapytałem. Odpowiedział mi tylko ciepły i jednocześnie szyderczy śmiech. Po chwili jednak zza drzewa wyszła kobieta. Podchodziła do mnie, kołysząc biodrami. Było w jej ruchach coś uwodzicielskiego, ale nie dałem się na to nabrać. Nie tym razem. Nie czekając, aż mnie zaatakuje rzuciłem się do ucieczki. Przedzierałem się przez krzaki i wpadałem na drzewa. Ona ciągle biegła za mną, śmiejąc się perliście. Kilka razy musiałem przeskakiwać przez kałuże, czego skutkiem były zamoczone spodnie i ogólny brak chęci do życia. We włosach miałem mnóstwo liści. W biegu pogubiłem cały materiał na ognisko. Dobrze, że byłem szybszy od Diany ale skoro mnie znalazła, znajdzie też naszą kryjówkę. Powoli zaczynałem ją gubić. Wtedy poczułem nagłe uderzenie gorąca razem z podmuchem wiatru. Pomyślałem, że to zaklęcie kocicy ale z błędu wybił mnie jej dziki wrzask, jaki dotarł do moich uszu i smród spalonego futra. Wygląda na to, że do naszej zabawy w berka dołączył kolejny zawodnik. Krzyki Diany ucichły. Chyba ją coś żywcem spaliło. Kolejnym dźwiękiem jaki usłyszałem był ryk. Podobny do tego, jaki wydawali Gordon i Seredo, jednak zdecydowanie głośniejszy i grubszy. Zadarłem głowę do góry. Między koronami drzew ujrzałem ciemną, wielką sylwetkę smoka. Wytrzeszczyłem oczy i pobiegłem swoim najszybszym sprintem do jaskini. Z nienaturalną zwinnością omijałem wszystkie przeszkody. Dobrze, że nie byłem aż tak daleko od naszej kryjówki bo bym się przegrzał. Pokonałem ostatnią prostą i wpadłem jak burza do jaskini. Zatrzymałem się i dysząc ciężko padłem na kamienistą ziemię.
-Feanaro, co tobie?-Zapytał Tivel.-Masz minę, jakby cię co najmniej wszyscy diabli gonili.
-Bo gonili... a raczej goniła mnie... Diana-wydyszałem.-Ale... smok ją... chyba zeżarł... a przynajmniej spalił... był taaaaki wielki... ryczał, latał... ogniem ział...
Fantarigo? Jak widzisz, bawiłem się świetnie ;)
-Kimkolwiek jesteś, pokaż się-warknąłem, patrząc prowokującym wzrokiem w głąb lasu.
-Feeeen... zążyłam za tobą zatęsknić-usłyszałem znajomy, mruczący szept.-Piękna akcja, tam w obozie. Gabryś też się spisał. Chciałam, żebyś go pozdrowił ode mnie, ale uciekł. Trudno. Spotkacie się w piekle. Razem z Tivelem, Fantarigo i jej skrzydlatymi potworami.
Poczułem, jak znamię zaczyna pulsować i boleć niemiłosiernie.
-Diana?-Zapytałem. Odpowiedział mi tylko ciepły i jednocześnie szyderczy śmiech. Po chwili jednak zza drzewa wyszła kobieta. Podchodziła do mnie, kołysząc biodrami. Było w jej ruchach coś uwodzicielskiego, ale nie dałem się na to nabrać. Nie tym razem. Nie czekając, aż mnie zaatakuje rzuciłem się do ucieczki. Przedzierałem się przez krzaki i wpadałem na drzewa. Ona ciągle biegła za mną, śmiejąc się perliście. Kilka razy musiałem przeskakiwać przez kałuże, czego skutkiem były zamoczone spodnie i ogólny brak chęci do życia. We włosach miałem mnóstwo liści. W biegu pogubiłem cały materiał na ognisko. Dobrze, że byłem szybszy od Diany ale skoro mnie znalazła, znajdzie też naszą kryjówkę. Powoli zaczynałem ją gubić. Wtedy poczułem nagłe uderzenie gorąca razem z podmuchem wiatru. Pomyślałem, że to zaklęcie kocicy ale z błędu wybił mnie jej dziki wrzask, jaki dotarł do moich uszu i smród spalonego futra. Wygląda na to, że do naszej zabawy w berka dołączył kolejny zawodnik. Krzyki Diany ucichły. Chyba ją coś żywcem spaliło. Kolejnym dźwiękiem jaki usłyszałem był ryk. Podobny do tego, jaki wydawali Gordon i Seredo, jednak zdecydowanie głośniejszy i grubszy. Zadarłem głowę do góry. Między koronami drzew ujrzałem ciemną, wielką sylwetkę smoka. Wytrzeszczyłem oczy i pobiegłem swoim najszybszym sprintem do jaskini. Z nienaturalną zwinnością omijałem wszystkie przeszkody. Dobrze, że nie byłem aż tak daleko od naszej kryjówki bo bym się przegrzał. Pokonałem ostatnią prostą i wpadłem jak burza do jaskini. Zatrzymałem się i dysząc ciężko padłem na kamienistą ziemię.
-Feanaro, co tobie?-Zapytał Tivel.-Masz minę, jakby cię co najmniej wszyscy diabli gonili.
-Bo gonili... a raczej goniła mnie... Diana-wydyszałem.-Ale... smok ją... chyba zeżarł... a przynajmniej spalił... był taaaaki wielki... ryczał, latał... ogniem ział...
Fantarigo? Jak widzisz, bawiłem się świetnie ;)
Od Fantarigo (c.d. Feanaro)
- Pan wybaczy - zaczęłam niepewnie zerkając na dwie wypchane koperty - ale wolałabym najpierw zapoznać się z ich treścią w samotności... - nadal czułam na sobie baczne spojrzenie elfa - bo jeśli nie przećwiczę sobie wcześniej czytania to strasznie się jąkam.
Uśmiechnęłam się i spuściłam wzrok widząc, iż zdecydowanie tym razem nie przełknie tak łatwo kolejnego kłamstwa. Nie nalegał choć widziałam, iż boli go mój bak zaufania po tym wszystkim co razem przeszliśmy. Na chwilę jego twarz wykrzywił nieokreślony grymas. Zaraz jednak znów uśmiechnął się złośliwie i otrzepawszy płaszcz z pyłu i drobinek zeschłych liści które poprzyczepiały się do niego w czasie przedzierania przez las.
- Skoro tak zazdrośnie strzeże pani swoich sekretów to może rzeczywiście w środku będzie napis spal nim przeczytasz... więc lepiej pójdę i zbiorę trochę drewna, bo pani delikatne raczki nie nawykłe do takich zajęć...
Odwrócił się na pięcie i zamaszystym krokiem wymaszerował na zewnątrz. Odprowadziłam go na poły zdumionym spojrzeniem.Chwilę jeszcze trwała na pozycji z rozchylonymi lekko wargami i dość głupawym wyrazem twarzy, ale czy tak na prawdę nie tego się spodziewałam. Skwitowawszy całą zaistniałą sytuacje uśmiechem wróciłam do planowanego zajęcia. Znalazłam małą wnękę w ścianie komory i zbadawszy ją dotykiem uznałam iż jest wystarczająco przestronna. Na małej wystającej płaskiej skale umieściłam wygrzebaną z czeluści torby świeczkę, którą Seredo podpalił swym ognistym oddechem. Następnie smoki usadowiły mi się na ramionach pogryzając suszone mięso, którego resztki dopadły w którejś z wewnętrznych kieszonek, a których okruchy znaczyły teraz moją kamizelkę. W tym czasie ja nieufnie przyglądałam się kopertom. Pierwszą znaczyła pieczęć smoczych jeźdźców. Potężny gad z rozpostartymi skrzydłami i prostym ogonie zakończonym jak strzała grotem. dokoła wiły się ozdobne litery głoszące:" in magnis et voluisse sat est" Obok znajdował się drugi znak wyobrażający róże z bardzo ostrymi cierniami i ukrytą za nimi krwawiącą dłonią i napisem: "crescit sub pondere virtus". Drógi list nie wyróżniał się niczym szczególnym. Może tylko tym że na pieczęci nie odciśnięto żadnego znaku oprócz małego kwiatu lilijki o mocno zgeometryzowanym, prostym kształcie. Postanowiłam zacząć od tej pierwszej wiadomości, bo po drugiej absolutnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Wyszarpnęłam nóż zza cholewy buta i delikatnie rozcięłam papier. Miałam nadzieję, że tajemnicza zawartość nie puści z dymem naszej kryjówki.
Uśmiechnęłam się i spuściłam wzrok widząc, iż zdecydowanie tym razem nie przełknie tak łatwo kolejnego kłamstwa. Nie nalegał choć widziałam, iż boli go mój bak zaufania po tym wszystkim co razem przeszliśmy. Na chwilę jego twarz wykrzywił nieokreślony grymas. Zaraz jednak znów uśmiechnął się złośliwie i otrzepawszy płaszcz z pyłu i drobinek zeschłych liści które poprzyczepiały się do niego w czasie przedzierania przez las.
- Skoro tak zazdrośnie strzeże pani swoich sekretów to może rzeczywiście w środku będzie napis spal nim przeczytasz... więc lepiej pójdę i zbiorę trochę drewna, bo pani delikatne raczki nie nawykłe do takich zajęć...
Odwrócił się na pięcie i zamaszystym krokiem wymaszerował na zewnątrz. Odprowadziłam go na poły zdumionym spojrzeniem.Chwilę jeszcze trwała na pozycji z rozchylonymi lekko wargami i dość głupawym wyrazem twarzy, ale czy tak na prawdę nie tego się spodziewałam. Skwitowawszy całą zaistniałą sytuacje uśmiechem wróciłam do planowanego zajęcia. Znalazłam małą wnękę w ścianie komory i zbadawszy ją dotykiem uznałam iż jest wystarczająco przestronna. Na małej wystającej płaskiej skale umieściłam wygrzebaną z czeluści torby świeczkę, którą Seredo podpalił swym ognistym oddechem. Następnie smoki usadowiły mi się na ramionach pogryzając suszone mięso, którego resztki dopadły w którejś z wewnętrznych kieszonek, a których okruchy znaczyły teraz moją kamizelkę. W tym czasie ja nieufnie przyglądałam się kopertom. Pierwszą znaczyła pieczęć smoczych jeźdźców. Potężny gad z rozpostartymi skrzydłami i prostym ogonie zakończonym jak strzała grotem. dokoła wiły się ozdobne litery głoszące:" in magnis et voluisse sat est" Obok znajdował się drugi znak wyobrażający róże z bardzo ostrymi cierniami i ukrytą za nimi krwawiącą dłonią i napisem: "crescit sub pondere virtus". Drógi list nie wyróżniał się niczym szczególnym. Może tylko tym że na pieczęci nie odciśnięto żadnego znaku oprócz małego kwiatu lilijki o mocno zgeometryzowanym, prostym kształcie. Postanowiłam zacząć od tej pierwszej wiadomości, bo po drugiej absolutnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Wyszarpnęłam nóż zza cholewy buta i delikatnie rozcięłam papier. Miałam nadzieję, że tajemnicza zawartość nie puści z dymem naszej kryjówki.
Od Sylwii (c.d Gabriela)
Po tym jak wywalili mnie za drzwi, to za dużo nie pamiętałam. W każdym razie kiedy się obudziłam byłam w swoim domu. Zajrzałam do moich zapasów broni, i szczerze mówiąc duże to tego tam nie było... Poszłam do w miarę dobrego handlarza bronią i kupiłam co miał, płacąc ukradzionymi pieniędzmi. Wróciłam do domu i położyłam w piwnicy broń, ciekawe jak szybko i ta partia zniknie... Myślałam nad zemstą dla moich kochanych sąsiadów. Po kilku godzinach przypomniałam sobie, że mogę manipulować ludźmi. Poszłam na targ i zamieszałam w głowie jakiemuś dziecku. Najpierw kazałam dziewczynce upiec babeczki z specjalnym składnikiem, którą była bezwonna trucizna. Potem za moją wolą poszła z koszyczkiem świeżych wypieków pukając delikatnie w drzwi ich domu.
-Mama mówiła, że będzie miło, jak powitamy nowych sąsiadów naszymi babeczkami - podsunęłam kosz pod jego nos
Gabriel ma ochotę na babeczki?
-Mama mówiła, że będzie miło, jak powitamy nowych sąsiadów naszymi babeczkami - podsunęłam kosz pod jego nos
Gabriel ma ochotę na babeczki?
sobota, 29 sierpnia 2015
Bóg Nas nienawidzi. Amen(t)
Raphael
Wioska | Mężczyzna | Człowiek | brak przyjaciół | szuka partnerki | <głos>
~
Charakter: Zazwyczaj spokojny. Radko kiedy okazuje jakieś emocje. Nie przepada za towarzystwem, mimo wszystko szanuje innych, a w szczególności kobiety. Niekiedy bywa arogancki i cyniczny, ale tylko wobec swoich wrogów. Jest waleczny i honorowy. Zawsze staje w obronie słabszych. Niczego się nie boi i zawsze uparcie dąży do zamierzonego celu.
~
Sterujący: Ezra.
Od Feanaro (c.d. Fantarigo)
-Dobra, ale trzymam księżniczkę za słowo z tymi listami-uśmiechnąłem się wrednie.
-Zobaczymy-zaśmiała się Fantarigo, siadając wygodnie na kupie liści obok Tivela.-Słucham.
-To było wtedy, jak jeszcze mieszkałem w wiosce a Gabriel dopiero się wprowadzał. Byliśmy kumplami z baru. Tylko, że on nigdy nie pił, bo był i jest wampirem-zacząłem i przysiadłem na pniu pochylonego drzewa. Wyglądałem trochę jak dziadek opowiadający wnuczce swoją ulubioną historię.
-No, mów wreszcie. Ja też chętnie posłucham bo mnie przy tym nie było, ale tego można słuchać bez końca-powiedział Tivel, nieśmiało kładąc swoją głowę na ramieniu Fantarigo. Kobiecie to nie przeszkadzało więc odetchnął z ulgą. Był taki słaby, że nie był w stanie nawet trzymać szyi prosto.
-To było pod wieczór. Młody jeszcze i niedoświadczony Gabryś nie wiedział, jak zwabiać swoje pierwsze ofiary. Przez to często głodował, czasami nawet podpijał ze swojej towarzyszki. Nie wychodziło mu to na dobre, bo nie był przyzwyczajony do zwierzęcej krwi. Razu pewnego na targu po prostu nie wytrzymał i zaatakował na uboczu jakąś przekupkę. Podniósł się potworny wrzask tak, że musiał uciekać. I wtedy do akcji wkroczyłem ja. Jako, że obydwoje jesteśmy do siebie podobni to znaczy, mamy czarne długie włosy i kwadratowe szczęki, wmówienie ludziom tego, że to byłem ja nie było trudne. Prawdę powiedziawszy i tak miałem zwiewać z wioski więc nie miałem nic do stracenia. Minęły stulecia, ludzie zapomnieli ale Gabriel nie. Cały czas wstydzi się tego, że musiał mnie prosić o pomoc. I to by było na tyle z historyjek na dobranoc.
Wstałem i jakby nigdy nic poszedłem przed siebie w poszukiwaniu bezpiecznej kryjówki. Tivel, któremu wróciła część sił wstał i poszedł za mną, a Fantarigo za nim.
-Nie wiedziałam, że ten nieodpowiedzialny i wredny Feanaro ma też swoją szlachetną naturę-powiedziała.
-O czym świadczy między innymi uratowanie pewnej kapryśnej i bijącej bezbronne i uszkodzone elfy blondynki z rąk złego wilkołaka-zaśmiałem się, nie przestając przeszukiwać lasu. Fantarigo tylko wzruszyła ramionami.
-Trzeba było nie zostawiać księżniczki z Dianą-odcięła się.
-Zaufałem księżniczce a ona mnie zawiodła. Skoro dała radę bić się z Wolgirdem a nie dała rady przypilnować kiciusia...
-Znalazłem jaskinię. Chyba można w niej przenocować-przerwał Tivel. Wszyscy tam weszliśmy.
-Chyba będzie dobra, nie?-Zapytałem. Wszyscy pokiwali głowami.
-Przy okazji również zajmowałem się smoczyskami-dodałem.
-O, przepraszam bardzo-prychnął Gordon, wychylając głowę z torby.-Głodziłeś i trzepałeś cały czas torbą!
-To było mówić, że chcesz żreć-westchnąłem.
-Niby jak?! Ten wampir cały czas nas obserwował-pieklił się smok, jakbym go nie tylko głodził, ale nawet torturował, dusił czy próbował zabić.
-Tyś jest wielki Gordon, postrach siedmiu lasów, ośmiu rzek i pani Wandy z targu-zaśmiałem się.-Coś byś przecież wymyślił. To co, Fantarigo? Pokazuj te listy od wielbiciela!
Fantarigo? Czytamy, czytamy!
-Zobaczymy-zaśmiała się Fantarigo, siadając wygodnie na kupie liści obok Tivela.-Słucham.
-To było wtedy, jak jeszcze mieszkałem w wiosce a Gabriel dopiero się wprowadzał. Byliśmy kumplami z baru. Tylko, że on nigdy nie pił, bo był i jest wampirem-zacząłem i przysiadłem na pniu pochylonego drzewa. Wyglądałem trochę jak dziadek opowiadający wnuczce swoją ulubioną historię.
-No, mów wreszcie. Ja też chętnie posłucham bo mnie przy tym nie było, ale tego można słuchać bez końca-powiedział Tivel, nieśmiało kładąc swoją głowę na ramieniu Fantarigo. Kobiecie to nie przeszkadzało więc odetchnął z ulgą. Był taki słaby, że nie był w stanie nawet trzymać szyi prosto.
-To było pod wieczór. Młody jeszcze i niedoświadczony Gabryś nie wiedział, jak zwabiać swoje pierwsze ofiary. Przez to często głodował, czasami nawet podpijał ze swojej towarzyszki. Nie wychodziło mu to na dobre, bo nie był przyzwyczajony do zwierzęcej krwi. Razu pewnego na targu po prostu nie wytrzymał i zaatakował na uboczu jakąś przekupkę. Podniósł się potworny wrzask tak, że musiał uciekać. I wtedy do akcji wkroczyłem ja. Jako, że obydwoje jesteśmy do siebie podobni to znaczy, mamy czarne długie włosy i kwadratowe szczęki, wmówienie ludziom tego, że to byłem ja nie było trudne. Prawdę powiedziawszy i tak miałem zwiewać z wioski więc nie miałem nic do stracenia. Minęły stulecia, ludzie zapomnieli ale Gabriel nie. Cały czas wstydzi się tego, że musiał mnie prosić o pomoc. I to by było na tyle z historyjek na dobranoc.
Wstałem i jakby nigdy nic poszedłem przed siebie w poszukiwaniu bezpiecznej kryjówki. Tivel, któremu wróciła część sił wstał i poszedł za mną, a Fantarigo za nim.
-Nie wiedziałam, że ten nieodpowiedzialny i wredny Feanaro ma też swoją szlachetną naturę-powiedziała.
-O czym świadczy między innymi uratowanie pewnej kapryśnej i bijącej bezbronne i uszkodzone elfy blondynki z rąk złego wilkołaka-zaśmiałem się, nie przestając przeszukiwać lasu. Fantarigo tylko wzruszyła ramionami.
-Trzeba było nie zostawiać księżniczki z Dianą-odcięła się.
-Zaufałem księżniczce a ona mnie zawiodła. Skoro dała radę bić się z Wolgirdem a nie dała rady przypilnować kiciusia...
-Znalazłem jaskinię. Chyba można w niej przenocować-przerwał Tivel. Wszyscy tam weszliśmy.
-Chyba będzie dobra, nie?-Zapytałem. Wszyscy pokiwali głowami.
-Przy okazji również zajmowałem się smoczyskami-dodałem.
-O, przepraszam bardzo-prychnął Gordon, wychylając głowę z torby.-Głodziłeś i trzepałeś cały czas torbą!
-To było mówić, że chcesz żreć-westchnąłem.
-Niby jak?! Ten wampir cały czas nas obserwował-pieklił się smok, jakbym go nie tylko głodził, ale nawet torturował, dusił czy próbował zabić.
-Tyś jest wielki Gordon, postrach siedmiu lasów, ośmiu rzek i pani Wandy z targu-zaśmiałem się.-Coś byś przecież wymyślił. To co, Fantarigo? Pokazuj te listy od wielbiciela!
Fantarigo? Czytamy, czytamy!
piątek, 28 sierpnia 2015
Od Fantarigo (c.d. Feanaro)
Z radością powitałam ten złośliwy uśmieszek czający się w kącikach warg Feanro. Po tym wszystkim nadal jednak nie zamierzałam mu dziękować. W końcu pośrednio to przez niego wpakowałam się w te wszystkie kłopoty. Chwilę milczałam wpatrzona w niknącą w mroku nocy sylwetkę wampirzego anioła. Znajomy elfa wcale mi się nie podobał. Ta paskudna mieszanina zapachy krwi i miodu i była jeszcze gorsza niż biało czerwona aura która prezentowała się dość majestatycznie. Mimo okazanej nam pomocy nadal widziałam w tej istocie bezwzględnego mordercę gotowego wbić zęby w białą, łabędzią szyję niczego niespodziewającej się niewiasty.
- Dobrze że sobie poleciał - szepnęłam do siebie otrząsając się z przykrych wyobrażeń.
- Kto? Gabriel... - spojrzałam na znajomego z wzrokiem człowieka wyrwanego z zamyślenia. Zresztą tak było w istocie. Całe szczęście nie odpłynęłam daleko i szybko udał mi się doprowadzić do porządku.
- Muszę przyznać że pana znajomy nie wywarł na mnie miłego wrażenia i może to dobrze iż nie było nam dane zostać przedstawionymi.
- Kolejna wredota dla której musiałaby pani być miła - wtrącił Tivel
- Rozumie, że to pierwszą jesteś ty - dorzucił jego towarzysz złośliwie
- Phi ... - obruszył się jeleń - nie dość że wredny to jeszcze nie ogarnia
Elf jednak już był przy zwierzaku i oprawszy się mocno o jego bok czochrał po przyjacielsku jego krótką, aksamitną sierść. Wyglądali teraz uroczo. Jakby byli przekomarzającymi się dziećmi.
- No dobrze panowie - oznajmiłam wreszcie - jeśli nie zamierzamy kończyć tej dyskusji w wiezieniu to proponuje ruszać.
Spojrzeli na mnie lekko zdezorientowani. Feanro poprawił płaszcz, a jeleń wygładził sierść pyskiem. Wyglądali jednak nadal na rozbawionych gotowi nadal radośnie się przekomarzać. Nie wiem czemu, ale cieszyło mnie to. Może po prostu czułam jakbym zyskała coś czego nigdy nie miałam. Ja zawsze musiałam walczyć o zainteresowanie kogokolwiek. Tylko ostatnimi czasy nagle znalazłam się niespodziewanie w centrum zainteresowania wszystkich. Szkoda że chodziło im tylko o to by mnie zniewolić lub zabić.
"Masz nas" wtrącił Seredo
Jak przez mgłę usłyszałam głos Feanaro.
- To gdzie teraz księżniczko...
- Nie wiem - odparłam szczerze i ruszyłam przed siebie
- To znaczy idziemy od tak naprzód choć pani wcale nie wie gdzie - naciskał
- Proszę mnie nie dręczyć - ofuknęłam go może nieco zbyt obcesowo - trzeba po prostu przyzwyczaić się... ja nigdy nie wiem gdzie idę, żyje z dnia na dzień... a jakby pan naprawdę dokładnie zaplanował to moje ocalenie to powinien pan wiedzieć też gdzie się udamy później...
- Dobrze na drugi raz przemyślę wszystko i przybędę miesiąc później, albo lepiej odczekam aż będzie pani w lepszym humorze i będę wysyłał gołębia z zapytaniem:
"Wielce szanowna panienko
wyjrzyj przez zakratowane okienko
przyjadę na białym koniu,rzucę ci linę
i razem z tobą wrogom z oczu się zawinę"
Wyrecytował i skłonił się. Wybuchnęliśmy histerycznym śmiechem.
- Dlaczego gołębia? I skąd ty byś go miał? - zapytałam zanosząc się od chichotu. Całe napięcie opadło. Zapomniałam już nawet o tym, iż elf tak gwałtownie odciął sznury że ręce opadły mi bezwładnie i uderzyły o kolana. Pomyśleć, iż obiecywałam sobie iż mu to wypomnę.
- Cóż gołąb... z Tivela byłby całkiem niezły - delikatnie szturchnął w bok towarzysza. Zwierze wyniośle go zignorowało choć można było wyczuć że się nie gniewa.
- Dobrze że nie zaproponowałeś, że wyślesz skrzydlatego znajomego
- A to te,z nie zły pomysł, ale chyba by mnie to za wiele kosztowało
- I na pewno dostałby odpowiedź odmowną... a w ogóle nie chcę być wścibska, ale skąd się panowie znają
- Nie tak szybko wścibskie pytanie za odpowiedź na nie mniej osobiste... czego chciał pani znajomy?
Uśmiechnęłam się beztrosko.
- Cóż awansował na doręczyciela... - pomachałam elfowi przed nosem kopertami.
- O widzę że cieszy się pani popularnością... listy od wielbicieli... a cóż to piszą?
Było to pytanie na granicy dobrych manier, ale nie specjalnie mnie uraziło.
- Cóż nie potrafię prześwietlać kopert wzrokiem ... jak znajdziemy bezpieczne schronienie to je przeczytam. A teraz pana kolej...
- Dobrze że sobie poleciał - szepnęłam do siebie otrząsając się z przykrych wyobrażeń.
- Kto? Gabriel... - spojrzałam na znajomego z wzrokiem człowieka wyrwanego z zamyślenia. Zresztą tak było w istocie. Całe szczęście nie odpłynęłam daleko i szybko udał mi się doprowadzić do porządku.
- Muszę przyznać że pana znajomy nie wywarł na mnie miłego wrażenia i może to dobrze iż nie było nam dane zostać przedstawionymi.
- Kolejna wredota dla której musiałaby pani być miła - wtrącił Tivel
- Rozumie, że to pierwszą jesteś ty - dorzucił jego towarzysz złośliwie
- Phi ... - obruszył się jeleń - nie dość że wredny to jeszcze nie ogarnia
Elf jednak już był przy zwierzaku i oprawszy się mocno o jego bok czochrał po przyjacielsku jego krótką, aksamitną sierść. Wyglądali teraz uroczo. Jakby byli przekomarzającymi się dziećmi.
- No dobrze panowie - oznajmiłam wreszcie - jeśli nie zamierzamy kończyć tej dyskusji w wiezieniu to proponuje ruszać.
Spojrzeli na mnie lekko zdezorientowani. Feanro poprawił płaszcz, a jeleń wygładził sierść pyskiem. Wyglądali jednak nadal na rozbawionych gotowi nadal radośnie się przekomarzać. Nie wiem czemu, ale cieszyło mnie to. Może po prostu czułam jakbym zyskała coś czego nigdy nie miałam. Ja zawsze musiałam walczyć o zainteresowanie kogokolwiek. Tylko ostatnimi czasy nagle znalazłam się niespodziewanie w centrum zainteresowania wszystkich. Szkoda że chodziło im tylko o to by mnie zniewolić lub zabić.
"Masz nas" wtrącił Seredo
Jak przez mgłę usłyszałam głos Feanaro.
- To gdzie teraz księżniczko...
- Nie wiem - odparłam szczerze i ruszyłam przed siebie
- To znaczy idziemy od tak naprzód choć pani wcale nie wie gdzie - naciskał
- Proszę mnie nie dręczyć - ofuknęłam go może nieco zbyt obcesowo - trzeba po prostu przyzwyczaić się... ja nigdy nie wiem gdzie idę, żyje z dnia na dzień... a jakby pan naprawdę dokładnie zaplanował to moje ocalenie to powinien pan wiedzieć też gdzie się udamy później...
- Dobrze na drugi raz przemyślę wszystko i przybędę miesiąc później, albo lepiej odczekam aż będzie pani w lepszym humorze i będę wysyłał gołębia z zapytaniem:
"Wielce szanowna panienko
wyjrzyj przez zakratowane okienko
przyjadę na białym koniu,rzucę ci linę
i razem z tobą wrogom z oczu się zawinę"
Wyrecytował i skłonił się. Wybuchnęliśmy histerycznym śmiechem.
- Dlaczego gołębia? I skąd ty byś go miał? - zapytałam zanosząc się od chichotu. Całe napięcie opadło. Zapomniałam już nawet o tym, iż elf tak gwałtownie odciął sznury że ręce opadły mi bezwładnie i uderzyły o kolana. Pomyśleć, iż obiecywałam sobie iż mu to wypomnę.
- Cóż gołąb... z Tivela byłby całkiem niezły - delikatnie szturchnął w bok towarzysza. Zwierze wyniośle go zignorowało choć można było wyczuć że się nie gniewa.
- Dobrze że nie zaproponowałeś, że wyślesz skrzydlatego znajomego
- A to te,z nie zły pomysł, ale chyba by mnie to za wiele kosztowało
- I na pewno dostałby odpowiedź odmowną... a w ogóle nie chcę być wścibska, ale skąd się panowie znają
- Nie tak szybko wścibskie pytanie za odpowiedź na nie mniej osobiste... czego chciał pani znajomy?
Uśmiechnęłam się beztrosko.
- Cóż awansował na doręczyciela... - pomachałam elfowi przed nosem kopertami.
- O widzę że cieszy się pani popularnością... listy od wielbicieli... a cóż to piszą?
Było to pytanie na granicy dobrych manier, ale nie specjalnie mnie uraziło.
- Cóż nie potrafię prześwietlać kopert wzrokiem ... jak znajdziemy bezpieczne schronienie to je przeczytam. A teraz pana kolej...
Od Feanaro (c.d. Fantarigo)
Już bez kamuflażu weszliśmy do lasu. Kiedy Fantarigo i Wolgird rozmawiali przy ognisku, Gabriel wychylił się, jakby chciał zobaczyć, co robią. Jednak trzepnąłem go wierzchem dłoni w tył głowy.
-Nie podsłuchuj. To brzydko i nieładnie-powiedziałem.
-Hej! Uratowałem twoje elfie, leśne dupsko. Chyba powinienem wiedzieć, w co się pakuję-warknął, rozcierając sobie miejsce, w które go uderzyłem.
-Przysługa za przysługę. Nie musisz nic wiedzieć..
-Ale zrobiłem dwie rzeczy. Ocalenie ślicznej blondynki z rąk złych bandziorów to jedno, a ocalenie brzydkiego, długouchego szatyna to drugie. Wygląda na to, że teraz ty jesteś mi coś winien. Chyba nawet już wiem, co?
-Prosiłem cię tylko o pomoc. Nie kazałem ci skakać do oczu wilkołakowi w mojej obronie. Zrobiłeś to ponad programowo.
-Ja tobie też nie kazałem...
-Jak nie zamkniecie pysków to zamkniecie oczy!-Pisnął Tivel, który ze zmęczenia przysiadł pod jakimś drzewem.-Zachowujecie się obydwoje jak idioci! Nie zapominajcie że gdyby nie ja to byście obydwoje gówno osiągnęli!
To ucięło wszelkie dyskusje. Naburmuszony Gabriel odwrócił się do nas skrzydłami i cedził pod nosem jakieś szczególnie wyszukane przekleństwa.
-Dobrze się czujesz?-Zapytałem, siadając obok jelenia.-Świetnie się spisałeś, staruszku. Jakoś ci to wynagrodzę.
Rogacz uśmiechnął się niemrawo. Wtedy spomiędzy drzew wyszła Fantarigo. Spojrzałem na nią wymownie i zacząłem rozcierać sobie uszkodzone ramię. Nie doczekałem się żadnej reakcji, więc wyciągnąłem torbę w stronę kobiety.
-Wydaje mi się, że coś zgubiłaś-burknąłem.-No, i co ty byś beze mnie zrobiła?
-I beze mnie?-Dodał Tivel, któremu na widok Fantarigo jeszcze poprawił się humor.
-Zapewne bardzo bym się nudziła, ale miałam już nawet gotowy plan B, jakby wam się nie udało-odpowiedziała blondyna i przełożyła sobie swoją ukochaną torbę z ukochaną zawartością przez ramię.
-Wydaje mi się, czy ktoś tu o mnie zapomniał? No, słucham-napuszył się Gabriel.-Wszak również ryzykowałem życiem.
-Które jest warte tyle, co zeszłoroczny śnieg-przedrzeźniałem go.-Nie powinieneś się tak przechwalać.
-Czy ty jesteś moją matką?!
-I jeszcze wrzeszczysz. Teraz już wiem, dlaczego nie masz dziewczyny.
-Ty też nie masz.
-Ale z tego powodu się nie użalam, moja ty zębata kupo piór ty!
Fantarigo patrząc na naszą kłótnię chichotała co jakiś czas.
-Widzę, że nikt nie ma mi nic więcej do powiedzenia!-Wrzasnął Gabriel. Machnął kilka razy skrzydłami i wzbił się w powietrze. Usłyszałem w krzakach szelest, to Wyja przedzierała się za swoim ukochanym panem.
-Strzelił focha. Zapewne nie będziesz więcej narażona na widok jego brzydkiej mordy-zaśmiałem się.-No, chyba, że postanowi sobie kiedyś napaść cię w nocy. Ale mniejsza o niego. Co u ciebie? Czego od ciebie chciał ten futrzasty? Pewnie się stęsknił.
Fantarigo? I teraz bohater stał się znowu wredny i wstrętny ;)
-Nie podsłuchuj. To brzydko i nieładnie-powiedziałem.
-Hej! Uratowałem twoje elfie, leśne dupsko. Chyba powinienem wiedzieć, w co się pakuję-warknął, rozcierając sobie miejsce, w które go uderzyłem.
-Przysługa za przysługę. Nie musisz nic wiedzieć..
-Ale zrobiłem dwie rzeczy. Ocalenie ślicznej blondynki z rąk złych bandziorów to jedno, a ocalenie brzydkiego, długouchego szatyna to drugie. Wygląda na to, że teraz ty jesteś mi coś winien. Chyba nawet już wiem, co?
-Prosiłem cię tylko o pomoc. Nie kazałem ci skakać do oczu wilkołakowi w mojej obronie. Zrobiłeś to ponad programowo.
-Ja tobie też nie kazałem...
-Jak nie zamkniecie pysków to zamkniecie oczy!-Pisnął Tivel, który ze zmęczenia przysiadł pod jakimś drzewem.-Zachowujecie się obydwoje jak idioci! Nie zapominajcie że gdyby nie ja to byście obydwoje gówno osiągnęli!
To ucięło wszelkie dyskusje. Naburmuszony Gabriel odwrócił się do nas skrzydłami i cedził pod nosem jakieś szczególnie wyszukane przekleństwa.
-Dobrze się czujesz?-Zapytałem, siadając obok jelenia.-Świetnie się spisałeś, staruszku. Jakoś ci to wynagrodzę.
Rogacz uśmiechnął się niemrawo. Wtedy spomiędzy drzew wyszła Fantarigo. Spojrzałem na nią wymownie i zacząłem rozcierać sobie uszkodzone ramię. Nie doczekałem się żadnej reakcji, więc wyciągnąłem torbę w stronę kobiety.
-Wydaje mi się, że coś zgubiłaś-burknąłem.-No, i co ty byś beze mnie zrobiła?
-I beze mnie?-Dodał Tivel, któremu na widok Fantarigo jeszcze poprawił się humor.
-Zapewne bardzo bym się nudziła, ale miałam już nawet gotowy plan B, jakby wam się nie udało-odpowiedziała blondyna i przełożyła sobie swoją ukochaną torbę z ukochaną zawartością przez ramię.
-Wydaje mi się, czy ktoś tu o mnie zapomniał? No, słucham-napuszył się Gabriel.-Wszak również ryzykowałem życiem.
-Które jest warte tyle, co zeszłoroczny śnieg-przedrzeźniałem go.-Nie powinieneś się tak przechwalać.
-Czy ty jesteś moją matką?!
-I jeszcze wrzeszczysz. Teraz już wiem, dlaczego nie masz dziewczyny.
-Ty też nie masz.
-Ale z tego powodu się nie użalam, moja ty zębata kupo piór ty!
Fantarigo patrząc na naszą kłótnię chichotała co jakiś czas.
-Widzę, że nikt nie ma mi nic więcej do powiedzenia!-Wrzasnął Gabriel. Machnął kilka razy skrzydłami i wzbił się w powietrze. Usłyszałem w krzakach szelest, to Wyja przedzierała się za swoim ukochanym panem.
-Strzelił focha. Zapewne nie będziesz więcej narażona na widok jego brzydkiej mordy-zaśmiałem się.-No, chyba, że postanowi sobie kiedyś napaść cię w nocy. Ale mniejsza o niego. Co u ciebie? Czego od ciebie chciał ten futrzasty? Pewnie się stęsknił.
Fantarigo? I teraz bohater stał się znowu wredny i wstrętny ;)
Od Fantarigo (c.d. Feanaro)
Wreszcie wyczerpana ostatnimi przeżyciami zapadłam w płytki niespokojny sen. Na chwilę mogłam zapomnieć o bólu nadwyrężonych mięśni. Nawet wtedy jednak musiałam strzec wrót swego umysłu, by ktoś niepowołany nie poznał moich sekretów. Choć spodziewałam się wszelkich możliwych ataków niebotycznie zdumiało mnie nagle muśnięcie w ramie i przyciszony głos. Wydawał mi się znajomy choć pobrzmiewały w nim niezwykłe szeleszczące, delikatne nuty, które zdawały się być dość niezgrabne jakby nieco zaśniedziałe od rzadkiego używania. Czy naprawdę miałam wierzyć w to wszystko. Czy było możliwe by był to właśnie owy uparty elf. Sytuacja tym bardziej wydawała się niezwykła, iż nie mogłam go nigdzie zobaczyć, ani nawet nie mogłam wyczuć jego zapachu. Czułam, iż może to być podstęp wroga. Nie miałam jednak nic do stracenia. Po chwili nabrałam więcej pewności. słyszałam jego prawie bezszelestne kroki i głos. Tego nie musiał maskować i bardzo mnie to cieszyło. Elf wycofał się, ale zaraz wrócił.
- Jeszcze tu siedzisz... Mam cię na rękach stąd wynieść czy co?
Z trudem powstrzymałam się przed podniesieniem głosu na swojego wybawcę.
- Tobie też się nie spieszyło.
Domyślałam się, iż właśnie mierzy mnie wrogim spojrzeniem. Oczekiwałam, iż zaraz wyjdzie i trzaśnie drzwiczkami powozu, ale najwyraźniej nie czuł się głęboko zraniony moją uszczypliwością. Tym bardziej poczułam się zawstydzona. Nie powinnam mu tego wypominać. Nie mógł wiedzieć, że taki kiepski ze mnie czarodziej. Nie zamierzałam go jednak przepraszać, ani za to, ani za ten policzek. Wyczuwając jednak lekkie wahanie elfa szybko wyjaśniłam:
- Seredo pewnie ci wspominał, że jestem związana.
Feanaro zreflektował się i szybko przeciął więzy. Następnie podał mi rękę pomagając wysiąść. Przyzwyczajona do tego typu akcji odruchowo skuliłam się ukrywając za kołami powozu. W obozie było wyjątkowo cicho. Zastanawiałam się nawet gdzie podział się Wolgrid, bo nie wyglądało, by miał tu coś do zrobienia, a nie wrócił do swego powozu. Lekko mnie to niepokoiło. Postanowiłam jednak o tym nie myśleć. sprawnie przemknęliśmy między namiotami jednak musieliśmy jeszcze pokonać odsłonięty centralny plac, na którego środku płonęło ognisko. Mogliśmy iść między namiotami, ale tam skupiło się zbyt wiele czarnych kotów. Ja oczywiście trzymałam się w cieniu, ale Feanaro rozbestwił się po ostatnich sukcesach i nim zdążyłam go powstrzymać wyszedł na środek placu. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo przestałam go wyczuwać przy sobie. Czułam że coś złego możne wyniknąć z tej nieostrożności. Nagle na moich niewidzialnych towarzyszy spadł wilk. Przygwoździł elfa do ziemi i zawarczał groźnie dając jeleniowi do zrozumienia, że jeśli się zbliży jego przyjaciel zginie nie byłam pewna czy widzi także mnie. Wnet jednak pozbyłam się tych wątpliwości. Wolgrid przybrał swoją normalną postać i zwrócił się do mnie warkliwym głosem.
- Wyjdź Fantagiro, widzę cię.
Powoli ze spuszczoną głową podeszłam. Czując ciepły blask ogniska odbijający się na mojej twarzy. Zmrużyłam oczy starając się przystosować do nowego oświetlenia. Zaczęłam rozważać co powinnam zrobić. Na półświadomie sięgnęłam w stronę szpady.
- Nie radzę - rzucił tylko mój wróg przesuwając się bliżej ognia - bo przekonamy się czy tan twój wybawca rzeczywiście ma taki płomienny zapał i czy potrafi rzeczywiście w każdych okolicznościach zachować zimną krew...
Oprawca zaśmiał się z własnego żartu, a ja ujrzałam tylko drobną kropelkę potu zmieniającą się w obłoczek pary, gdy zetknęła się z płomieniem. Jeleń nadal stały chyba jak sparaliżowany bo słyszałam tylko przyspieszone bicie jego serca i dość nierówny oddech.
- Powiem ci Fantagiro spodziewałem się czegoś więcej po twoim nowym znajomym, po tym co mnie niedawno spotkało... a on(potrząsną niewidzialnym)
Postanowiłam nie dawać po sobie poznać, że zdaje sobie sprawę z naszej beznadziejnej sytuacji wiec rzuciłam mimochodem.
- To nowe buty...
- Owszem - odparł dowódca czarnych kotów zbity z tropu.
- To lepiej nie trzęś tak jeńcem bo ci je zaraz zapaskudzi
- no taj jak zawsze z doskonałym humorze - odparł uśmiechając się gorzko, a następnie dodał nieco pogodniej. - ale już nie długo.
Ten jego ton zimny jak sztylet wbijał mi się w serce.
- A jednak - dodał kręcąc powoli głową - nie sądziłem, że będzie tak głupi by przychodzić tu sam
Tivel niespokojnie przestępował z nogi na nogę. Wreszcie odezwał się zbierając cała śmiałość
- Jak to możliwe, przecież zamaskowałem wszystko...
- Jesteś pewien... - wymownie spojrzał na trawę na której kładł się ciemny drgający odblask sylwetek
- Cień ... - westchnął Tivel
- Owszem - odparł z słabo skrywaną dumą. Czuł że wygrał. Nagle naszą uwagą przyciągnął dziwny tumult w dalszej części obozowiska. Wnet przybiegł też jeden ze strażników oznajmiając, iż przyszedł jakiś kupiec powiedział coś czy możne tak im się wydawało i nagle wszyscy rzucili się na siebie bez powodu. Wolgrid zaklął siarczyście i kazał mu wracać i opanować sytuacje. Czułam, że za tym zamieszaniem także stoi elf. Z trudem stłumiłam tryumfalny uśmieszek który omal nie wpełzł na moje usta. Ponadto nim wilkołak się zorientował za jego plecami wylądował jakiś mężczyzna z anielskimi skrzydłami i przycisnął mu sztylet do szyi.
- Wypuść ich - wycedził przez zęby.
Osaczony dowódca musiał ustąpić. Dookoła panował kompletny chaos wszyscy biegali po obozie lub zebrawszy myśli uznawali, iż najlepszym wyjściem będzie ucieczka w las. Zauważyłam iż nieznajomy szykuje się do zadania ciosu. Chwyciłam go za rękę.
- Nie - wykrzyknęłam - mamy niedokończone sprawy.
Ustąpił, ale z niechęcią.
- Wolgridzie skoro teraz to my mamy przewagę może zechcesz mi opowiedzieć w jaki sposób poznałeś moich przyjaciół.
Wilkołak usiadł na pobliskim kamieniu a mi wskazał drugi. Dałam znać przyjaciołom by zostawili nas samych. Choć odsunęli się nadal czułam spoczywający na nas ich czujny wzrok. Dowiedziałam się, iż zanim zaczął mnie szukać gdzieś dalej przeszukał moje rodzinne okolice. Został tam napadnięty ku swemu zdumieniu przez starca. Wręczył mu on dwa listy. Oba adresowane do mnie. Teraz złożył je na moje ręce. Były to zwykłe dość grube koperty, ale ja nie mogłam im się zbyt długo przyglądać.
- Dziękuję bardzo panu doręczycielowi
- Na to wychodzi - westchnął i uśmiechnął się kwaśno.
- I tak dziękuje.
Spuściłam wzrok.
- Jesteś wielkim wojownikiem szkoda, że stoimy po przeciwnych stronach
- Cóż dobrze wiesz że nie złamię przysięgi choćbym nie zgadzał się z królem muszę mu pozostać wierny
Ukrył twarz w dłoniach. Chciałam pytać o coś jeszcze, ale zrezygnowałam. Zostawiłam go pogrążonego w myślach i spiesznie dołączyłam do przyjaciół i tego dziwnego nieznajomego. Przed nami nadal była daleka droga, a niebezpieczeństwo mogło się przecież czaić za każdym drzewem.
- Jeszcze tu siedzisz... Mam cię na rękach stąd wynieść czy co?
Z trudem powstrzymałam się przed podniesieniem głosu na swojego wybawcę.
- Tobie też się nie spieszyło.
Domyślałam się, iż właśnie mierzy mnie wrogim spojrzeniem. Oczekiwałam, iż zaraz wyjdzie i trzaśnie drzwiczkami powozu, ale najwyraźniej nie czuł się głęboko zraniony moją uszczypliwością. Tym bardziej poczułam się zawstydzona. Nie powinnam mu tego wypominać. Nie mógł wiedzieć, że taki kiepski ze mnie czarodziej. Nie zamierzałam go jednak przepraszać, ani za to, ani za ten policzek. Wyczuwając jednak lekkie wahanie elfa szybko wyjaśniłam:
- Seredo pewnie ci wspominał, że jestem związana.
Feanaro zreflektował się i szybko przeciął więzy. Następnie podał mi rękę pomagając wysiąść. Przyzwyczajona do tego typu akcji odruchowo skuliłam się ukrywając za kołami powozu. W obozie było wyjątkowo cicho. Zastanawiałam się nawet gdzie podział się Wolgrid, bo nie wyglądało, by miał tu coś do zrobienia, a nie wrócił do swego powozu. Lekko mnie to niepokoiło. Postanowiłam jednak o tym nie myśleć. sprawnie przemknęliśmy między namiotami jednak musieliśmy jeszcze pokonać odsłonięty centralny plac, na którego środku płonęło ognisko. Mogliśmy iść między namiotami, ale tam skupiło się zbyt wiele czarnych kotów. Ja oczywiście trzymałam się w cieniu, ale Feanaro rozbestwił się po ostatnich sukcesach i nim zdążyłam go powstrzymać wyszedł na środek placu. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo przestałam go wyczuwać przy sobie. Czułam że coś złego możne wyniknąć z tej nieostrożności. Nagle na moich niewidzialnych towarzyszy spadł wilk. Przygwoździł elfa do ziemi i zawarczał groźnie dając jeleniowi do zrozumienia, że jeśli się zbliży jego przyjaciel zginie nie byłam pewna czy widzi także mnie. Wnet jednak pozbyłam się tych wątpliwości. Wolgrid przybrał swoją normalną postać i zwrócił się do mnie warkliwym głosem.
- Wyjdź Fantagiro, widzę cię.
Powoli ze spuszczoną głową podeszłam. Czując ciepły blask ogniska odbijający się na mojej twarzy. Zmrużyłam oczy starając się przystosować do nowego oświetlenia. Zaczęłam rozważać co powinnam zrobić. Na półświadomie sięgnęłam w stronę szpady.
- Nie radzę - rzucił tylko mój wróg przesuwając się bliżej ognia - bo przekonamy się czy tan twój wybawca rzeczywiście ma taki płomienny zapał i czy potrafi rzeczywiście w każdych okolicznościach zachować zimną krew...
Oprawca zaśmiał się z własnego żartu, a ja ujrzałam tylko drobną kropelkę potu zmieniającą się w obłoczek pary, gdy zetknęła się z płomieniem. Jeleń nadal stały chyba jak sparaliżowany bo słyszałam tylko przyspieszone bicie jego serca i dość nierówny oddech.
- Powiem ci Fantagiro spodziewałem się czegoś więcej po twoim nowym znajomym, po tym co mnie niedawno spotkało... a on(potrząsną niewidzialnym)
Postanowiłam nie dawać po sobie poznać, że zdaje sobie sprawę z naszej beznadziejnej sytuacji wiec rzuciłam mimochodem.
- To nowe buty...
- Owszem - odparł dowódca czarnych kotów zbity z tropu.
- To lepiej nie trzęś tak jeńcem bo ci je zaraz zapaskudzi
- no taj jak zawsze z doskonałym humorze - odparł uśmiechając się gorzko, a następnie dodał nieco pogodniej. - ale już nie długo.
Ten jego ton zimny jak sztylet wbijał mi się w serce.
- A jednak - dodał kręcąc powoli głową - nie sądziłem, że będzie tak głupi by przychodzić tu sam
Tivel niespokojnie przestępował z nogi na nogę. Wreszcie odezwał się zbierając cała śmiałość
- Jak to możliwe, przecież zamaskowałem wszystko...
- Jesteś pewien... - wymownie spojrzał na trawę na której kładł się ciemny drgający odblask sylwetek
- Cień ... - westchnął Tivel
- Owszem - odparł z słabo skrywaną dumą. Czuł że wygrał. Nagle naszą uwagą przyciągnął dziwny tumult w dalszej części obozowiska. Wnet przybiegł też jeden ze strażników oznajmiając, iż przyszedł jakiś kupiec powiedział coś czy możne tak im się wydawało i nagle wszyscy rzucili się na siebie bez powodu. Wolgrid zaklął siarczyście i kazał mu wracać i opanować sytuacje. Czułam, że za tym zamieszaniem także stoi elf. Z trudem stłumiłam tryumfalny uśmieszek który omal nie wpełzł na moje usta. Ponadto nim wilkołak się zorientował za jego plecami wylądował jakiś mężczyzna z anielskimi skrzydłami i przycisnął mu sztylet do szyi.
- Wypuść ich - wycedził przez zęby.
Osaczony dowódca musiał ustąpić. Dookoła panował kompletny chaos wszyscy biegali po obozie lub zebrawszy myśli uznawali, iż najlepszym wyjściem będzie ucieczka w las. Zauważyłam iż nieznajomy szykuje się do zadania ciosu. Chwyciłam go za rękę.
- Nie - wykrzyknęłam - mamy niedokończone sprawy.
Ustąpił, ale z niechęcią.
- Wolgridzie skoro teraz to my mamy przewagę może zechcesz mi opowiedzieć w jaki sposób poznałeś moich przyjaciół.
Wilkołak usiadł na pobliskim kamieniu a mi wskazał drugi. Dałam znać przyjaciołom by zostawili nas samych. Choć odsunęli się nadal czułam spoczywający na nas ich czujny wzrok. Dowiedziałam się, iż zanim zaczął mnie szukać gdzieś dalej przeszukał moje rodzinne okolice. Został tam napadnięty ku swemu zdumieniu przez starca. Wręczył mu on dwa listy. Oba adresowane do mnie. Teraz złożył je na moje ręce. Były to zwykłe dość grube koperty, ale ja nie mogłam im się zbyt długo przyglądać.
- Dziękuję bardzo panu doręczycielowi
- Na to wychodzi - westchnął i uśmiechnął się kwaśno.
- I tak dziękuje.
Spuściłam wzrok.
- Jesteś wielkim wojownikiem szkoda, że stoimy po przeciwnych stronach
- Cóż dobrze wiesz że nie złamię przysięgi choćbym nie zgadzał się z królem muszę mu pozostać wierny
Ukrył twarz w dłoniach. Chciałam pytać o coś jeszcze, ale zrezygnowałam. Zostawiłam go pogrążonego w myślach i spiesznie dołączyłam do przyjaciół i tego dziwnego nieznajomego. Przed nami nadal była daleka droga, a niebezpieczeństwo mogło się przecież czaić za każdym drzewem.
środa, 26 sierpnia 2015
Od Gabriela (c.d. Rosie)
Wyswobodziłem swoje ramię z rąk Rosie.
-Hmm, to było... dziwne-skomentowałem i zacząłem nastawiać sobie wyłamane podczas walki palce. Wszystko po kilku sekundach elegancko się zrosło. Starałem się ukryć przed dziewczynami grymas bólu, jaki zagościł na mojej twarzy, kiedy to robiłem.
-Co to za knypki?-Zapytała Wyja, trącając czubkiem buta jednego mężczyznę kontrolowanego przez Rosie.
-Na piersi ma symbol czarnego kota. No, wiecie. Tej organizacji, która walczy z magicznymi. To, że na Rosie się uwzięli to zrozumiałe. Nie stara się ukrywać swoich umiejętności. Ale co ze mną... przecież zawsze dbałem o bezpieczeństwo...-wyjąkałem.
-Uspokój się, mój ty egoisto-zaśmiała się moja towarzyszka i spróbowała mnie przytulić na pocieszenie, ale została delikatnie acz zdecydowanie odepchnięta.
-Wszyscy jesteśmy w pieprzonym niebezpieczeństwie! Kto wie, co będzie następne! Te skurwysyny mogą posunąć się do wszystkiego!
Wyja westchnęła i zatkała mi usta ręką. Próbowałem się wyrwać, ale ona zawsze była ode mnie silniejsza. Rosie patrząc na nas zaczęła chichotać, ale mi wcale nie było do śmiechu. Byłem tak spanikowany jak prowadzone na rzeź zwierzę które już wie, co się z nim stanie.
~Puszczaj~powiedziałem w myślach do trzymającej mnie kobiety.
~Pod warunkiem, że się uspokoisz. Pół wioski zaraz zbiegnie się zobaczyć, kto tak wrzeszczy.
Przewróciłem oczami. Wtedy mnie puściła.
-Idziemy do domu. Tam będziemy bezpieczni-warknąłem i postarałem się jak najszybciej opuścić rynek.
-Ale...-zaczęła Wyja.
-Jak nie zamkniesz mordy to zamkniesz oczy. Idziemy-na chwilę odwróciłem się w stronę Rosie.-Dla własnego bezpieczeństwa... lepiej chodź z nami, albo o nas zapomnij.
Rosie?
-Hmm, to było... dziwne-skomentowałem i zacząłem nastawiać sobie wyłamane podczas walki palce. Wszystko po kilku sekundach elegancko się zrosło. Starałem się ukryć przed dziewczynami grymas bólu, jaki zagościł na mojej twarzy, kiedy to robiłem.
-Co to za knypki?-Zapytała Wyja, trącając czubkiem buta jednego mężczyznę kontrolowanego przez Rosie.
-Na piersi ma symbol czarnego kota. No, wiecie. Tej organizacji, która walczy z magicznymi. To, że na Rosie się uwzięli to zrozumiałe. Nie stara się ukrywać swoich umiejętności. Ale co ze mną... przecież zawsze dbałem o bezpieczeństwo...-wyjąkałem.
-Uspokój się, mój ty egoisto-zaśmiała się moja towarzyszka i spróbowała mnie przytulić na pocieszenie, ale została delikatnie acz zdecydowanie odepchnięta.
-Wszyscy jesteśmy w pieprzonym niebezpieczeństwie! Kto wie, co będzie następne! Te skurwysyny mogą posunąć się do wszystkiego!
Wyja westchnęła i zatkała mi usta ręką. Próbowałem się wyrwać, ale ona zawsze była ode mnie silniejsza. Rosie patrząc na nas zaczęła chichotać, ale mi wcale nie było do śmiechu. Byłem tak spanikowany jak prowadzone na rzeź zwierzę które już wie, co się z nim stanie.
~Puszczaj~powiedziałem w myślach do trzymającej mnie kobiety.
~Pod warunkiem, że się uspokoisz. Pół wioski zaraz zbiegnie się zobaczyć, kto tak wrzeszczy.
Przewróciłem oczami. Wtedy mnie puściła.
-Idziemy do domu. Tam będziemy bezpieczni-warknąłem i postarałem się jak najszybciej opuścić rynek.
-Ale...-zaczęła Wyja.
-Jak nie zamkniesz mordy to zamkniesz oczy. Idziemy-na chwilę odwróciłem się w stronę Rosie.-Dla własnego bezpieczeństwa... lepiej chodź z nami, albo o nas zapomnij.
Rosie?
Od Rosie (c.d. Gabriela)
Dzięki temu, że Gabriel przybiegł do nas tak szybko nie pokonali nas tak szybko.
- Wiesz za dużo to nie!- odpowiedziałam z uśmiechem
Gabriel wraz z Wyją dawali sobie doskonale radę, ale napastników było coraz więcej i więcej.
- Hej Furri powiedz im, aby zakryli sobie uszy. - powiedziałam do swojego futrzaka i wyciągając swój flet zaczęła powoli śpiewać. Jak tylko zauważyłam, że Gabriel jak i Wyja mają zasłonięte uszy zaczęłam grać. Wszyscy napastnicy zostali przeze mnie kontrolowani.
- Co ty robisz? - zapytał się Gabriel
~Ona ich kontroluje za pomocą swojej gry na flecie~ powiedziała Furii poprzez telepatie
- Rozumiem! - odpowiedział.
Nie chciałam się dać rozproszyć i kończąc swoją grę na flecie wyjęłam swój sztylet przywołując duchy, które się nimi zajęły.
- Wybaczcie mi. Teraz możecie odsłonić uszy. - powiedziałam dotykając rękę Gabriela. - Dobrze się spisałaś Furii. - zmieniłam natychmiastowo temat.
Gabriel?
- Wiesz za dużo to nie!- odpowiedziałam z uśmiechem
Gabriel wraz z Wyją dawali sobie doskonale radę, ale napastników było coraz więcej i więcej.
- Hej Furri powiedz im, aby zakryli sobie uszy. - powiedziałam do swojego futrzaka i wyciągając swój flet zaczęła powoli śpiewać. Jak tylko zauważyłam, że Gabriel jak i Wyja mają zasłonięte uszy zaczęłam grać. Wszyscy napastnicy zostali przeze mnie kontrolowani.
- Co ty robisz? - zapytał się Gabriel
~Ona ich kontroluje za pomocą swojej gry na flecie~ powiedziała Furii poprzez telepatie
- Rozumiem! - odpowiedział.
Nie chciałam się dać rozproszyć i kończąc swoją grę na flecie wyjęłam swój sztylet przywołując duchy, które się nimi zajęły.
- Wybaczcie mi. Teraz możecie odsłonić uszy. - powiedziałam dotykając rękę Gabriela. - Dobrze się spisałaś Furii. - zmieniłam natychmiastowo temat.
Gabriel?
poniedziałek, 24 sierpnia 2015
Od Gabriela (c.d. Rosie)
Biegłem cały czas, rozpychając tłum. Od czasu do czasu pomagałem sobie skrzydłami, żeby szybciej dogonić napastnika. Przez kaptur i niesamowity pęd i tak nikt by mnie nie rozpoznał, a już robiłem kiedyś podobne numery. Potrącając kolejnego cywila wpadłem w ciasną, mało uczęszczaną uliczkę między dwoma domami. Od razu poczułem nieziemski smród i zapach alkoholu dochodzący od karczmy. Tam też skierował swe kroki mój poszukiwany. Wpadłem do budynku i rozejrzałem się po nim. To była "Melina pod Złotą Monetą". Jakże ironiczna nazwa. W tym miejscu zwykły zbierać się magiczne istoty z całej wioski.
-Patrzcie, chłopaki, kogo my tu mamy!-Zaśmiał się pijackim głosem jakiś kotołak.
-Patrzcie, chłopaki, kto wychylił śliczny nosek ze swojego ślicznego pałacyku!-Dodał drugi.
-Patrzcie, chłopaki, toż to przecież nasze wpływowe królewiczątko!-Wrzasnął ktoś głosem wilkołaka.
-Patrzcie, debile, kto was zaszczycił swoją obecnością-warknąłem i ponownie obrzuciłem wszystkich świdrującym spojrzeniem. Nie wiedziałem, jak zacząć poszukiwania. To mógł być każdy ze zgromadzonych w Melinie. Nie miałem wyboru, zacząłem kolejno patrzeć każdemu w oczy. Ten błyskawicznie mówił mi, co robił, zanim tu wszedł. Całą prawdę. Nie doszedłem nawet do jednej trzeciej, kiedy z karczmy wybiegła postać. Chód i ubranie były takie same jak u osoby, której szukałem. Rzuciłem tylko szybkie "wybaczcie, panowie" i wybiegłem za uciekającym. Udało mi się wreszcie zagonić go w ślepy zaułek. Spod kaptura podobnego do mojego łypała para przerażonych oczu.
-Mam cię, gagatku-zaśmiałem się i wolnym krokiem zbliżyłem się do postaci. Kiedy zerwałem kaptur, mało co nie odskoczyłem. To była... kobieta.
-Niczego się ode mnie nie dowiesz!-Warknęła i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, sama przecięła sobie gardło nożem. Bezwładne ciało upadło na ziemię, przy okazji krew brudziła wszystko dookoła. Westchnąłem i nachyliłem się nad martwą kobietą, która okazała się być półkrwi demonicą. Zacząłem pić krew prosto z jej gardła. A co się ma zmarnować. Kiedy zaspokoiłem swoje pragnienie, spokojnym krokiem poszedłem w kierunku, gdzie zostawiłem Rosie i Wyję. Byłem bardzo zmęczony, dyszałem jak zabiegany koń, jednak tknęło mnie niewiadomego pochodzenia złe przeczucie, więc zmusiłem się jeszcze kawałek do biegu. Jak zwykle, moje przeczucia były trafne i ujrzałem Rosie otoczoną przez grupę napastników. Wyja dzielnie jej broniła. Na ziemi leżało kilka zmasakrowanych ciał co nie zmieniło faktu, że obydwie otoczone kobiety powoli traciły siły. Nadbiegłem od tyłu i wskoczyłem na plecy jednego z napastników tak, że zrobiłem wyrwę w kole i dostałem się do środka.
-Dzień dobry, coś mnie ominęło?-Zapytałem.
Rosie? Hah, ja nie zdążę?
-Patrzcie, chłopaki, kogo my tu mamy!-Zaśmiał się pijackim głosem jakiś kotołak.
-Patrzcie, chłopaki, kto wychylił śliczny nosek ze swojego ślicznego pałacyku!-Dodał drugi.
-Patrzcie, chłopaki, toż to przecież nasze wpływowe królewiczątko!-Wrzasnął ktoś głosem wilkołaka.
-Patrzcie, debile, kto was zaszczycił swoją obecnością-warknąłem i ponownie obrzuciłem wszystkich świdrującym spojrzeniem. Nie wiedziałem, jak zacząć poszukiwania. To mógł być każdy ze zgromadzonych w Melinie. Nie miałem wyboru, zacząłem kolejno patrzeć każdemu w oczy. Ten błyskawicznie mówił mi, co robił, zanim tu wszedł. Całą prawdę. Nie doszedłem nawet do jednej trzeciej, kiedy z karczmy wybiegła postać. Chód i ubranie były takie same jak u osoby, której szukałem. Rzuciłem tylko szybkie "wybaczcie, panowie" i wybiegłem za uciekającym. Udało mi się wreszcie zagonić go w ślepy zaułek. Spod kaptura podobnego do mojego łypała para przerażonych oczu.
-Mam cię, gagatku-zaśmiałem się i wolnym krokiem zbliżyłem się do postaci. Kiedy zerwałem kaptur, mało co nie odskoczyłem. To była... kobieta.
-Niczego się ode mnie nie dowiesz!-Warknęła i zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, sama przecięła sobie gardło nożem. Bezwładne ciało upadło na ziemię, przy okazji krew brudziła wszystko dookoła. Westchnąłem i nachyliłem się nad martwą kobietą, która okazała się być półkrwi demonicą. Zacząłem pić krew prosto z jej gardła. A co się ma zmarnować. Kiedy zaspokoiłem swoje pragnienie, spokojnym krokiem poszedłem w kierunku, gdzie zostawiłem Rosie i Wyję. Byłem bardzo zmęczony, dyszałem jak zabiegany koń, jednak tknęło mnie niewiadomego pochodzenia złe przeczucie, więc zmusiłem się jeszcze kawałek do biegu. Jak zwykle, moje przeczucia były trafne i ujrzałem Rosie otoczoną przez grupę napastników. Wyja dzielnie jej broniła. Na ziemi leżało kilka zmasakrowanych ciał co nie zmieniło faktu, że obydwie otoczone kobiety powoli traciły siły. Nadbiegłem od tyłu i wskoczyłem na plecy jednego z napastników tak, że zrobiłem wyrwę w kole i dostałem się do środka.
-Dzień dobry, coś mnie ominęło?-Zapytałem.
Rosie? Hah, ja nie zdążę?
Od Rosie (c.d. Gabriela)
Wspólniczka Gabriela była Wyja czyli biały tygrys. Chciała najwidoczniej naśladować swojego pana co jej zbytnio nie wyszło. Ale jak dla mnie była bardzo miłym tygrysem. Nagle na moje ramię wskoczyła Furii, która chciała chyba poznać nową koleżankę.
- Wyja to jest Furri moja towarzyszka. - powiedziałam do tygrysicy, uśmiechając się.
Ale patrząc się coraz bardziej i głębiej w oczy tygrysicy mogłam zobaczy, że jest zazdrosna o niego jak i zła na mnie. Wyjęłam ze swojej sakwy pewien owoc dzięki, któremu odpręży się i wsłucha się w to co jej powiem dzięki temu owocu mogłyśmy się porozumiewać za pomocą telepatii. Połknęła go bez żadnych problemów i patrząc sobie wzajemnie w oczy wymieniliśmy się kilkoma zdańmi. Zaufając sobie na wzajem. Ucieszyło mnie, że mogłam się z nią zaprzyjaźnić.
- Jak to możliwe, że ona...że wy się zaprzyjaźniłyście? - zapytał z niedowierzaniem Gabriel.
- Wiesz dzięki rozmowie w cztery oczy można sobie wszystko wyjaśnić i dojść do porozumienia. - odpowiedziałam entuzjastycznie
Wyja jak i zarówno Gabriel tak byli zajęci rozmową, że nie obchodziło ich w zupełności co się dzieje do okoła. Rozglądałam się do okoła i co jakiś czas przypatrywałam się im obojga. Po chwili zauważyłam, ale też i wyczułam czyjąś obecność. Wstałam szybko i usłyszałam tylko cichutki strzał wystrzelonej trucizny w stronę Gabriela. Nie wiedziałam co zrobić. Więc odpychając mężczyznę wzięłam na siebie zatrutą strzałkę. Człowiek który ją wycelował od razu uciekł.
- Rosie co ty robisz? - zapytał się Gabriel, ale jak tylko sie odwrócił zobaczył mnie i zatrutą strzałkę w moim barku. Poczułam się trochę źle, ale nie chciałam aby mężczyzna znów mi ratował życie. - Czy nic ci nie jest? Kto to zrobił? - zapytał się z lekka zdenerwowany Gabriel.
- Spokojnie nic mi nie będzie. Ale ty leć po strzelca pobiegł w tamtą stronę. - wskazałam stronę w którą uciekł strzelec. - Nie przejmuj się mną i leć. - powiedziałam głośno, wciąż stojąc jakoś na nogach. Gabriel kazał Wyji zostać wraz ze mną, a sam poleciał w poszukiwaniu strzelca. Jak tylko się oddalił upadłam na ziemię, dzięki Wyji która mi pomogła nic sobie nie zrobiłam.
- Wyja pomożesz mi? - zapytałam się zmęczona. Ona przy kiwnęła łbem na znak, ze się zgadza. Mówiłam jej jak ma zrobić odtrutkę. Wszystko by było dobrze gdyby nie to, że ktoś nas okrążył do okoła. Było ich strasznie dużo, a Wyja sama by nie dała rady. Wstałam ostatkami sił i wyjmując swój sztylet przywołała duchy, aby im pomogły.
Gabriel? Czy zdążysz przybyć nam z pomocą?
- Wyja to jest Furri moja towarzyszka. - powiedziałam do tygrysicy, uśmiechając się.
Ale patrząc się coraz bardziej i głębiej w oczy tygrysicy mogłam zobaczy, że jest zazdrosna o niego jak i zła na mnie. Wyjęłam ze swojej sakwy pewien owoc dzięki, któremu odpręży się i wsłucha się w to co jej powiem dzięki temu owocu mogłyśmy się porozumiewać za pomocą telepatii. Połknęła go bez żadnych problemów i patrząc sobie wzajemnie w oczy wymieniliśmy się kilkoma zdańmi. Zaufając sobie na wzajem. Ucieszyło mnie, że mogłam się z nią zaprzyjaźnić.
- Jak to możliwe, że ona...że wy się zaprzyjaźniłyście? - zapytał z niedowierzaniem Gabriel.
- Wiesz dzięki rozmowie w cztery oczy można sobie wszystko wyjaśnić i dojść do porozumienia. - odpowiedziałam entuzjastycznie
Wyja jak i zarówno Gabriel tak byli zajęci rozmową, że nie obchodziło ich w zupełności co się dzieje do okoła. Rozglądałam się do okoła i co jakiś czas przypatrywałam się im obojga. Po chwili zauważyłam, ale też i wyczułam czyjąś obecność. Wstałam szybko i usłyszałam tylko cichutki strzał wystrzelonej trucizny w stronę Gabriela. Nie wiedziałam co zrobić. Więc odpychając mężczyznę wzięłam na siebie zatrutą strzałkę. Człowiek który ją wycelował od razu uciekł.
- Rosie co ty robisz? - zapytał się Gabriel, ale jak tylko sie odwrócił zobaczył mnie i zatrutą strzałkę w moim barku. Poczułam się trochę źle, ale nie chciałam aby mężczyzna znów mi ratował życie. - Czy nic ci nie jest? Kto to zrobił? - zapytał się z lekka zdenerwowany Gabriel.
- Spokojnie nic mi nie będzie. Ale ty leć po strzelca pobiegł w tamtą stronę. - wskazałam stronę w którą uciekł strzelec. - Nie przejmuj się mną i leć. - powiedziałam głośno, wciąż stojąc jakoś na nogach. Gabriel kazał Wyji zostać wraz ze mną, a sam poleciał w poszukiwaniu strzelca. Jak tylko się oddalił upadłam na ziemię, dzięki Wyji która mi pomogła nic sobie nie zrobiłam.
- Wyja pomożesz mi? - zapytałam się zmęczona. Ona przy kiwnęła łbem na znak, ze się zgadza. Mówiłam jej jak ma zrobić odtrutkę. Wszystko by było dobrze gdyby nie to, że ktoś nas okrążył do okoła. Było ich strasznie dużo, a Wyja sama by nie dała rady. Wstałam ostatkami sił i wyjmując swój sztylet przywołała duchy, aby im pomogły.
Gabriel? Czy zdążysz przybyć nam z pomocą?
Od Gabriela (c.d. Rosie)
To pytanie trochę zbiło mnie z tropu, ale nie dałem tego po sobie poznać. Przez chwilę wpatrywałem się w różowe zwierzątko czyszczące sobie futerko u boku Rosie. Dobrze, że przez cień rzucany przez kaptur przeciwsłneczny jaki miałem na głowie nie było widać mojego wyrazu twarzy.
-O to samo mógłbym zapytać ciebie-odezwałem się wreszcie.-Więc, a co ty tu robisz, Roooosie?
Specjalnie przeciągnąłem tak to imię. Bawiłem się nim, przez co dziewczyna drgnęła.
-Odpoczywam. Po zabawie z dziećmi-powiedziała.-Ale wydaje mi się, czy chyba zapytałam pierwsza?
-Istotnie. Ja też odpoczywam. Miałem bardzo duże problemy ze snem tego dnia, więc jako rozgrzewkę przed moim nocnym życiem wybrałem się na spacer. Albo ja mam szczęście albo ty pecha, bo znowu się spotkaliśmy zupełnie przypadkiem. Może w trochę przyjemniejszych okolicznościach...
Nie dokończyłem, bo poczułem mocne ciągnięcie za rękaw. Z niezadowoleniem spojrzałem na strzęp materiału, jaki pojawił się w ludzkich rękach Wyji, która dla żartu podkradła się do mnie.
-Ups-mruknęła na koci sposób. Już miałem ją zwymyślać, gdyby nie obecność Rosie.
-Dobrze że jesteś-powiedziałem.-Poznajcie się. Rosie, to jest Wyja, moja współpracowniczka. Wyja, poznaj Rosie. Przyjaciela z wczoraj.
Towarzyszka wyciągnęła rękę do dziewczyny, próbując naśladować mój wyraz twarzy, jednak udało jej się tylko odsłonić dwa rzędy ogromnych zębów.
Rosie?
-O to samo mógłbym zapytać ciebie-odezwałem się wreszcie.-Więc, a co ty tu robisz, Roooosie?
Specjalnie przeciągnąłem tak to imię. Bawiłem się nim, przez co dziewczyna drgnęła.
-Odpoczywam. Po zabawie z dziećmi-powiedziała.-Ale wydaje mi się, czy chyba zapytałam pierwsza?
-Istotnie. Ja też odpoczywam. Miałem bardzo duże problemy ze snem tego dnia, więc jako rozgrzewkę przed moim nocnym życiem wybrałem się na spacer. Albo ja mam szczęście albo ty pecha, bo znowu się spotkaliśmy zupełnie przypadkiem. Może w trochę przyjemniejszych okolicznościach...
Nie dokończyłem, bo poczułem mocne ciągnięcie za rękaw. Z niezadowoleniem spojrzałem na strzęp materiału, jaki pojawił się w ludzkich rękach Wyji, która dla żartu podkradła się do mnie.
-Ups-mruknęła na koci sposób. Już miałem ją zwymyślać, gdyby nie obecność Rosie.
-Dobrze że jesteś-powiedziałem.-Poznajcie się. Rosie, to jest Wyja, moja współpracowniczka. Wyja, poznaj Rosie. Przyjaciela z wczoraj.
Towarzyszka wyciągnęła rękę do dziewczyny, próbując naśladować mój wyraz twarzy, jednak udało jej się tylko odsłonić dwa rzędy ogromnych zębów.
Rosie?
niedziela, 23 sierpnia 2015
Od Rosie (c.d. Gabriela)
Gabriel odleciał, a ja tylko ujrzałam go znikającego pośród chmur. Sama nie wiedziałam co będę teraz robić. Dzięki pieniędzmi dostanymi od mojego ojca kupiłam kawałek chleba, który wzięłam i ruszyłam na zwiedzanie wioski. Wszyscy ludzie się uśmiechali bynajmniej tak się wydawało, lecz ich serca już nie. Zobaczyłam bawiące się dzieci bynajmniej tak powinno być. Tak na prawdę siedziały smutne. Podeszłam więc do nich i zapytałam się czy mogę z nimi się pobawić. Dając znak głowa na znak, że tak. Zaczęłam rozdawać niby rozkazy.
- Tak więc zaczynamy naszą zabawę. Każdy z was staje na baczność w okręgu. - zrobiły tak jak powiedziałam.- Teraz każdy odwraca się tak abyście byli do siebie plecami...I to co usłyszycie jak będę śpiewać wy będziecie to robić. Zrozumiano?
- Tak! - odpowiedziała grupa dzieci równocześnie.
Ze stacyjki siedmiu smutków
Rusza pociąg krasnoludków
Maszynista z czarną czapką
Zagwizdał cichutko
Wyruszają na przygodę
Zaczynają w drodze sprzeczkę
Czy ma pociąg jechać z planem
Czy może w nieznane...
Bawiłam się z dziećmi śpiewając i opowiadając bajki do późnego wieczoru. Byłam zmęczona, ale nie mogłam dać na siebie. Obiecując dzieciom, że przyjdę jutro się pobawić, chwile mogłam odsapnąć. Siadając nad płynącym strumykiem, spojrzałam się w taflę wody.
Furri przybiegła do mnie i zaczęła się łasić. Ja wciąż spoglądałam się w taflę wody i jakoś uśmiech zszedł mi z twarzy. Ogólnie poczułam, że opuściły mnie siły, ale nie przejmowałam się tym. Nagle za moimi plecami ktoś się pojawił. A był to ni kto inny jak Gabriel.
- A co ty tu robisz? - zapytałam się.
Gabriel?
- Tak więc zaczynamy naszą zabawę. Każdy z was staje na baczność w okręgu. - zrobiły tak jak powiedziałam.- Teraz każdy odwraca się tak abyście byli do siebie plecami...I to co usłyszycie jak będę śpiewać wy będziecie to robić. Zrozumiano?
- Tak! - odpowiedziała grupa dzieci równocześnie.
Ze stacyjki siedmiu smutków
Rusza pociąg krasnoludków
Maszynista z czarną czapką
Zagwizdał cichutko
Wyruszają na przygodę
Zaczynają w drodze sprzeczkę
Czy ma pociąg jechać z planem
Czy może w nieznane...
Bawiłam się z dziećmi śpiewając i opowiadając bajki do późnego wieczoru. Byłam zmęczona, ale nie mogłam dać na siebie. Obiecując dzieciom, że przyjdę jutro się pobawić, chwile mogłam odsapnąć. Siadając nad płynącym strumykiem, spojrzałam się w taflę wody.
Furri przybiegła do mnie i zaczęła się łasić. Ja wciąż spoglądałam się w taflę wody i jakoś uśmiech zszedł mi z twarzy. Ogólnie poczułam, że opuściły mnie siły, ale nie przejmowałam się tym. Nagle za moimi plecami ktoś się pojawił. A był to ni kto inny jak Gabriel.
- A co ty tu robisz? - zapytałam się.
Gabriel?
Od Gabriela (c.d. Rosie)
Spojrzałem na wschód. Faktycznie, niebo między budynkami zrobiło się z granatowego lekko fioletowe.
-Nie jestem zmęczony tobą. Nie tobą-powiedziałem po chwili milczenia.-Ale skoro ci tak bardzo zależy, to się zmyję. Żebyś nie musiała mi więcej patrzeć w oczy.
Rosie chyba chciała coś powiedzieć albo ponownie złapać mnie za płaszcz, ale zanim to zrobiła wzbiłem się szybko w powietrze na taką wysokość, że budynku na dole zaczęły przypominać domki z klocków, po czym poleciałem (a raczej zacząłem spadać) w stronę mojego domu. Chaotycznie rozbiłem się przez drzwiami, zza których natychmiast wyskoczyła Wyja.
-Schlałeś się?-Zapytała.
-Wiesz dobrze, że nie mogę-warknąłem.
-Zabiłeś kogoś?
-A co to, własny dom zmienił się w królewski komisariat! Czterech ich było, więc powiedzmy, że szans żadnych nie mieli.
Wstałem i otrzepałem się, po czym w ubraniu i butach skoczyłem na łóżko. Zasunąłem wszystkie zasłony, zanim jeszcze wzeszło słońce, żeby nie obydzić się z oparzeniami.
Rosie?
-Nie jestem zmęczony tobą. Nie tobą-powiedziałem po chwili milczenia.-Ale skoro ci tak bardzo zależy, to się zmyję. Żebyś nie musiała mi więcej patrzeć w oczy.
Rosie chyba chciała coś powiedzieć albo ponownie złapać mnie za płaszcz, ale zanim to zrobiła wzbiłem się szybko w powietrze na taką wysokość, że budynku na dole zaczęły przypominać domki z klocków, po czym poleciałem (a raczej zacząłem spadać) w stronę mojego domu. Chaotycznie rozbiłem się przez drzwiami, zza których natychmiast wyskoczyła Wyja.
-Schlałeś się?-Zapytała.
-Wiesz dobrze, że nie mogę-warknąłem.
-Zabiłeś kogoś?
-A co to, własny dom zmienił się w królewski komisariat! Czterech ich było, więc powiedzmy, że szans żadnych nie mieli.
Wstałem i otrzepałem się, po czym w ubraniu i butach skoczyłem na łóżko. Zasunąłem wszystkie zasłony, zanim jeszcze wzeszło słońce, żeby nie obydzić się z oparzeniami.
Rosie?
Od Rosie (c.d. Gabriela)
Nie chciałam odpowiedzieć na pytanie dlaczego nie chcę patrzeć się w jego oczy, jednak gdy zaczął mówić o sobie tak nie miło. Od razu stwierdziłam, że powinnam wziąć się w garść i mu odpowiedzieć.
- Ja...ja nie... ja nie chcę...- nie wiedziałam jak to powiedzieć. Chwyciłam rękoma za swoją sukienkę i powiedziałam. - Ja nie chcę patrzeć się w twoje oczy...- odwrócił się Gabriel w moją stronę i spojrzał na mnie. - Ja nie chcę patrzeć się w twoje oczy, bo widzę swoje odbicie, ale też i nie tylko. Również dlatego, że podobają mi się. - powiedziałam już ciszej.
- Przecież to nie możliwe...Ty chyba w tej chwili kłamiesz?!- podleciał do mnie Gabriel i spojrzał trochę srogim wzrokiem.
- Ja nigdy nie kłamię! - podniosłam lekko wzrok i spojrzałam się na Gabriela stanowczo. Jednakże nie na długo, bo odwróciłam po krótszym czasie wzrok.
- Nie rozumiem ciebie...- powiedział Gabriel.
Ja udając, że nic nie usłyszałam. Zmieniłam temat.
- Chyba powinniśmy już iść każdy w swoją stronę.- powiedziałam, ale zbytnio się z tego nie cieszyłam.
- A dlaczego tak sądzisz?- zapytał
- Może dlatego, że niedługo wzejdzie słońce, a ty pewnie jesteś zmęczony moją osobą? - odpowiedziałam.
- Ja...ja nie... ja nie chcę...- nie wiedziałam jak to powiedzieć. Chwyciłam rękoma za swoją sukienkę i powiedziałam. - Ja nie chcę patrzeć się w twoje oczy...- odwrócił się Gabriel w moją stronę i spojrzał na mnie. - Ja nie chcę patrzeć się w twoje oczy, bo widzę swoje odbicie, ale też i nie tylko. Również dlatego, że podobają mi się. - powiedziałam już ciszej.
- Przecież to nie możliwe...Ty chyba w tej chwili kłamiesz?!- podleciał do mnie Gabriel i spojrzał trochę srogim wzrokiem.
- Ja nigdy nie kłamię! - podniosłam lekko wzrok i spojrzałam się na Gabriela stanowczo. Jednakże nie na długo, bo odwróciłam po krótszym czasie wzrok.
- Nie rozumiem ciebie...- powiedział Gabriel.
Ja udając, że nic nie usłyszałam. Zmieniłam temat.
- Chyba powinniśmy już iść każdy w swoją stronę.- powiedziałam, ale zbytnio się z tego nie cieszyłam.
- A dlaczego tak sądzisz?- zapytał
- Może dlatego, że niedługo wzejdzie słońce, a ty pewnie jesteś zmęczony moją osobą? - odpowiedziałam.
sobota, 22 sierpnia 2015
Od Gabriela (c.d. Rosie)
Pięknie. Wie o moim magicznym pochodzeniu, przynajmniej po części. Wie o moich konfliktach z tą kobietą. Ale za to w zamian za to zdradziła mi swoją rasę i informację o jednej z umiejętności. Czyli powiedzmy, wyszło, że mamy remis. Muszę być teraz ostrożny ze swoimi myślami i postępowaniem. Nie wiadomo, jakie asy w rękawie Rosie ma jeszcze.
-Zwariowałaś? Czego ja niby no mógłbym chcieć od ciebie, dziewczyno?-Zapytałem pełnym politowania tonem.
-Sama nie wiem... jeśli jest jakaś taka rzecz...-zaczęła Rosie, wbijając wzrok w zabrudzony bruk pod stopami.
-Na razie nie mam zamiaru wyganiać cię z wioski-powiedziałem. Czułem się tak, jakbym mówił do małego dziecka.
-Obawiam się, że to nie tylko zależy od ciebie-burknęła. Próbowała mi spojrzeć w oczy, ale odwracała wzrok po kilku sekundach.
-Ale jakby zależało, to bym cię tu siłą zatrzymał. Serio-uśmiechnąłem się zachęcająco.
-Czemu?
-Ta wioska jest taka nudna. Wszyscy snujemy się po ulicach jak dusze potępieńców. Potrzeba... trochę... świeżej... krwi-zaśmiałem się, ukazując wydłużone, wampirze kły. Specjalnie kładłem nacisk na te trzy ostatnie, magiczne słowa. Złapałem Rosie za podbródek i łagodną siłą uniosłem jej głowę do góry tak, żeby spojrzała mi w oczy. Jednak nie chciałem jej zahipnotyzować, tylko... sam nie wiem. Przestraszyć? Onieśmielić? Raczej coś pomiędzy.
-Przestań...-szepnęła, uciekając panicznym wzrokiem na boki.
-Nie umiem tego powiedzieć inaczej ale chciałbym, żebyś mnie kiedyś odwiedziła, dobrze?-Zapytałem i oblizałem wargi. Biedna dziewczyna, nie wiedziała, co robić.-Dlaczego boisz się mi spojrzeć w oczy, Rooooosie? Czy to dlatego, że są czerwone? No, mów.
Potrząsnąłem osłupiałą dziewczyną. Spróbowała się wyrwać, ale nie puszczałem jej.
-Mów!-Warknąłem.-Wszyscy mówią, że moje oczy są straszne. Nienaturalne. Kilka razy miałem ochotę je sobie wydłubać i nie musieć oglądać tego świata. Ha, zabawne, prawda? Wydłubać własne oczy. Życie jest bez sensu. Po co to wszystko dłużej ciągnąć? Jestem nienaturalnym dziwadłem. Po co ty się w ogóle ze mną zadajesz?!
Puściłem podbródek Rosie i odskoczyłem jak poparzony. Tym razem to ja spuściłem wzrok i schowałem ręce do kieszeni.
-Przepraszam, odbiło mi-burknąłem. Rozwinąłem parę pierzastych, anielskich skrzydeł i owinąłem się nimi jak dziecko kocykiem.
Rosie?
-Zwariowałaś? Czego ja niby no mógłbym chcieć od ciebie, dziewczyno?-Zapytałem pełnym politowania tonem.
-Sama nie wiem... jeśli jest jakaś taka rzecz...-zaczęła Rosie, wbijając wzrok w zabrudzony bruk pod stopami.
-Na razie nie mam zamiaru wyganiać cię z wioski-powiedziałem. Czułem się tak, jakbym mówił do małego dziecka.
-Obawiam się, że to nie tylko zależy od ciebie-burknęła. Próbowała mi spojrzeć w oczy, ale odwracała wzrok po kilku sekundach.
-Ale jakby zależało, to bym cię tu siłą zatrzymał. Serio-uśmiechnąłem się zachęcająco.
-Czemu?
-Ta wioska jest taka nudna. Wszyscy snujemy się po ulicach jak dusze potępieńców. Potrzeba... trochę... świeżej... krwi-zaśmiałem się, ukazując wydłużone, wampirze kły. Specjalnie kładłem nacisk na te trzy ostatnie, magiczne słowa. Złapałem Rosie za podbródek i łagodną siłą uniosłem jej głowę do góry tak, żeby spojrzała mi w oczy. Jednak nie chciałem jej zahipnotyzować, tylko... sam nie wiem. Przestraszyć? Onieśmielić? Raczej coś pomiędzy.
-Przestań...-szepnęła, uciekając panicznym wzrokiem na boki.
-Nie umiem tego powiedzieć inaczej ale chciałbym, żebyś mnie kiedyś odwiedziła, dobrze?-Zapytałem i oblizałem wargi. Biedna dziewczyna, nie wiedziała, co robić.-Dlaczego boisz się mi spojrzeć w oczy, Rooooosie? Czy to dlatego, że są czerwone? No, mów.
Potrząsnąłem osłupiałą dziewczyną. Spróbowała się wyrwać, ale nie puszczałem jej.
-Mów!-Warknąłem.-Wszyscy mówią, że moje oczy są straszne. Nienaturalne. Kilka razy miałem ochotę je sobie wydłubać i nie musieć oglądać tego świata. Ha, zabawne, prawda? Wydłubać własne oczy. Życie jest bez sensu. Po co to wszystko dłużej ciągnąć? Jestem nienaturalnym dziwadłem. Po co ty się w ogóle ze mną zadajesz?!
Puściłem podbródek Rosie i odskoczyłem jak poparzony. Tym razem to ja spuściłem wzrok i schowałem ręce do kieszeni.
-Przepraszam, odbiło mi-burknąłem. Rozwinąłem parę pierzastych, anielskich skrzydeł i owinąłem się nimi jak dziecko kocykiem.
Rosie?
Od Rosie (c.d. Gabriela)
Rozmowa z Gabrielem nie przebiegła tak jak powinna. Byłam zła, że zapomniałam że to dzięki Gabrielowi nic mi nie jest. Jak tylko poszedł w swoją stronę. Ja wzięłam głęboki oddech, aby się uspokoić, a duch który opętał mężczyznę skończył. Podbiegłam do Gabriela i chwytając za jego płaszcz pociągnęłam go lekko, żeby się zatrzymał.
- Ja przepraszam. - powiedziałam pod nosem.
- Za co mnie przepraszasz? - zapytał się odwracając w moją stronę.
- Ja chciałabym ciebie przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. Ale też i za to, że nie podziękowałam tobie za użyczoną wcześniej mi pomoc. Ja nie chciałam wtedy uciec, po prostu myślałam wtedy, że się mnie przestraszysz.
- Niby czemu miałbym się ciebie przestraszyć? - zapytał patrząc mi się w oczy.
- Jestem w połowie Muzą i w połowie Wyrocznią. A gdy mam wizje to sie oddalam od osoby z którą jestem. Wybacz mi. I jak by co to nie chcę pozbyć ciebie jakiejś tam pozycji czy coś w tym stylu. - powiedziałam. Ale odwracając wzrok powiedziałam wszystko już ciszej.
- Co? Skąd wiesz o pozycji którą zajmuję?
- Widziałam w mojej wizji ciebie i kilka innych osób z magicznymi mocami. A dziewczynie której pomagałam powiedziała mi, że rywalizujecie pomiędzy sobą czy coś w tym stylu. Niestety tylko tyle wiem. - opowiedziałam to co wiedziałam Gabrielowi. - Ale spokojnie za kilka dni powinnam odejść z tej wioski.- chciałam uspokoić mężczyznę, ale nie udawało mi się to. - Może mogłam bym coś dla ciebie zrobić jako przeprosiny?
Gabriel?>
- Ja przepraszam. - powiedziałam pod nosem.
- Za co mnie przepraszasz? - zapytał się odwracając w moją stronę.
- Ja chciałabym ciebie przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. Ale też i za to, że nie podziękowałam tobie za użyczoną wcześniej mi pomoc. Ja nie chciałam wtedy uciec, po prostu myślałam wtedy, że się mnie przestraszysz.
- Niby czemu miałbym się ciebie przestraszyć? - zapytał patrząc mi się w oczy.
- Jestem w połowie Muzą i w połowie Wyrocznią. A gdy mam wizje to sie oddalam od osoby z którą jestem. Wybacz mi. I jak by co to nie chcę pozbyć ciebie jakiejś tam pozycji czy coś w tym stylu. - powiedziałam. Ale odwracając wzrok powiedziałam wszystko już ciszej.
- Co? Skąd wiesz o pozycji którą zajmuję?
- Widziałam w mojej wizji ciebie i kilka innych osób z magicznymi mocami. A dziewczynie której pomagałam powiedziała mi, że rywalizujecie pomiędzy sobą czy coś w tym stylu. Niestety tylko tyle wiem. - opowiedziałam to co wiedziałam Gabrielowi. - Ale spokojnie za kilka dni powinnam odejść z tej wioski.- chciałam uspokoić mężczyznę, ale nie udawało mi się to. - Może mogłam bym coś dla ciebie zrobić jako przeprosiny?
Gabriel?>
piątek, 21 sierpnia 2015
Ogłoszenie parafialne odnośnie muzyki
Tak, większość blogów ma muzykę. Lasogród nie może być gorszy, w związku z tym postanowiłem dodać coś takiego. Jeśli któreś z Was chce mieć w to swój wkład, niech napisze na xacie znajdującym się na samym dole bloga tytuły piosenek, które chciałby tutaj usłyszeć.
~wredny i wstrętny Feanaro & chamski i brzydki Gabriel
Od Gabriela (c.d. Rosie)
Z osłupieniem patrzyłem, jak mężczyzna zaczyna dziwnie się zachowywać. Było w nim coś z wściekłego psa, toczył pianę z ust i miotał się, jakby miał węże w gaciach. Co za pech, gdzie się nie ruszę to natykam się na jakiegoś obdarzonego magicznymi zdolnościami przybłędę. Tylko, kto opętał tego faceta? Raczej nie podejrzewałbym o to spotkanej kobiety, jest taka śliczna i porcelanowa... ale skoro powiedziała mi wyraźnie, że sama sobie poradzi to może faktycznie cały ten cyrk to jej sprawka? I po co mi to wszystko było, zachciało mi się zgrywać samotnego bohatera i wybawiciela, a teraz wpakowałem się w niezłe kłopoty, bo tajemnicza niewiasta okazała się być magiczną istotą, która zagraża mojej pozycji w tej wiosce! Ale postarałem się nie dać tego po sobie poznać. Nie w tym momencie.
-Chodźmy stąd, to wariat jakiś. Jest niebezpieczny-szepnąłem do rudowłosej, chwytając ją delikatnie za ramię.
-Zauważyłam-powiedziała i wyswobodziła się z mojego uścisku, ale najwyraźniej nigdzie się nie wybierała. Moje wysiłki, żeby odciągnąć ją od mężczyzny spełzły na niczym. Więc musiałem wypytywać ją na miejscu.
-Jesteś tu nowa?-Zapytałem i starałem się zignorować nieludzkie wrzaski opętanego.
-Można tak powiedzieć-burknęła. Mina jej trochę zrzedła.
-Więc lepiej uważaj, bo taka piękna kobieta może zostać napadnięta przez jakiegoś napalonego frajera w każdej chwili.
-Jak widzisz, radzę sobie całkiem nieźle.
-Ty znasz moje imię, ale ja nie znam twojego...
-Rosie.
Westchnąłem. Ta jałowa rozmowa męczyła mnie bardziej niż milczenie. To wypytywanie jak na komisariacie nie dawało żadnego, nawet najmniejszego skutku.
-Dobrze więc, Rosie-spróbowałem się uśmiechnąć.-Ładne imię. Jakbyś czegoś potrzebowała, mój dom jest na skraju wioski, przy murach, na północ od rynku.
Pokiwała głową, więc uznałem rozmowę za skończoną. Ukłoniłem się teatralnie i odszedłem w swoją stronę. Za plecami nadal miałem rudowłosą kobietę i wrzeszczącego, opętanego mężczyznę.
Rosie?
-Chodźmy stąd, to wariat jakiś. Jest niebezpieczny-szepnąłem do rudowłosej, chwytając ją delikatnie za ramię.
-Zauważyłam-powiedziała i wyswobodziła się z mojego uścisku, ale najwyraźniej nigdzie się nie wybierała. Moje wysiłki, żeby odciągnąć ją od mężczyzny spełzły na niczym. Więc musiałem wypytywać ją na miejscu.
-Jesteś tu nowa?-Zapytałem i starałem się zignorować nieludzkie wrzaski opętanego.
-Można tak powiedzieć-burknęła. Mina jej trochę zrzedła.
-Więc lepiej uważaj, bo taka piękna kobieta może zostać napadnięta przez jakiegoś napalonego frajera w każdej chwili.
-Jak widzisz, radzę sobie całkiem nieźle.
-Ty znasz moje imię, ale ja nie znam twojego...
-Rosie.
Westchnąłem. Ta jałowa rozmowa męczyła mnie bardziej niż milczenie. To wypytywanie jak na komisariacie nie dawało żadnego, nawet najmniejszego skutku.
-Dobrze więc, Rosie-spróbowałem się uśmiechnąć.-Ładne imię. Jakbyś czegoś potrzebowała, mój dom jest na skraju wioski, przy murach, na północ od rynku.
Pokiwała głową, więc uznałem rozmowę za skończoną. Ukłoniłem się teatralnie i odszedłem w swoją stronę. Za plecami nadal miałem rudowłosą kobietę i wrzeszczącego, opętanego mężczyznę.
Rosie?
Od Rosie (c.d. Gabriela)
Oddaliłam się od mężczyzny imieniem Gabriel i pobiegłam gdzieś gdzie nikt y mnie nie zauważył. Ukryłam się pod mostem gdzie nikt by mnie nie nakrył. Nie mogłam już przestać powstrzymywać swojej wizji, pozwoliłam się jej ujawnić. W mojej wizji zobaczyłam jakaś kobietę z dzieckiem która pracuje jak i mieszka w dzielnicy handlarskiej. Miało ją spotkać coś złego, ale nie wiedziałam co. Moja wizja się skoczyła i wtedy usłyszałam za sobą krzyk. Była to kobieta którą widziałam w wizji. Zaczęła uciekać, a ja wyruszyłam za nią. Kobieta zatrzymała się w zaułku i zapytała przerażonym głosem do mnie.
- Czego ode mnie chcesz?
- Nic po prostu chciałabym z tobą porozmawiać. - odpowiedziałam. Kobieta uspokoiła się i wysłuchała mnie. Z niedowierzaniem uwierzyła mi. I powiedziała, ze ostatnio jeden człowiek ją obserwuje. Wtedy dało mi to do myślenia. Zaprowadziła mnie do swojego domu, przez całą drogę rozmawiałyśmy, ale też wpadłam na pomysł jak i zdałam sobie sprawę, że to on może im zagrażać. Była to nawet dobra pora bo dziewczyna mi powiedziała, że zjawia się pomiędzy zamknięciem targowiska jak i otwarciem go.
- Wiesz mam mały pomysł, aby wam pomóc. Przedstawiłam jej plan, dzięki któremu chciałam pomóc dziewczynie jak i jej siostrze. A polegał on na tym, że założę zwyczajną pelerynę jak i dziewczyna. Po czym go zwiedzie do umówionego miejsca, gdzie się z nią zamienię. Zwykły i prosty plan. Dziewczyna się zgodziła i wszystko omówiłyśmy sobie, po czym zaczęłyśmy działać. Stałam i czekałam w umówionym miejscu. Jak tylko ją zauważyłam szybko się z nią zamieniłam. Prowadziłam go w miejsce gdzie by nie było żadnych ludzi. Ale no cóż mój pech dał sie we znaki. Potknęłam się na schodach przy kościele. Mężczyzna chwytając mnie za włosy, podniósł w górę. Dzisiejszy pech miał chyba jakieś dla mnie znaczenie. Nie wiem sama dlaczego, ale prześladował mnie prawie cały czas.
- Oh...a ktoś ty?- spytał się groźnie mężczyzna.
- Nie widać, nie tą osobą jaką chciałeś. - odpowiedziałam
- Nic nie szkodzi również jesteś słodka. - powiedział, zbliżając się do mnie bliżej. Zbliżył się tak, że poczułam jego obleśny zapach z ust. Kopnęłam mężczyznę i najwidoczniej zabolało go bo puścił mnie. A ja upadłam zwijając się niczym w kulkę. Podniosłam się szybko, ale koło mnie pojawiła się znana mi osoba. A był nią ni kto inny jak Gabriel.
- Witaj! Czy znowu ci pomóc?
- Nie podziękuję tym razem. Dam sobie radę więc odsuń się.- odpowiedziałam będąc wściekła na siebie jak i na mężczyznę który chciał zaatakować poznaną mi szybciej dziewczynę. Użyłam swojej magi, aby przywołać jednego z duchów który opętuje takich ludzi.
Pojawił się przed nami.
- Wypełnię twe rozkazy w zamian za darowiznę?
- A czego chciałbyś tym razem? - spytałam się
- Chciałbym ponownie twej krwi. Więc znów okaleczysz swe ciało i dasz mi to czego chcę.
- Dobrze niech więc tak będzie.- potwierdziłam zawierając z nim pakt.
Gabriel?
- Czego ode mnie chcesz?
- Nic po prostu chciałabym z tobą porozmawiać. - odpowiedziałam. Kobieta uspokoiła się i wysłuchała mnie. Z niedowierzaniem uwierzyła mi. I powiedziała, ze ostatnio jeden człowiek ją obserwuje. Wtedy dało mi to do myślenia. Zaprowadziła mnie do swojego domu, przez całą drogę rozmawiałyśmy, ale też wpadłam na pomysł jak i zdałam sobie sprawę, że to on może im zagrażać. Była to nawet dobra pora bo dziewczyna mi powiedziała, że zjawia się pomiędzy zamknięciem targowiska jak i otwarciem go.
- Wiesz mam mały pomysł, aby wam pomóc. Przedstawiłam jej plan, dzięki któremu chciałam pomóc dziewczynie jak i jej siostrze. A polegał on na tym, że założę zwyczajną pelerynę jak i dziewczyna. Po czym go zwiedzie do umówionego miejsca, gdzie się z nią zamienię. Zwykły i prosty plan. Dziewczyna się zgodziła i wszystko omówiłyśmy sobie, po czym zaczęłyśmy działać. Stałam i czekałam w umówionym miejscu. Jak tylko ją zauważyłam szybko się z nią zamieniłam. Prowadziłam go w miejsce gdzie by nie było żadnych ludzi. Ale no cóż mój pech dał sie we znaki. Potknęłam się na schodach przy kościele. Mężczyzna chwytając mnie za włosy, podniósł w górę. Dzisiejszy pech miał chyba jakieś dla mnie znaczenie. Nie wiem sama dlaczego, ale prześladował mnie prawie cały czas.
- Oh...a ktoś ty?- spytał się groźnie mężczyzna.
- Nie widać, nie tą osobą jaką chciałeś. - odpowiedziałam
- Nic nie szkodzi również jesteś słodka. - powiedział, zbliżając się do mnie bliżej. Zbliżył się tak, że poczułam jego obleśny zapach z ust. Kopnęłam mężczyznę i najwidoczniej zabolało go bo puścił mnie. A ja upadłam zwijając się niczym w kulkę. Podniosłam się szybko, ale koło mnie pojawiła się znana mi osoba. A był nią ni kto inny jak Gabriel.
- Witaj! Czy znowu ci pomóc?
- Nie podziękuję tym razem. Dam sobie radę więc odsuń się.- odpowiedziałam będąc wściekła na siebie jak i na mężczyznę który chciał zaatakować poznaną mi szybciej dziewczynę. Użyłam swojej magi, aby przywołać jednego z duchów który opętuje takich ludzi.
Pojawił się przed nami.
- Wypełnię twe rozkazy w zamian za darowiznę?
- A czego chciałbyś tym razem? - spytałam się
- Chciałbym ponownie twej krwi. Więc znów okaleczysz swe ciało i dasz mi to czego chcę.
- Dobrze niech więc tak będzie.- potwierdziłam zawierając z nim pakt.
Gabriel?
czwartek, 20 sierpnia 2015
Od Gabriela (c.d. Rosie)
-Ekhem... tia... no to zobaczenia, czy coś-mruknąłem, śledząc wzrokiem oddalającą się kobietę. Rany, przed chwilą zabiłem czterech chłopa nie odnosząc żadnych obrażeń a ona myśli, że coś mi się stanie od... no właśnie, od czego? Czemu ona tak ucieka? Czyżby się bała? Tego ostatniego mógłbym się spodziewać, ale i tak pozostawało tyle pytań bez odpowiedzi. Moja wrodzona ciekawość i świadomość tego, że nie mam nic do roboty kazała mi iść za nią. Tylko najpierw postanowiłem zająć się ciałami. Rozgryzłem gardło czarnowłosego i wypiłem całą krew, przez co z postawnego niegdyś mężczyzny została wysuszona śliwka. A, że było ciemno to nikt mnie nie widział. Właśnie brałem się za drugie ciało, kiedy usłyszałem czyiś wrzask dobiegający zza uliczki. Niemożliwe, ktoś mnie widział? Nie, na pewno nie. Miałem przeczucie, że to ma związek z tajemniczą kobietą, która przed chwilą ode mnie ociekła, jakby ją ktoś gonił. Rozwinąłem więc skrzydła i poleciałem w kierunku, z którego dobiegał krzyk. Wylądowałem na dachu jakiejś starej kaplicy i schowałem się za wieżyczką, żeby obserwować wydarzenia z ukrycia. Na początku nie działo się nic i nie wiedziałem, kto to się tak wydzierał. Potem jednak ujrzałem niewyraźny kształt pod budynkiem. To był człowiek, zwinięty w kłębek i przerażony. Wydawało mi się, że skądś go znam, ale przez ciemność za cholerę nie mogłem rozpoznać.
Rosie? Brak weny...
Rosie? Brak weny...
środa, 19 sierpnia 2015
Od Rosie (c.d. Gabriela)
Mężczyzna, który mnie uratował zrobił kompletną miazgę z tych chłopaków. Nie mogłam z siebie prawie nic wykrztusić, ale wiedziałam że tak dzieje się na tym świecie. Cichy i nawet miły głos zapytał się czy nic mi nie jest. Uspokajając się, wstałam i odpowiedziałam.
- Nic mi się nie stało. Dziękuję za Pana troskę i przybycie mi na ratunek. - ukłoniłam się lekko i odpowiedziałam uśmiechając się.
- To naprawdę nic takiego. - odpowiedział - Ale z tego co widzę to masz skaleczone kolano. Pewnie jak upuścili ciebie to wtedy skaleczyłaś się w nie. - dopowiedział. I zginając się wyją ze swojej kieszeni chusteczkę, którą zawiązał mi na skaleczone kolano.
- Dziękuje ci naprawdę, lecz nie musiałeś się zabrudzać swej chusteczki dla tak małego zadrapania. - powiedziałam, spojrzawszy się na mężczyznę.
- To drobnostka. - odpowiedział miło.
- Nie znam Pana imienia, a chciałabym wiedzieć jak nazywa się mój wybawca. Więc się zapytam. Jak Pan ma na imię?- spytałam się, tak jak zawsze mając uśmiech na twarzy.
- Jestem Gabriel, a ty?
Chcąc się przedstawić, ale wtedy przeszkodziła mi moja wizja, która ukazała mi się tak jak zawsze w najgorszym momencie. Próbowałam powstrzymać, lecz nie wychodziło mi to chyba zbytnio.- Wybacz mi Gabrielu powinnam już lepiej iść. Nie chciałabym, aby coś ci się stało. - wypowiedziałam i używając zasłony uciekłam jak najdalej od ludzi. Bałam się, że przez moją wizję mogłabym kogoś zranić.
<Gabriel?>
- Nic mi się nie stało. Dziękuję za Pana troskę i przybycie mi na ratunek. - ukłoniłam się lekko i odpowiedziałam uśmiechając się.
- To naprawdę nic takiego. - odpowiedział - Ale z tego co widzę to masz skaleczone kolano. Pewnie jak upuścili ciebie to wtedy skaleczyłaś się w nie. - dopowiedział. I zginając się wyją ze swojej kieszeni chusteczkę, którą zawiązał mi na skaleczone kolano.
- Dziękuje ci naprawdę, lecz nie musiałeś się zabrudzać swej chusteczki dla tak małego zadrapania. - powiedziałam, spojrzawszy się na mężczyznę.
- To drobnostka. - odpowiedział miło.
- Nie znam Pana imienia, a chciałabym wiedzieć jak nazywa się mój wybawca. Więc się zapytam. Jak Pan ma na imię?- spytałam się, tak jak zawsze mając uśmiech na twarzy.
- Jestem Gabriel, a ty?
Chcąc się przedstawić, ale wtedy przeszkodziła mi moja wizja, która ukazała mi się tak jak zawsze w najgorszym momencie. Próbowałam powstrzymać, lecz nie wychodziło mi to chyba zbytnio.- Wybacz mi Gabrielu powinnam już lepiej iść. Nie chciałabym, aby coś ci się stało. - wypowiedziałam i używając zasłony uciekłam jak najdalej od ludzi. Bałam się, że przez moją wizję mogłabym kogoś zranić.
<Gabriel?>
wtorek, 18 sierpnia 2015
Od Gabriela (c.d. Rosie)
-A kim ty jesteś, że chcesz nam mówić, co mamy robić?-Zaśmiał się jeden z oprawców. Dołączyły do niego chichoty innych. Łącznie było ich czterech. Łatwizna.
-Mam się przedstawić? Wydawało mi się, je już się znamy-kontynuowałem.-Nieprawdaż, koledzy?
Dwóch pokiwało głowami i cofnęło się. Chyba sobie przypomnieli poprzednie nasze spotkanie. Wtedy uszli z życiem (z racji tego, że to było na rynku w tłumie ludzi), ale tego dnia miałem nadzieję na obfity posiłek. Nadal trzymali dziewczynę. Przynajmniej będę miał pretekst do zaatakowania ich.
-Puśćcie ją-powtórzyłem z większym naciskiem.
-Ej, chłopaki, mamy przewagę liczebną-powiedział ten ciemnowłosy i postąpił krok na przód. Ja również to zrobiłem. Spojrzałem mu w oczy. Moje zaiskrzyły się na czerwono, jego przymknęły. Padł na ziemię tak, jak stał.
~Wy będziecie następni~powiedziałem w myślach do reszty.~Wypruję wasze nic nie warte flaki i wetrę w ziemię.
~Co to było?~Usłyszałem w głowie głos pierwszego.
~Skubany, jest telepatą~westchnął drugi.
Zaczęli niespokojnie wiercić się w miejscu. Trąciłem czubkiem buta zbira, który przed chwilą padł na ziemię. Spał. Tak mu kazałem. Hipnoza wzrokiem to przydatna rzecz. Bez zapowiedzi skoczyłem na napastników. Zaczęliśmy się kopać, gryźć i okładać pięściami a dziewczyna i jej różowy futerkowiec patrzyli na to wszystko i chyba nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Kilka minut później było po wszystkim. Trzech opryszków padło na ziemię. Jeden miał powybijane zęby i połamane wszystkie żebra. Drugi miał wyrwaną w stawie rękę i rozdarty brzuch. Twarz trzeciego zamieniła się w krwawą miazgę, ale ja nie miałem nawet najmniejszego zadrapania. Zająłem się przeszukiwaniem zwłok i dobiciem tego śpiącego.
-Nic pani nie jest?-Zapytałem uspokajająco.
Rosie?
-Mam się przedstawić? Wydawało mi się, je już się znamy-kontynuowałem.-Nieprawdaż, koledzy?
Dwóch pokiwało głowami i cofnęło się. Chyba sobie przypomnieli poprzednie nasze spotkanie. Wtedy uszli z życiem (z racji tego, że to było na rynku w tłumie ludzi), ale tego dnia miałem nadzieję na obfity posiłek. Nadal trzymali dziewczynę. Przynajmniej będę miał pretekst do zaatakowania ich.
-Puśćcie ją-powtórzyłem z większym naciskiem.
-Ej, chłopaki, mamy przewagę liczebną-powiedział ten ciemnowłosy i postąpił krok na przód. Ja również to zrobiłem. Spojrzałem mu w oczy. Moje zaiskrzyły się na czerwono, jego przymknęły. Padł na ziemię tak, jak stał.
~Wy będziecie następni~powiedziałem w myślach do reszty.~Wypruję wasze nic nie warte flaki i wetrę w ziemię.
~Co to było?~Usłyszałem w głowie głos pierwszego.
~Skubany, jest telepatą~westchnął drugi.
Zaczęli niespokojnie wiercić się w miejscu. Trąciłem czubkiem buta zbira, który przed chwilą padł na ziemię. Spał. Tak mu kazałem. Hipnoza wzrokiem to przydatna rzecz. Bez zapowiedzi skoczyłem na napastników. Zaczęliśmy się kopać, gryźć i okładać pięściami a dziewczyna i jej różowy futerkowiec patrzyli na to wszystko i chyba nie wiedzieli, co ze sobą zrobić. Kilka minut później było po wszystkim. Trzech opryszków padło na ziemię. Jeden miał powybijane zęby i połamane wszystkie żebra. Drugi miał wyrwaną w stawie rękę i rozdarty brzuch. Twarz trzeciego zamieniła się w krwawą miazgę, ale ja nie miałem nawet najmniejszego zadrapania. Zająłem się przeszukiwaniem zwłok i dobiciem tego śpiącego.
-Nic pani nie jest?-Zapytałem uspokajająco.
Rosie?
Od Rosie (do Gabriela)
Moja podróż zaczęła się gdy tylko przekroczyłam progi mojego domu. Pożegnałam się z moim prawie, że ojcem. Wraz z Furri na ramieniu ruszyliśmy przed siebie. Ojciec dał mi wskazówkę, abym poszła do wioski która jest za górami. Nasz dom znajdował się po środku lasu i nieopodal gór. Mimo, że wydawałoby się iż nie jest to daleko to pozory myliły. Droga do wioski zajmowała jakieś od trzech do pięciu dni w zależności od pogody. Dzięki sprzyjającej nam pogodzie doszliśmy do wioski w bardzo szybkim tempie. Ludzie w wiosce byli bardzo żywi i radośni. Dzieci na dziecińcu razem wszystkie bawiły. Ale mój wzrok przykuła dziewczynka,która samotnie się bawiła, a raczej prawie wcale. Podeszłam do niej i przykucnęłam naprzeciw jej.
- Witaj jestem Rosie, a ty jak masz na imię? - zapytał się z uśmiechem. Niestety dziewczynka nic nie powiedziała. Była nieśmiała, zauważyłam że koło niej leży pluszak, ale miał lekko rozdartą w szwach rękę. - Czy mogę na chwilę wziaść twojego pluszaka.- dziewczynka pokiwała tylko główką, a ja wzięłam pluszaka. Wyjęłam ze swojej torebki nić i igłę po czym zaszyłam rozdarte miejsce. - Proszę to dla ciebie, naprawiłam go, ale nie wiem czy ci się podoba?- wręczyłam misia dziewczynce, a ona go przytuliła uśmiechając się przy tym. - To jak pobawisz się ze mną?
- Tak...i dziękuję ci Rosie za naprawienie mojego misia. - powiedziała uśmiechnięta. Zaczęłyśmy się bawić, przyłączając się do innych dzieci.
Bawiliśmy się do późna, a dzieci musiały już pójść do swoich domów. Ja nie wiedziałam co tera miałabym robić, bo jak dla mnie była jeszcze młoda godzina. Chodziłam po drogach wioski, gdy zaczepiło mnie większa grupa mężczyzn. Lekko się przestraszyłam, ale nie chciałam dać na siebie.
- Co tutaj robisz mała? Sama o tak późnej godzinie, nie powinnaś się błąkać po wiosce sama. - powiedział jeden z nich
- Wybaczcie chłopcy jednak muszę już iść. - chciałam być miła jednakże nie pozwolili mi na to
- Ale gdzie się tak spieszysz. Zabaw się z nami.- powiedział chłopak w kruczo czarnych włosach.
- Naprawdę muszę już iść. Przepuście mnie! - zdenerwowałam się i trochę przestraszyłam. Zaczęłam śpiewać, aby ich zahipnotyzować jednak, jeden z nich zakrył mi usta jak, a drugi chwycił za ręce. Zaczęłam się wyrywać jednak nic mi to nie dało. Przed moimi oczami zobaczyłam obraz jak kiedyś traktowano mnie, gdy byłam dzieckiem. W moich oczach zbierały się łzy które same zleciały mi po policzkach.
- Chłopcy czy nie wiecie, że tak nie wolno postępować z tak pięknymi damami. - usłyszałam czyiś głos. Gdy jeden z chłopaków odsunął się, ujrzałam mężczyznę. Budził on u innych lekkie przerażenie, ale można było wyczuć od niego lekkie współczucie.
< Gabriel?>
- Witaj jestem Rosie, a ty jak masz na imię? - zapytał się z uśmiechem. Niestety dziewczynka nic nie powiedziała. Była nieśmiała, zauważyłam że koło niej leży pluszak, ale miał lekko rozdartą w szwach rękę. - Czy mogę na chwilę wziaść twojego pluszaka.- dziewczynka pokiwała tylko główką, a ja wzięłam pluszaka. Wyjęłam ze swojej torebki nić i igłę po czym zaszyłam rozdarte miejsce. - Proszę to dla ciebie, naprawiłam go, ale nie wiem czy ci się podoba?- wręczyłam misia dziewczynce, a ona go przytuliła uśmiechając się przy tym. - To jak pobawisz się ze mną?
- Tak...i dziękuję ci Rosie za naprawienie mojego misia. - powiedziała uśmiechnięta. Zaczęłyśmy się bawić, przyłączając się do innych dzieci.
Bawiliśmy się do późna, a dzieci musiały już pójść do swoich domów. Ja nie wiedziałam co tera miałabym robić, bo jak dla mnie była jeszcze młoda godzina. Chodziłam po drogach wioski, gdy zaczepiło mnie większa grupa mężczyzn. Lekko się przestraszyłam, ale nie chciałam dać na siebie.
- Co tutaj robisz mała? Sama o tak późnej godzinie, nie powinnaś się błąkać po wiosce sama. - powiedział jeden z nich
- Wybaczcie chłopcy jednak muszę już iść. - chciałam być miła jednakże nie pozwolili mi na to
- Ale gdzie się tak spieszysz. Zabaw się z nami.- powiedział chłopak w kruczo czarnych włosach.
- Naprawdę muszę już iść. Przepuście mnie! - zdenerwowałam się i trochę przestraszyłam. Zaczęłam śpiewać, aby ich zahipnotyzować jednak, jeden z nich zakrył mi usta jak, a drugi chwycił za ręce. Zaczęłam się wyrywać jednak nic mi to nie dało. Przed moimi oczami zobaczyłam obraz jak kiedyś traktowano mnie, gdy byłam dzieckiem. W moich oczach zbierały się łzy które same zleciały mi po policzkach.
- Chłopcy czy nie wiecie, że tak nie wolno postępować z tak pięknymi damami. - usłyszałam czyiś głos. Gdy jeden z chłopaków odsunął się, ujrzałam mężczyznę. Budził on u innych lekkie przerażenie, ale można było wyczuć od niego lekkie współczucie.
< Gabriel?>
Od Feanaro (c.d. Fantarigo)
Szliśmy, słuchając narzekania Gabriela. Przyzwyczajony do wygód, rozpuszczony knypek. "Słońce przypieka mi skórę", "chce mi się pić", "daleko jeszcze", i tak dalej. Po dwóch dniach miałem ochotę wyrwać mu żywcem ten śliczny języczek i wrzucić w ognisko.
-Zamknij wreszcie mordę, jełopie-nie wytrzymałem wreszcie i potrząsnąłem nim tak, że aż mu się we łbie zakręciło.
-Mam nadzieję, że ta twoja przyjaciółeczka jest tego warta, bo inaczej...-Wyja zrobiła charakterystyczny ruch palcem przy szyi, oznaczający ścięcie głowy.
-Ty nie masz z tym nic wspólnego, sierściuchu-powiedział spokojnie Tivel.-Wy, kotołaki... wszystkie jesteście takie same. Zabójcze, kochliwe, wstrętne kotołaki.
-Hola, hola, nie wiedziałem, że mam do czynienia z rasistą!-Zaśmiał się Gabriel. Jego towarzyszka mało co nie zeszła na zawał ze szczęścia, że jej ukochany pan wziął ją w obronę. Czasami zastanawiałem się, czy coś między nimi było. Ale nie chciałem sobie wtedy zaprzątać tym głowy, najwyżej zapytam później, żeby jeszcze dolać oliwy do ognia.
-Zbliżamy się-szepnął Seredo.
-Ktoś coś mówił?-Zapytał Gabriel.
-Ja, sam do siebie. Jesteśmy już blisko-uśmiechnąłem się niewinnie. Miałem wrażenie, że skądś znam to miejsce. Pewnie to przez te bajeczki, jakich nasłuchałem się w dzieciństwie. Jeszcze kilka kroków i do naszych uszu doszedł gwar obozu. Byliśmy chyba na tyle daleko, żeby nie wyczuł nas żaden tropiciel. Podczas podróży zaszła mała modyfikacja w planie, po prostu zaczekamy na noc i zakradniemy się w miarę cicho. Nie ma co ryzykować, choćby za cenę zemsty. Wolgirda mamy nie tykać. A z Dianą policzę się na osobności. Mógłbym ją otruć, albo zrobić cokolwiek, żeby uprzykrzyć jej życie.
-Mam zaczynać?-Zapytał Tivel, kiedy się zatrzymaliśmy. Zaczynała się noc, to dobrze. Co prawda, niektóre czarne koty świetnie widzą w ciemności, ale nie wszystkie. Zamiast odpowiadać, pokiwałem głową. Miałem serce w gardle. Na myśl o akcjach ratunkowych po plecach zawsze przechodził mnie dreszcz podniecenia. Jeleń skupił się. Widać było po nim, że przejmuje się tym wszystkim bardziej ode mnie. Traktował to jak sprawdzian, jak próbę, ostateczny pokaz swoich umiejętności.
-Dziwnie się czuję-wymamrotałem.
-To minie-mruknął jeleń. W tym momencie straciłem go z oczu. Nie czułem nawet charakterystycznego zapachu zwierzęcia. Ale wiedziałem, kiedy położył mi łeb na ramieniu. Podniosłem ręce do oczu. Nie widziałem ich. Nie czułem swojego zapachu. Co prawda, nie raz bawiliśmy się w zabawę w znikanie, jednak to było inne. To samo stało się ze smokami. Gabriel został przemieniony w człowieka a Wyja została na poboczu, na wszelki wypadek.
-Aurę też zamaskowałeś?-Zapytałem w przestrzeń.
-Przekonamy się...-usłyszałem odpowiedź gdzieś z boku. Dobrze, że chociaż Gabriela widziałem. Mieliśmy trzymać się jego, żeby się nie zgubić. Weszliśmy do obozu.
-Stać, kto idzie!-Warknęła ukryta w cieniu Diana.
-Zwykły, szary człowiek. Mam kilka drobiazgów na sprzedaż. Wędzone ryby, dobre wino... w sam raz dla dzielnych czarnych kotów... i pięknych czarnych kocic-skłamał Gabriel. Ale dar przekonywania to on miał. Poszedł dalej, odprowadzony westchnieniami Diany.
-Dalej radźcie sobie sami-powiedział.-Ja idę zebrać nam "armię", jakby coś poszło nie tak.
Położyłem niewidzialną rękę na niewidzialnym grzbiecie Tivela. Skoro udało nam się wykiwać kocicę, to chyba się udało. Zwłaszcza, że ona od razu rzuciłaby się mi do gardła. Znaleźliśmy powóz, w którym powinna przebywać Fantarigo. Wspiąłem się na palce i zajrzałem przez rzeźbione kraty. Kobieta spała, a przynajmniej udawała, że to robi. Wolgirda nie było nigdzie widać. Bałem się, że będzie siedział w środku. Otworzyłem drzwi wytrychem i uchyliłem je lekko, osłaniany przez Tivela. Samotnie wślizgnąłem się do środka. Poczułem, jak smoki na widok Fantarigo poruszyły się w torbie. Kucnąłem i trąciłem kobietę.
-Budzimy się, śpiąca królewno-szepnąłem.-Tylko cichutko.
Fantarigo? Pewnie zaraz coś pierdyknie i nic się nie uda...
-Zamknij wreszcie mordę, jełopie-nie wytrzymałem wreszcie i potrząsnąłem nim tak, że aż mu się we łbie zakręciło.
-Mam nadzieję, że ta twoja przyjaciółeczka jest tego warta, bo inaczej...-Wyja zrobiła charakterystyczny ruch palcem przy szyi, oznaczający ścięcie głowy.
-Ty nie masz z tym nic wspólnego, sierściuchu-powiedział spokojnie Tivel.-Wy, kotołaki... wszystkie jesteście takie same. Zabójcze, kochliwe, wstrętne kotołaki.
-Hola, hola, nie wiedziałem, że mam do czynienia z rasistą!-Zaśmiał się Gabriel. Jego towarzyszka mało co nie zeszła na zawał ze szczęścia, że jej ukochany pan wziął ją w obronę. Czasami zastanawiałem się, czy coś między nimi było. Ale nie chciałem sobie wtedy zaprzątać tym głowy, najwyżej zapytam później, żeby jeszcze dolać oliwy do ognia.
-Zbliżamy się-szepnął Seredo.
-Ktoś coś mówił?-Zapytał Gabriel.
-Ja, sam do siebie. Jesteśmy już blisko-uśmiechnąłem się niewinnie. Miałem wrażenie, że skądś znam to miejsce. Pewnie to przez te bajeczki, jakich nasłuchałem się w dzieciństwie. Jeszcze kilka kroków i do naszych uszu doszedł gwar obozu. Byliśmy chyba na tyle daleko, żeby nie wyczuł nas żaden tropiciel. Podczas podróży zaszła mała modyfikacja w planie, po prostu zaczekamy na noc i zakradniemy się w miarę cicho. Nie ma co ryzykować, choćby za cenę zemsty. Wolgirda mamy nie tykać. A z Dianą policzę się na osobności. Mógłbym ją otruć, albo zrobić cokolwiek, żeby uprzykrzyć jej życie.
-Mam zaczynać?-Zapytał Tivel, kiedy się zatrzymaliśmy. Zaczynała się noc, to dobrze. Co prawda, niektóre czarne koty świetnie widzą w ciemności, ale nie wszystkie. Zamiast odpowiadać, pokiwałem głową. Miałem serce w gardle. Na myśl o akcjach ratunkowych po plecach zawsze przechodził mnie dreszcz podniecenia. Jeleń skupił się. Widać było po nim, że przejmuje się tym wszystkim bardziej ode mnie. Traktował to jak sprawdzian, jak próbę, ostateczny pokaz swoich umiejętności.
-Dziwnie się czuję-wymamrotałem.
-To minie-mruknął jeleń. W tym momencie straciłem go z oczu. Nie czułem nawet charakterystycznego zapachu zwierzęcia. Ale wiedziałem, kiedy położył mi łeb na ramieniu. Podniosłem ręce do oczu. Nie widziałem ich. Nie czułem swojego zapachu. Co prawda, nie raz bawiliśmy się w zabawę w znikanie, jednak to było inne. To samo stało się ze smokami. Gabriel został przemieniony w człowieka a Wyja została na poboczu, na wszelki wypadek.
-Aurę też zamaskowałeś?-Zapytałem w przestrzeń.
-Przekonamy się...-usłyszałem odpowiedź gdzieś z boku. Dobrze, że chociaż Gabriela widziałem. Mieliśmy trzymać się jego, żeby się nie zgubić. Weszliśmy do obozu.
-Stać, kto idzie!-Warknęła ukryta w cieniu Diana.
-Zwykły, szary człowiek. Mam kilka drobiazgów na sprzedaż. Wędzone ryby, dobre wino... w sam raz dla dzielnych czarnych kotów... i pięknych czarnych kocic-skłamał Gabriel. Ale dar przekonywania to on miał. Poszedł dalej, odprowadzony westchnieniami Diany.
-Dalej radźcie sobie sami-powiedział.-Ja idę zebrać nam "armię", jakby coś poszło nie tak.
Położyłem niewidzialną rękę na niewidzialnym grzbiecie Tivela. Skoro udało nam się wykiwać kocicę, to chyba się udało. Zwłaszcza, że ona od razu rzuciłaby się mi do gardła. Znaleźliśmy powóz, w którym powinna przebywać Fantarigo. Wspiąłem się na palce i zajrzałem przez rzeźbione kraty. Kobieta spała, a przynajmniej udawała, że to robi. Wolgirda nie było nigdzie widać. Bałem się, że będzie siedział w środku. Otworzyłem drzwi wytrychem i uchyliłem je lekko, osłaniany przez Tivela. Samotnie wślizgnąłem się do środka. Poczułem, jak smoki na widok Fantarigo poruszyły się w torbie. Kucnąłem i trąciłem kobietę.
-Budzimy się, śpiąca królewno-szepnąłem.-Tylko cichutko.
Fantarigo? Pewnie zaraz coś pierdyknie i nic się nie uda...
poniedziałek, 17 sierpnia 2015
Od Fantarigo (c.d. Feanaro)
Siedziałam w swoim więzieniu już nieco spokojniejsza odkąd udało mi się zaspokoić głód i pragnienie. Wolgrid myślał, że będę teraz siedzieć i zamartwiać się, ale grubo się pomylił. Czym ja się mam przejmować? Feanaro nie jest taki głupi, żeby pakować się prosto w ich łapy. Na pewno siedzi teraz w swoimi forcie i obmyśla jakiś misterny, niezawodny plan, a jak się zdecyduje go zrealizować to nawet nie będą wiedzieli kto ich zaatakował. Im dłużej snułam te swoje idealistyczne wizje tym bardziej dochodziłam do przekonania, że to ja raczej jestem na tyle naiwna, aby w to wszystko wierzyć. Przecież on tu wpadnie jak huragan... narobi hałasu... cały plan B zrzuci na barki Tivela... i znów wpakuje się w niezłe kłopoty i to przeze mnie... choć to jego wina! Jakby mnie nie zostawiał z ta kocicą. No tak, ale on zawsze najpierw robi potem myśli. Zupełnie jak Gordon... nie lubią się ale pasowaliby do siebie. Znów poczułam to dziwne ukłucie niepokoju i ekscytacji zarazem. A jeśli to nie przypadkiem... jeśli mam racje. żeby być tak blisko tego czego pragnęłam całe życie... A tu znów coś mi staje drodze. Nagle zupełnie niespodziewanie w myślach zauważyłam jakieś nieprawidłowości. A mianowicie w mojej głowie plątały się zdecydowanie nie moje rozważania. Starając się namierzyć ich właściciela przyjrzałam im się uważniej.
"Pewnie kiedyś to mięskiem witał, a teraz to będziemy głodować... on się zupełnie nie zna na opiece nad zwierzętami... I jeszcze tak trzęsie tą torbą... i ten jego okropny koleś... paskudny typ... Fantagiro nie będzie zachwycona" Towarzyszyło temu miarowe kołysanie i inne dziwne odgłosy.
"Seredo? Co ma mi się nie spodobać?"
W odpowiedzi usłyszałam tylko pełne zdumienia i zmieszania przepraszające "ups". Ponowiłam pytanie. Po garści pomruków i wykrętów smok wreszcie wydusił z siebie konkrety.
"Feanaro zaprosił do pomocy jakiegoś znajomka i musimy teraz znosić jego towarzystwo"
"Wie o was spytałam z przerażeniem"
"Nie no co ty... i o tobie te z Feanaro powiedział że jesteś po prostu niesprawiedliwie uwięzioną przyjaciółką"
"Sprytnie... chyba się czegoś wreszcie nauczył... ale wiesz jestem w obozie Czarnych kotów więc postaraj się nie nadużywać naszej więzi, bo ktoś się może zorientować"
Znów usłyszałam jakieś kroki. Na szczęście Seredo już zdążył się wycofać. Znów zajrzał do mnie Wolgrid. Usiadł na sofie i ukrył twarz w dłoniach.
- Stęskniłeś się - zaczęłam zgryźliwie.
- Nie ale jakby ktoś nie zauważył to mój powóz więc gdzie mam siedzieć...
- Sam pan mnie tu uwięził...
- Nie ujął bym tak tego - odparł.
- A jak?
Uśmiechną się szyderczo.
- Pani jest moim gościem...
Spojrzałam wymownie na więzy.
- A to?
- To tylko środki ostrożności...
Najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę, bo szybko wszedł. Dojrzałam jednak w jego oczach coś niezwykłego co zaintrygowało mnie. Po jego wyjściu pospiesznie nawiązałam kontakt z Seredo.
"Smoczku mam prośbę... jak już musicie mnie ratować, to nie róbcie za wielkiej rozróby... i przede wszystkim ani ważcie się tknąć Wolgrida"
"Zwariowałaś? tego drania..."
"Jeśli ma zginąć to w pojedynku, ale ja myślę że on coś wie i muszę dowiedzieć się co"
"Czy ty musisz wszystko komplikować..." usłyszałam jeszcze dość głośne myśli w których określał mnie wariatką i ryzykantką. A ja nie wiem czemu byłam nawet zadowolona z siebie. Zresztą miałam już plan B. Wystarczy że wprawię szpadę w stan lewitacji a może uda mi się przeciąć więzy. A potem namówię te zamaskowane pegazy przy karocy do współpracy i ucieknę. Jedno jest pewne muszę czekać na ruch Feanaro, bo jak on wpadnie w ich łapy to naprawdę będę miała spory problem.
<Feanaro? No to działaj bohaterze ;)>
"Pewnie kiedyś to mięskiem witał, a teraz to będziemy głodować... on się zupełnie nie zna na opiece nad zwierzętami... I jeszcze tak trzęsie tą torbą... i ten jego okropny koleś... paskudny typ... Fantagiro nie będzie zachwycona" Towarzyszyło temu miarowe kołysanie i inne dziwne odgłosy.
"Seredo? Co ma mi się nie spodobać?"
W odpowiedzi usłyszałam tylko pełne zdumienia i zmieszania przepraszające "ups". Ponowiłam pytanie. Po garści pomruków i wykrętów smok wreszcie wydusił z siebie konkrety.
"Feanaro zaprosił do pomocy jakiegoś znajomka i musimy teraz znosić jego towarzystwo"
"Wie o was spytałam z przerażeniem"
"Nie no co ty... i o tobie te z Feanaro powiedział że jesteś po prostu niesprawiedliwie uwięzioną przyjaciółką"
"Sprytnie... chyba się czegoś wreszcie nauczył... ale wiesz jestem w obozie Czarnych kotów więc postaraj się nie nadużywać naszej więzi, bo ktoś się może zorientować"
Znów usłyszałam jakieś kroki. Na szczęście Seredo już zdążył się wycofać. Znów zajrzał do mnie Wolgrid. Usiadł na sofie i ukrył twarz w dłoniach.
- Stęskniłeś się - zaczęłam zgryźliwie.
- Nie ale jakby ktoś nie zauważył to mój powóz więc gdzie mam siedzieć...
- Sam pan mnie tu uwięził...
- Nie ujął bym tak tego - odparł.
- A jak?
Uśmiechną się szyderczo.
- Pani jest moim gościem...
Spojrzałam wymownie na więzy.
- A to?
- To tylko środki ostrożności...
Najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowę, bo szybko wszedł. Dojrzałam jednak w jego oczach coś niezwykłego co zaintrygowało mnie. Po jego wyjściu pospiesznie nawiązałam kontakt z Seredo.
"Smoczku mam prośbę... jak już musicie mnie ratować, to nie róbcie za wielkiej rozróby... i przede wszystkim ani ważcie się tknąć Wolgrida"
"Zwariowałaś? tego drania..."
"Jeśli ma zginąć to w pojedynku, ale ja myślę że on coś wie i muszę dowiedzieć się co"
"Czy ty musisz wszystko komplikować..." usłyszałam jeszcze dość głośne myśli w których określał mnie wariatką i ryzykantką. A ja nie wiem czemu byłam nawet zadowolona z siebie. Zresztą miałam już plan B. Wystarczy że wprawię szpadę w stan lewitacji a może uda mi się przeciąć więzy. A potem namówię te zamaskowane pegazy przy karocy do współpracy i ucieknę. Jedno jest pewne muszę czekać na ruch Feanaro, bo jak on wpadnie w ich łapy to naprawdę będę miała spory problem.
<Feanaro? No to działaj bohaterze ;)>
Od Akane
Siedziałam w zacienionym rogu małej tawerny na granicach wioski. Dopijałam wino, którego nie można tak nazwać, smakowało jak zepsuty sok jabłkowy, który na dodatek się zagotował. Odtrąciłam z niesmakiem kieliszek, który po chwili sturlał się z drewnianego stołu. Podszedł do mnie jakiś mężczyzna z wyrzutami, darł się na całą karczmę, że i tak muszę za to zapłacić, a na dodatek wyczyść podłogę. Odparłam, że było ohydne, gorsze od łajna i nie będę za coś takiego płacić. Tylko bardziej się zdenerwował i wiedziałam, że zamierzał mnie uderzyć. Nasłałam na niego jednego ducha, który wywoływał różne wizję i omamy. Widziałam go tylko ja i ten facet, dlatego większość ludzi pomyślała, że mu odbiło. Wyszłam z budynku, zakładając kaptur, zawołałam Chexona, który po chwili się zjawił. Pogładziłam go po piórach i ujrzałam ślady walki. Rozejrzałam się i ujrzałam, że ktoś biegnie, był dość głęboko poraniony, wiedziałam kto był tego sprawcą. Zaczął wykrzykiwać:
- Ty tak wyszkoliłaś tego ptaszora?! Jak mogłaś, zabił mi przyjaciela!!!!
- Najwyraźniej był zbyt słaby, przecież to tylko paw. - Chex spojrzał na mnie urażony. Mężczyzna się jeszcze bardziej zdenerwował i wyciągnął miecz z pochwy i zamachnął się na mnie. Oberwałam w ramię, powiedziałam spokojnie- Zapewne chciałeś mnie zabić ze swoim przyjacielem, a Chexon to wiedział. Trzeba było się nie fatygować to wtedy ty i twój przyjaciel byście żyli, a teraz już za późno. - Wyciągnęłam zza pleców sztylet i wbiłam go w brzuch mężczyzn, a później szybko wyciągnęłam ostrze. Wskrzesiłam najbliższego zmarłego do życia by zabił tego osobnika, jak się okazało był to przyjaciel mojego napastnika. Ruszyłam przed siebie, zostawiając za sobą krzyki mężczyzny. Szłam ścieżką, gdy po chwili usłyszałam głos:
- Następnym razem uważaj na korzystanie z tych zdolności. Nie wiesz kto to może zobaczyć...
< Ktosiu pokażesz się? >
- Ty tak wyszkoliłaś tego ptaszora?! Jak mogłaś, zabił mi przyjaciela!!!!
- Najwyraźniej był zbyt słaby, przecież to tylko paw. - Chex spojrzał na mnie urażony. Mężczyzna się jeszcze bardziej zdenerwował i wyciągnął miecz z pochwy i zamachnął się na mnie. Oberwałam w ramię, powiedziałam spokojnie- Zapewne chciałeś mnie zabić ze swoim przyjacielem, a Chexon to wiedział. Trzeba było się nie fatygować to wtedy ty i twój przyjaciel byście żyli, a teraz już za późno. - Wyciągnęłam zza pleców sztylet i wbiłam go w brzuch mężczyzn, a później szybko wyciągnęłam ostrze. Wskrzesiłam najbliższego zmarłego do życia by zabił tego osobnika, jak się okazało był to przyjaciel mojego napastnika. Ruszyłam przed siebie, zostawiając za sobą krzyki mężczyzny. Szłam ścieżką, gdy po chwili usłyszałam głos:
- Następnym razem uważaj na korzystanie z tych zdolności. Nie wiesz kto to może zobaczyć...
< Ktosiu pokażesz się? >
Od Feanaro (c.d. Fantarigo)
Nigdy w życiu nie widziałem na żywo, jak odbywa się taka rozmowa bez słów, to też obserwowałem zwierzę z nieukrywaną ciekawością. Ale oczywiście byłem zawiedziony, kiedy okazało się, że to wszystko jest bez jakiś tam efektownych wybuchów, sztuczek i innych fajerwerków.
-I co? Gdzie jest? Nic jej nie jest?-Zapytałem niecierpliwie, kiedy smok najwyraźniej skończył rozmowę z Fantarigo.
-Takie miejsce... ciebie tam chyba jeszcze nie było. Ale ja chyba wiem, gdzie to jest. Fantarigo związana, ale żyje, ma się nie aż tak znowu strasznie i ma do ciebie żal, że zostawiłeś ją z kocicą-powiedział spokojnie smok.
-Trzeba jej było powiedzieć, że to zemsta za tamto uderzenie w policzek. Gdyby nie to, że to wszystko było udawane to bym jej oddał.
Nie doczekałem się odpowiedzi ze strony żadnego ze smoczych braci. Nie byli chyba zbyt rozmowni, a ja, przyzwyczajony do gadatliwości Tivela czułem się nieswojo ze świadomością, że dwie małe zwierzęce istotki w torbie nie mają ochoty odzywać się do mnie częściej, niż to konieczne. Zmuszony więc byłem w oczekiwaniu na powrót jelenia zająć się przygotowaniami w ruinach zamku. W Puszczy nie pozostał ani jeden czarny kot, wszyscy chyba pobiegli za swoim przywódcą, ale na wszelki wypadek przeszukałem mój dom kamień po kamieniu. Żadnej człowieko-podobnej istoty tam nie znalazłem, tylko szczury i nietoperze, które chyba nie mogły być szpiegami, bo jak raz je przepłoszyłem to wyniosły się i więcej nie wróciły. Zadowolony poszedłem na górę, gdzie napakowałem cały kołczan strzał, w tym niektóre srebrne. Na większości wyryłem nieprofesjonalne znaki ochrony i czystego lotu. Oprócz tego za pas zatknąłem sobie sztylety i kołki. Przerzuciłem sobie przez ramię plecak z zapasami, suszone mięso, ser i bochenek spalonego, twardego chleba a do tego butelkę po winie napełnioną wodą. W poszukiwaniu rzeczy, które jeszcze mógłbym zabrać natknąłem się na księgę z czarami zapisanymi w nieznanym mi języku. Doszedłem do wniosku, że też się przyda, choćby i na podpałkę do ogniska. Kompletu dopełniły dwa proste, żelazne, jednoręczne miecze. Przejrzałem się w kałuży, która zgromadziła się na podłodze po niedawnej ulewie i z niezadowoleniem stwierdziłem, że wyglądam jak uzbrojony po zęby, obładowany wielbłąd. Trudno, czego się nie robi, żeby ratować czyjej nędzne siedzenie. Podszedłem do okna (a raczej wyrwy w ścianie, która za nie służyła) i wyczekiwałem powrotu towarzysza z pomocą. Nie musiałem długo czekać, Tivel-jaszczurka po chwili wleciał na mury i usiadł mi na ramieniu.
-I co? Gdzie nasz stary przyjaciel?-Zapytałem.
-W drodze. Musiał się przygotować... a i widzę, że ty się nie nudziłeś, kiedy mnie nie było-uśmiechnął się mój towarzysz, wracając do swojego prawdziwego wyglądu.-Obładowałeś się, jakbyśmy na koniec świata szli.
Nie zdążyłem mu się odgryźć, bo przez jedną z licznych dziur w dachu zobaczyłem znajomy kształt na ciemnym, burzowym niebie. Punkcik robił się coraz większy i większy, by wreszcie wylądować na zbutwiałych deskach kryjących zamek. Anioł... a raczej coś, co kiedyś nim było. Zeskoczył do pomieszczenia, w którym byliśmy i machnął z gracją jasnymi skrzydłami.
-Gabriel! Mordo!-Zaśmiałem się i skoczyłem my na powitanie.
-Feanaro-twarz gościa wykrzywił grymas, który zdawał się być uśmiechem. Uścisnąłem go po przyjacielsku uważając, żeby nie próbował mnie ugryźć w szyję. Znałem go dobrze i wiedziałem, że co prawda ma anielskie skrzydła ale jest też wampirem o niezaspokojonym głodzie.
-Gdzie twój kiciuś?-Zapytałem.
-Czeka pod lasem. Chciała koniecznie iść ze mną ale jeszcze przestraszyła by tego twojego tchórza.
-Ej!-Prychnął Tivel. Miałem nadzieję, że nie powiedział Gabrielowi o smokach ani o zdolnościach Fantarigo. Miało chodzić tylko o to, żeby uratować niesłusznie pojmaną przyjaciółkę.
-Aha, i zanim wyruszymy-zaczął mężczyzna, chwytając mnie za ramię.
-Taaaak, aniołeczku?
-Nie myśl, że pomagam ci z własnej chęci. Chcę się wreszcie od ciebie uwolnić. I nie będzie potem wspólnego, przyjacielskiego chlania pod gołym niebem, jak za "starych, dobrych lat". Czy to jasne?
-Jasne jak słońce. I tak zmienisz zdanie-uśmiechnąłem się wrednie. Gabriel przewrócił tymi swoimi krwistymi oczami po czym wyskoczył przez wyrwę w ścianie, tym samym rozpoczynając naszą wyprawę ratunkową.
-A tak właściwie, jaki mamy plan?-Zapytała towarzyszka Gabriela, Wyja, kiedy spotkaliśmy się pod lasem.
-Prosty i banalny-uśmiechnąłem się.-Jak zwykle we wszystkich moich planach, zrobimy efektowne zamieszanie. Najpierw podkradniemy się zamaskowani na wszystkie możliwe sposoby do obozu. Może pod postacią wędrownych pieśniarzy, a może jako jakieś ciekawskie dzieciaki. To się ustali.
-Wolałbym tą pierwszą opcję. Nie chcę już nigdy wracać do czasów dzieciństwa, i ty chyba też-wtrącił Gabriel.
-No, to mamy ustalone. Potem zahipnotyzujesz jak najwięcej tych, co są podatni na te sprawy i razem z nimi wykurzycie czarne koty, które będą najbliżej, przy okazji mordując, raniąc i kalecząc, tak jak lubisz. Kiedy dotrzecie do Diany, ja i Tivel do was dołączymy. Otoczymy kicię i martwą przybijemy za ogon do ziemi, jeśli będziemy mieć na to czas. Potem znowu Tivel nas zamaskuje, tym razem na niewidzialność. Rozwalimy drzwi karocy, uwolnimy Fantarigo, postraszymy czarne koty jeszcze przez chwilę i uciekniemy. Jakieś pytania?
-Ten plan jest głupi-powiedziała Wyja.
-Tak, ale nie wymyśliłabyś nic lepszego. Chodźmy już.
Fantarigo? Zaczynamy się bawić!
-I co? Gdzie jest? Nic jej nie jest?-Zapytałem niecierpliwie, kiedy smok najwyraźniej skończył rozmowę z Fantarigo.
-Takie miejsce... ciebie tam chyba jeszcze nie było. Ale ja chyba wiem, gdzie to jest. Fantarigo związana, ale żyje, ma się nie aż tak znowu strasznie i ma do ciebie żal, że zostawiłeś ją z kocicą-powiedział spokojnie smok.
-Trzeba jej było powiedzieć, że to zemsta za tamto uderzenie w policzek. Gdyby nie to, że to wszystko było udawane to bym jej oddał.
Nie doczekałem się odpowiedzi ze strony żadnego ze smoczych braci. Nie byli chyba zbyt rozmowni, a ja, przyzwyczajony do gadatliwości Tivela czułem się nieswojo ze świadomością, że dwie małe zwierzęce istotki w torbie nie mają ochoty odzywać się do mnie częściej, niż to konieczne. Zmuszony więc byłem w oczekiwaniu na powrót jelenia zająć się przygotowaniami w ruinach zamku. W Puszczy nie pozostał ani jeden czarny kot, wszyscy chyba pobiegli za swoim przywódcą, ale na wszelki wypadek przeszukałem mój dom kamień po kamieniu. Żadnej człowieko-podobnej istoty tam nie znalazłem, tylko szczury i nietoperze, które chyba nie mogły być szpiegami, bo jak raz je przepłoszyłem to wyniosły się i więcej nie wróciły. Zadowolony poszedłem na górę, gdzie napakowałem cały kołczan strzał, w tym niektóre srebrne. Na większości wyryłem nieprofesjonalne znaki ochrony i czystego lotu. Oprócz tego za pas zatknąłem sobie sztylety i kołki. Przerzuciłem sobie przez ramię plecak z zapasami, suszone mięso, ser i bochenek spalonego, twardego chleba a do tego butelkę po winie napełnioną wodą. W poszukiwaniu rzeczy, które jeszcze mógłbym zabrać natknąłem się na księgę z czarami zapisanymi w nieznanym mi języku. Doszedłem do wniosku, że też się przyda, choćby i na podpałkę do ogniska. Kompletu dopełniły dwa proste, żelazne, jednoręczne miecze. Przejrzałem się w kałuży, która zgromadziła się na podłodze po niedawnej ulewie i z niezadowoleniem stwierdziłem, że wyglądam jak uzbrojony po zęby, obładowany wielbłąd. Trudno, czego się nie robi, żeby ratować czyjej nędzne siedzenie. Podszedłem do okna (a raczej wyrwy w ścianie, która za nie służyła) i wyczekiwałem powrotu towarzysza z pomocą. Nie musiałem długo czekać, Tivel-jaszczurka po chwili wleciał na mury i usiadł mi na ramieniu.
-I co? Gdzie nasz stary przyjaciel?-Zapytałem.
-W drodze. Musiał się przygotować... a i widzę, że ty się nie nudziłeś, kiedy mnie nie było-uśmiechnął się mój towarzysz, wracając do swojego prawdziwego wyglądu.-Obładowałeś się, jakbyśmy na koniec świata szli.
Nie zdążyłem mu się odgryźć, bo przez jedną z licznych dziur w dachu zobaczyłem znajomy kształt na ciemnym, burzowym niebie. Punkcik robił się coraz większy i większy, by wreszcie wylądować na zbutwiałych deskach kryjących zamek. Anioł... a raczej coś, co kiedyś nim było. Zeskoczył do pomieszczenia, w którym byliśmy i machnął z gracją jasnymi skrzydłami.
-Gabriel! Mordo!-Zaśmiałem się i skoczyłem my na powitanie.
-Feanaro-twarz gościa wykrzywił grymas, który zdawał się być uśmiechem. Uścisnąłem go po przyjacielsku uważając, żeby nie próbował mnie ugryźć w szyję. Znałem go dobrze i wiedziałem, że co prawda ma anielskie skrzydła ale jest też wampirem o niezaspokojonym głodzie.
-Gdzie twój kiciuś?-Zapytałem.
-Czeka pod lasem. Chciała koniecznie iść ze mną ale jeszcze przestraszyła by tego twojego tchórza.
-Ej!-Prychnął Tivel. Miałem nadzieję, że nie powiedział Gabrielowi o smokach ani o zdolnościach Fantarigo. Miało chodzić tylko o to, żeby uratować niesłusznie pojmaną przyjaciółkę.
-Aha, i zanim wyruszymy-zaczął mężczyzna, chwytając mnie za ramię.
-Taaaak, aniołeczku?
-Nie myśl, że pomagam ci z własnej chęci. Chcę się wreszcie od ciebie uwolnić. I nie będzie potem wspólnego, przyjacielskiego chlania pod gołym niebem, jak za "starych, dobrych lat". Czy to jasne?
-Jasne jak słońce. I tak zmienisz zdanie-uśmiechnąłem się wrednie. Gabriel przewrócił tymi swoimi krwistymi oczami po czym wyskoczył przez wyrwę w ścianie, tym samym rozpoczynając naszą wyprawę ratunkową.
-A tak właściwie, jaki mamy plan?-Zapytała towarzyszka Gabriela, Wyja, kiedy spotkaliśmy się pod lasem.
-Prosty i banalny-uśmiechnąłem się.-Jak zwykle we wszystkich moich planach, zrobimy efektowne zamieszanie. Najpierw podkradniemy się zamaskowani na wszystkie możliwe sposoby do obozu. Może pod postacią wędrownych pieśniarzy, a może jako jakieś ciekawskie dzieciaki. To się ustali.
-Wolałbym tą pierwszą opcję. Nie chcę już nigdy wracać do czasów dzieciństwa, i ty chyba też-wtrącił Gabriel.
-No, to mamy ustalone. Potem zahipnotyzujesz jak najwięcej tych, co są podatni na te sprawy i razem z nimi wykurzycie czarne koty, które będą najbliżej, przy okazji mordując, raniąc i kalecząc, tak jak lubisz. Kiedy dotrzecie do Diany, ja i Tivel do was dołączymy. Otoczymy kicię i martwą przybijemy za ogon do ziemi, jeśli będziemy mieć na to czas. Potem znowu Tivel nas zamaskuje, tym razem na niewidzialność. Rozwalimy drzwi karocy, uwolnimy Fantarigo, postraszymy czarne koty jeszcze przez chwilę i uciekniemy. Jakieś pytania?
-Ten plan jest głupi-powiedziała Wyja.
-Tak, ale nie wymyśliłabyś nic lepszego. Chodźmy już.
Fantarigo? Zaczynamy się bawić!
niedziela, 16 sierpnia 2015
Od Fantarigo (c.d. Feanaro)
Siedziałam w powozie starając się uspokoić buzujące w moich żyłach emocje. Jeśli nie opanuje się to mogę wpakować się w jeszcze większe kłopoty. Usłyszałam gwałtowne krzyki Wolgrida na zewnątrz.
- Hej co tu się dzieje!
Odpowiedziała mu cisza. Wyraźnie cieszył się sporym autorytetem wśród swoich żołnierzy, choć tym razem milczenie działało chyba na niego bardziej jak płachta na byka.
- Niech mi natychmiast ktoś wyjaśni skąd te hałasy...
- To nic - odburknął któryś z kotłaków. Tak przynajmniej przypuszczałam bo schodząc gdy schodził na niższe tony w jego głosie pobrzmiewało coś na kształt mruczenia a na wyższych wyraźnie pomiaukiwał.- tak się droczymy z kicią.
Jakby na potwierdzenie tych słów moich uszu dobiegło przeciągle gardłowe warknięcie zdecydowanie inne niż to psie. To było bez wątpienia mówił o Dianie, a jej wściekły choć tłumiony ryk sprawiał mi dziką satysfakcje. Nagle poczułam dziwny niepokój, którego źródła nie mogłam zlokalizować. Poruszyłam się niespokojni czując znów piekielny ból rozrywający mi obolałe mięśnie. Poczułam jakby jakaś inna świadomość ocierała się o moją. Nagle usłyszałam w głowie coś jakby krzyk.
"Hej Fantagiro jesteś tam?"
Od tego wrzasku wszystkie moje myśli zakręciły młynka i opadły zdrętwiałe z oszołomienia. Musiałam chwilę odczekać zanim wszystko wróciło na swoje miejsce. No i po dłuższej chwili udało mi się dojść kto mnie nachodzi we własnej, prywatnej świątyni dumania.
"Nie nie ma mnie!" odparła ze złością "Nie musisz tak wrzeszczeć?"
"Przepraszam, źle tak rzadko korzystamy z połączenia myślowego"
"Wiem i wybaczam, ale co ty robisz w mojej głowie"
"Bo Feanaro chce cię uratować"
"Jak zamierza mi tak pomagać jak wtedy z tą kicią to ja bardzo serdecznie podziękuje"
"Daj sobie spokój z fochami ! tylko musimy wiedzieć gdzie jesteś..."
"Pamiętasz legendę o Eragonie... spróbuj spojrzeć moimi oczami"
Poczułam lekkie jakby ukłucie i zaraz potem głos Seredo pełen dziwnej ekscytacji.
"Jaaa... jak ty dziwnie widzisz"
"Będziesz teraz prowadzić badania okulistyczne czy jakoś mi pomożesz"
"Wiesz nie wiele widzę... mogłabyś wstać?"
"Wiesz bardzo bym chciała, ale jakbyś nie poczuł jestem związana, a chyba raczej powinieneś zauważyć moje zdrętwiałe ręce"- usłyszałam na zewnątrz kroki - "A teraz pozwól mi się skupić bo nie będziesz miał komu pomagać"
Może rzeczywiście byłam zbyt opryskliwa. Poczułam jak ciarki przeszły mu po grzbiecie, a potem kontakt się zerwał. W sumie cieszyłam się iż nie ma między nami zupełnej wspólnoty odczuwania, bo chyba by zbzikował ze strachu o mnie. Do Karety ponownie wkroczył Wolgrid. Wbrew pozorom moja rozmowa ze smokiem trwała zdecydowanie krócej niż mi się zdawało. Dowódca czarnych kotów nadal wyglądał na wściekłego, ale tym razem chyba nie na mnie.Usiadł na sofie jakby wyczerpany niedawnym wybuchem nalał sobie wina i napił się. Wówczas uświadomiłam sobie iż nadal nic nie piłam. Oblizałam suche wargi patrząc chciwie na karafkę z wodą. Nie zamierzałam się zniżyć do prośby jednak zdecydowanie czułam coraz silniejsze drapanie w gardle. Przecież arystokrata nie mógł się wiecznie mścić. Wreszcie uchwycił moje spojrzenie.
- Działasz mi na nerwy, ale jak nie dam ci pić to jeszcze mi tu zemdlejesz, a ja cię cucić nie zamierzam.
Ostrożnie wlał mi prosto do gardła ze dwa kieliszki wody. Odetchnęłam z ulgą. No teraz była gotowa do kolejnej słownej potyczki. Najwidoczniej jednak mój przeciwnik zmienił taktykę. Siedział milcząc i wpatrywał się we mnie wzrokiem, który mógłby zabić.
- Nie rozumie czemu pani się tak upiera... to nie ma sensu, przecież i tak czeka was zagłada... ludzie, którzy wierzą w magię są na wymarciu... Magiczni są podzieleni działają każdy na własną rękę... Z nami będziesz miała szansę się wybić i ocalić życie... nie tylko swoje
- Co masz na myśli?
- Naprawdę myślisz że ten elf będzie silniejszy od nas...
Uśmiechnęłam się kpiąco.
- Chyba go pan nie docenia...
Wolgrid roześmiał się jeszcze bardziej szyderczo. Przysuną się do mnie i wycedził mi mściwym tonem prosto do ucha.
- Nie to pani nie docenia mnie...
Poczułam się wyjątkowo niepewnie. A jeśli wdarł się niepostrzeżenie do moich myśli, jeśli podsłuchał rozmowę z Soredo, jeśli teraz któryś z tych morderców śledzi teraz moich znajomych i zastawia na nich pułapkę. Poczułam nagle, iż ktoś próbuje dotknąć moich myśli. Szybko wzniosłam barierę. Nie zdołałam jednak ukryć strachu, który wyglądał teraz przez moje źrenice sprawiając mojemu antagoniście niemała satysfakcje.
- Nie dam się tak łatwo przejrzeć... - wysyczałam starając się utrzymać skupienie.
- Jest chyba coś a raczej ktoś kto jest dla ciebie cenniejszy niż twoje życie i gdy znajdzie się w naszych rękach będziesz musiała się poddać...
- Dlaczego dotychczas nie próbowałeś mnie zabić - zapytałam zupełnie swobodnie.
- Bo wiem że to by był dla ciebie honor... stała byś się bohaterką, a puki uciekasz jak zaszczute zwierze i masz świadomość, że wnet możesz w każdej chwili załamać się i utracić tą swoją ukochaną wolność, mamcie w ręku...
- Ale ja już nie zamierzam uciekać... - odparłam z błyskiem w oczach.
- Doprawdy? w głębi siebie wiesz że nie jesteś tak silan jak twoi przodkowie musisz uciekać... to silniejsze od ciebie... a zresztą już nie uciekniesz, bo ja będę miał coś na czym ci zależy...
- Wim o liście - rzuciłam ni z tego ni z owego
W pierwszym momencie mój rozmówca wyglądał na zaskoczonego.
- To i tak nic nie zmienia nie powstrzymasz nieuniknionego.
- Ty także nie unikniesz klęski
Roześmiał się szyderczo. Nadal trzymając klamkę i stojąc w otwartych drzwiach zmierzył mnie wzrokiem pełnym politowania.
- Moja droga niepoprawna idealistko, kiedy w końcu ty zrozumiesz, że tamten świat umarł... nie ma honoru, przyjaźni, wolności...
- On żyje we mnie...
Pokiwał głową z rezygnacją.
- Ciesz się spokojem, na razie ograniczę się do tortury niepewności...
Uśmiechnął się jadowicie i zamknął drzwi. Zapamiętawszy parę szczegółów otoczenie szybko podałam je Seredo. A w razie niepowodzenia zaczynałam już układać własny plan wyswobodzenia się.
<Feanaro? Nadal grzecznie czekam... ;) >
- Hej co tu się dzieje!
Odpowiedziała mu cisza. Wyraźnie cieszył się sporym autorytetem wśród swoich żołnierzy, choć tym razem milczenie działało chyba na niego bardziej jak płachta na byka.
- Niech mi natychmiast ktoś wyjaśni skąd te hałasy...
- To nic - odburknął któryś z kotłaków. Tak przynajmniej przypuszczałam bo schodząc gdy schodził na niższe tony w jego głosie pobrzmiewało coś na kształt mruczenia a na wyższych wyraźnie pomiaukiwał.- tak się droczymy z kicią.
Jakby na potwierdzenie tych słów moich uszu dobiegło przeciągle gardłowe warknięcie zdecydowanie inne niż to psie. To było bez wątpienia mówił o Dianie, a jej wściekły choć tłumiony ryk sprawiał mi dziką satysfakcje. Nagle poczułam dziwny niepokój, którego źródła nie mogłam zlokalizować. Poruszyłam się niespokojni czując znów piekielny ból rozrywający mi obolałe mięśnie. Poczułam jakby jakaś inna świadomość ocierała się o moją. Nagle usłyszałam w głowie coś jakby krzyk.
"Hej Fantagiro jesteś tam?"
Od tego wrzasku wszystkie moje myśli zakręciły młynka i opadły zdrętwiałe z oszołomienia. Musiałam chwilę odczekać zanim wszystko wróciło na swoje miejsce. No i po dłuższej chwili udało mi się dojść kto mnie nachodzi we własnej, prywatnej świątyni dumania.
"Nie nie ma mnie!" odparła ze złością "Nie musisz tak wrzeszczeć?"
"Przepraszam, źle tak rzadko korzystamy z połączenia myślowego"
"Wiem i wybaczam, ale co ty robisz w mojej głowie"
"Bo Feanaro chce cię uratować"
"Jak zamierza mi tak pomagać jak wtedy z tą kicią to ja bardzo serdecznie podziękuje"
"Daj sobie spokój z fochami ! tylko musimy wiedzieć gdzie jesteś..."
"Pamiętasz legendę o Eragonie... spróbuj spojrzeć moimi oczami"
Poczułam lekkie jakby ukłucie i zaraz potem głos Seredo pełen dziwnej ekscytacji.
"Jaaa... jak ty dziwnie widzisz"
"Będziesz teraz prowadzić badania okulistyczne czy jakoś mi pomożesz"
"Wiesz nie wiele widzę... mogłabyś wstać?"
"Wiesz bardzo bym chciała, ale jakbyś nie poczuł jestem związana, a chyba raczej powinieneś zauważyć moje zdrętwiałe ręce"- usłyszałam na zewnątrz kroki - "A teraz pozwól mi się skupić bo nie będziesz miał komu pomagać"
Może rzeczywiście byłam zbyt opryskliwa. Poczułam jak ciarki przeszły mu po grzbiecie, a potem kontakt się zerwał. W sumie cieszyłam się iż nie ma między nami zupełnej wspólnoty odczuwania, bo chyba by zbzikował ze strachu o mnie. Do Karety ponownie wkroczył Wolgrid. Wbrew pozorom moja rozmowa ze smokiem trwała zdecydowanie krócej niż mi się zdawało. Dowódca czarnych kotów nadal wyglądał na wściekłego, ale tym razem chyba nie na mnie.Usiadł na sofie jakby wyczerpany niedawnym wybuchem nalał sobie wina i napił się. Wówczas uświadomiłam sobie iż nadal nic nie piłam. Oblizałam suche wargi patrząc chciwie na karafkę z wodą. Nie zamierzałam się zniżyć do prośby jednak zdecydowanie czułam coraz silniejsze drapanie w gardle. Przecież arystokrata nie mógł się wiecznie mścić. Wreszcie uchwycił moje spojrzenie.
- Działasz mi na nerwy, ale jak nie dam ci pić to jeszcze mi tu zemdlejesz, a ja cię cucić nie zamierzam.
Ostrożnie wlał mi prosto do gardła ze dwa kieliszki wody. Odetchnęłam z ulgą. No teraz była gotowa do kolejnej słownej potyczki. Najwidoczniej jednak mój przeciwnik zmienił taktykę. Siedział milcząc i wpatrywał się we mnie wzrokiem, który mógłby zabić.
- Nie rozumie czemu pani się tak upiera... to nie ma sensu, przecież i tak czeka was zagłada... ludzie, którzy wierzą w magię są na wymarciu... Magiczni są podzieleni działają każdy na własną rękę... Z nami będziesz miała szansę się wybić i ocalić życie... nie tylko swoje
- Co masz na myśli?
- Naprawdę myślisz że ten elf będzie silniejszy od nas...
Uśmiechnęłam się kpiąco.
- Chyba go pan nie docenia...
Wolgrid roześmiał się jeszcze bardziej szyderczo. Przysuną się do mnie i wycedził mi mściwym tonem prosto do ucha.
- Nie to pani nie docenia mnie...
Poczułam się wyjątkowo niepewnie. A jeśli wdarł się niepostrzeżenie do moich myśli, jeśli podsłuchał rozmowę z Soredo, jeśli teraz któryś z tych morderców śledzi teraz moich znajomych i zastawia na nich pułapkę. Poczułam nagle, iż ktoś próbuje dotknąć moich myśli. Szybko wzniosłam barierę. Nie zdołałam jednak ukryć strachu, który wyglądał teraz przez moje źrenice sprawiając mojemu antagoniście niemała satysfakcje.
- Nie dam się tak łatwo przejrzeć... - wysyczałam starając się utrzymać skupienie.
- Jest chyba coś a raczej ktoś kto jest dla ciebie cenniejszy niż twoje życie i gdy znajdzie się w naszych rękach będziesz musiała się poddać...
- Dlaczego dotychczas nie próbowałeś mnie zabić - zapytałam zupełnie swobodnie.
- Bo wiem że to by był dla ciebie honor... stała byś się bohaterką, a puki uciekasz jak zaszczute zwierze i masz świadomość, że wnet możesz w każdej chwili załamać się i utracić tą swoją ukochaną wolność, mamcie w ręku...
- Ale ja już nie zamierzam uciekać... - odparłam z błyskiem w oczach.
- Doprawdy? w głębi siebie wiesz że nie jesteś tak silan jak twoi przodkowie musisz uciekać... to silniejsze od ciebie... a zresztą już nie uciekniesz, bo ja będę miał coś na czym ci zależy...
- Wim o liście - rzuciłam ni z tego ni z owego
W pierwszym momencie mój rozmówca wyglądał na zaskoczonego.
- To i tak nic nie zmienia nie powstrzymasz nieuniknionego.
- Ty także nie unikniesz klęski
Roześmiał się szyderczo. Nadal trzymając klamkę i stojąc w otwartych drzwiach zmierzył mnie wzrokiem pełnym politowania.
- Moja droga niepoprawna idealistko, kiedy w końcu ty zrozumiesz, że tamten świat umarł... nie ma honoru, przyjaźni, wolności...
- On żyje we mnie...
Pokiwał głową z rezygnacją.
- Ciesz się spokojem, na razie ograniczę się do tortury niepewności...
Uśmiechnął się jadowicie i zamknął drzwi. Zapamiętawszy parę szczegółów otoczenie szybko podałam je Seredo. A w razie niepowodzenia zaczynałam już układać własny plan wyswobodzenia się.
<Feanaro? Nadal grzecznie czekam... ;) >
Potrafimy kochać i marzyć dlatego wszyscy jesteśmy zwycięzcami
Rosie
~
Wioska | Kobieta | Pół Muza i pół Wyrocznia | brak przyjaciół | brak partnera | <głos>
~
Moce i umiejętności
Hipnoza śpiewem
Kontrola za pomocą śpiewu lub grania na instrumentach
Przepowiadanie przyszłości
Posiada magiczny artefakt a mianowicie swoje wszelkie ozdoby i sztylet. Dzięki czemu może władać magią.
Władanie magią objawień, dzięki której może przywołać duchy
~
Charakter
Rosie ma dużo dobrych cech, ale też ma te złe jak i wszyscy. Zaczynając od dobrych cech. Nasza Rosie jest miłą, kochającą i pomocną dziewczyną. Ma małe problemy z zaprzyjaźnianie się z kimś. Gdy sobie coś postanowi to zrobi to za wszelką cenę. Jak zobaczy, gdy ktoś płacze czy jest smutny zaczyna grać na swoim flecie, czy też zaśpiewa mu coś. Sprawiedliwa ale czasami winę woli zepchnąć na siebie. Pomimo, że jest rozsądna popełnia dużo bezmyślnych błędów, z czego są czasami dość poważne konsekwencje. Dzięki swojej magi objawień może zobaczyć aury jakie otaczają ludzi. Troskliwa o wszytko i wszystkich. Nie zostawi nikogo w potrzebie. Przechodząc do tych gorszych cech. Rosie potrafi czasem komuś przywalić czy też nałożyć na niego klątwę. Jeżeli am złe dni to potrafi być złośliwa i bezczelna, ale próbuje nad tym panować i mało kiedy jej się to zdarza. Słabym punktem Rosie jest jej upierdliwość i dążenie do tego co sobie postanowi. Zawsze wszystko robi starannie. Nie lubi zbytnio się zaprzyjaźniać ze względu na moce wyroczni.
~
Zainteresowania
Zabawa z dziećmi i zwierzętami. Śpiewanie i granie na przeróżnych instrumentach, ale ma swój ulubiony instrument - flet. Czytanie i nauka o wszystkim. Wczesnym rankiem spacer po lesie jak i w południe, a późnym wieczorem obserwowanie gwiazd i księżyca.
~
Krótka historia
Odkąd była mała wychowali ja ludzie z wioski. Ale jak tylko dowiedzieli się o jej mocach zaczęli na niej eksperymentować. Mając tego dość uciekła, miała około 8 lat. Dawała sobie jakoś radę będąc sama. Mieszkała głęboko w lesie, jednej z jaskiń. Zaprzyjaźniła się ze wszystkimi zwierzętami, a jednym z nich szczególnie. Nastała sroga zima, Rosie wtedy chodziła po lesie. Napotkała się na rannego mężczyznę, któremu udzieliła pomocy. Przeniosła go do swojej jaskini, gdzie zaopiekowała się nim. Okazało się, że mężczyzna znał się na magi którą władała. Zabrał ją i jej zwierzątko do swojego domu. Tam nauczył ją wszystkiego, za co jest i będzie mu wdzięczna. Wyruszyła w podróż, aby dowiedzieć się czegoś o świecie. Mężczyzna, który wychował ją traktowała go jak własnego ojca. Pomimo, że było mu się z nią rozstać bardzo ciężko, puścił ją w podróż.
~
Inne informacje
Za każde większe zaklęcie musi czymś zapłacić, przez co najbardziej ona na tym cierpi. Zawsze ma bransoletę na ręce i wpięty kwiat. Na plecach ma tatuaż w kształcie jak by kwiata i motyla ale też coś innego.
~
Od Feanaro (c.d. Fantarigo)
W zasadzie to nie wiedziałem, co robić. Musiałem zdać się na własny, niezawodny intelekt, spontaniczność i... dobre znajomości. A szczególnie to ostatnie, ponieważ lichy elf, magiczny jeleń i dwa gadzie podrostki nie uratują kobiety, która znajduje się najpewniej w obozie pełnym tropicieli i wrogów magicznych istot. Najpierw trzeba jednak było upewnić się co do zdolności zwierząt, na których towarzystwo będę skazany przez pewien czas.
-Smoki latają i zieją ogniem, nie?-Zapytałem, kiedy zrobiliśmy sobie przerwę w intensywnym myśleniu. Zajęty byłem ostrzeniem strzał i jednocześnie obserwowaniem smoków.
-Nie-prychnął pierwszy. Podobno nazywał się Gordon, ale sam mi o tym nie powiedział.
-Miałem nadzieję, że wykażesz się większą wiedzą, Feanaro-westchnął Seredo.-Ale niech ci będzie. Tak, owszem.
-Przepraszam-burknąłem. Nie wiedzieć czemu, zrobiło mi się wstyd swojej własnej niewiedzy. Smoki uznały rozmowę za skończoną i schowały się do torby, której cały czas nie wypuszczałem z rąk. Tak na wszelki wypadek, gdyby udało nam się uratować Fantarigo to nie chciałbym jej powiedzieć, że jej ukochane gady zaginęły w akcji i prawdopodobnie teraz zakute w złote łańcuchy pokazują sztuczki jakiemuś spasłemu, bogatemu emerytowanemu rycerzykowi. Albo za ognioodpornymi kratami gniją głodne na targu. Już wolałem nie myśleć o tym, jaki ochrzan by mi się dostał. Skończyłbym co najmniej spalony, stratowany i zwymyślany, w dodatku przez kogo? Przez uroczą blondyneczkę, która sprawia wrażenie tak głupiej, że nie dałaby rady zabić muchy, a co dopiero kogoś takiego jak ja. Jednak na samą myśl o tym przechodziły mnie ciary po plecach. W dodatku zaczynała boleć nowa pamiątka po Dianie. Ciekawe, za ile ktokolwiek by mi to usunął. W akcie desperacji gotowy byłem nawet wykroić sobie kawałek skóry, byleby pozbyć się utrudniającego życie znamienia.
-A ty, Tivel?-Zapytałem, na chwilę wstając z wilgotnego mchu.
-Latam, nie zieję ogniem ale umiem sprawić żeby przeciwnicy myśleli, że jest inaczej-zachichotał jeleń.
-Miałem na myśli to, czy twoja iluzja dotyczy tylko wzroku. Zawsze korzystaliśmy tylko z tej, a jakoś wiedza o zakresie twoich umiejętności nigdy nie była nam aż tak potrzebna.
-Nie mówiłem ci? Umiem oszukać wszystkie zmysły, wzrok, słuch, węch, czucie... nawet smak, ale z tym trzecim idzie mi najgorzej. Wiadomo, wyszkoleni tropiciele mają nosy nie od parady.
-Zawsze coś. A co z aurą i innymi tego typu magicznymi atrybutami?
-To jest najtrudniejsze. Raz wychodzi, a raz nie, ale jak się uda to działa niezawodnie. Tylko, że pamiętam tylko jeden przypadek, kiedy dałem radę na pięciu osobach. Wytrzymaliśmy długo, kilka tygodni, ale to kosztowało mnóstwo energii życiowej. Przez tydzień musieli mnie karmić z ręki, wstać nie mogłem już nie wspominając o lataniu.
-Nie no, aż tyle od ciebie nie wymagam. Tylko kilka godzin, na czas akcji-powiedziałem uspokajająco, bo Tivel zaczynał się robić nerwowy. Od kilku dni tak było i nie chciałem, żeby się wyparł do mnie szacownymi czterema literami.
-Nie obiecuję, że się uda. Ale dla ciebie... i Fantarigo spróbuję. Bo tego wymaga twój plan, tak?
-Zaryzykujemy. Wiem, że dasz radę.
Tivel uśmiechnął się, co trochę dodało mi otuchy. Na początku nie wierzyłem, że się uda, ale okoliczności były sprzyjające.
-To gdzie idziemy teraz?-Zapytał Tivel.
-Do wioski. A raczej ty pójdziesz, pod postacią którą sobie sam wybierzesz. Chodzi o starego znajomego, który mieszka w luksusach na poboczu. Wiesz dobrze, o kogo mi chodzi. Przekaż mu, że chcę się z nim spotkać tam, gdzie zwykle. Nie musi wiedzieć nic więcej. Jak nie będzie chciał iść, to szantażuj. Bez niego co prawda może uratujemy Fantarigo, ale z nim szansa będzie jeszcze większa. Ma u mnie dług-uśmiechnąłem się tajemniczo. Jeleń pokiwał głową po czym przybrał postać małej, zielonej jaszczurki. Pobiegł zygzakiem w kierunku wioski. Z gracją i "wrodzoną" jaszczurzą zwinnością omijał kamienie, kałuże i gałęzie. Dotarcie na miejsce było dla niego tylko kwestią czasu. Przekonanie do współpracy upartego znajomego z pewnością będzie dłuższe, ale opłaci się.
-Pozostała jeszcze tylko jedna sprawa-mruknąłem.-Lokalizacja. Gadziny, pozwólcie na chwilę.
Z torby wychyliła się smocza główka. Po spojrzeniu rozpoznałem Seredo.
-Smoczy jeźdźcy mają ze smokami jakieś magiczne coś, że mogą się komunikować na odległość-zacząłem.
-Możliwe...
-To spróbuj pogadać z Fantarigo. Musimy wiedzieć, gdzie się znajduje. Inaczej będzie trzeba pytać się strażników, szukać bardzo długo... i w ogóle.
Fantarigo? Jeszcze chwilę musisz wytrzymać (;
-Smoki latają i zieją ogniem, nie?-Zapytałem, kiedy zrobiliśmy sobie przerwę w intensywnym myśleniu. Zajęty byłem ostrzeniem strzał i jednocześnie obserwowaniem smoków.
-Nie-prychnął pierwszy. Podobno nazywał się Gordon, ale sam mi o tym nie powiedział.
-Miałem nadzieję, że wykażesz się większą wiedzą, Feanaro-westchnął Seredo.-Ale niech ci będzie. Tak, owszem.
-Przepraszam-burknąłem. Nie wiedzieć czemu, zrobiło mi się wstyd swojej własnej niewiedzy. Smoki uznały rozmowę za skończoną i schowały się do torby, której cały czas nie wypuszczałem z rąk. Tak na wszelki wypadek, gdyby udało nam się uratować Fantarigo to nie chciałbym jej powiedzieć, że jej ukochane gady zaginęły w akcji i prawdopodobnie teraz zakute w złote łańcuchy pokazują sztuczki jakiemuś spasłemu, bogatemu emerytowanemu rycerzykowi. Albo za ognioodpornymi kratami gniją głodne na targu. Już wolałem nie myśleć o tym, jaki ochrzan by mi się dostał. Skończyłbym co najmniej spalony, stratowany i zwymyślany, w dodatku przez kogo? Przez uroczą blondyneczkę, która sprawia wrażenie tak głupiej, że nie dałaby rady zabić muchy, a co dopiero kogoś takiego jak ja. Jednak na samą myśl o tym przechodziły mnie ciary po plecach. W dodatku zaczynała boleć nowa pamiątka po Dianie. Ciekawe, za ile ktokolwiek by mi to usunął. W akcie desperacji gotowy byłem nawet wykroić sobie kawałek skóry, byleby pozbyć się utrudniającego życie znamienia.
-A ty, Tivel?-Zapytałem, na chwilę wstając z wilgotnego mchu.
-Latam, nie zieję ogniem ale umiem sprawić żeby przeciwnicy myśleli, że jest inaczej-zachichotał jeleń.
-Miałem na myśli to, czy twoja iluzja dotyczy tylko wzroku. Zawsze korzystaliśmy tylko z tej, a jakoś wiedza o zakresie twoich umiejętności nigdy nie była nam aż tak potrzebna.
-Nie mówiłem ci? Umiem oszukać wszystkie zmysły, wzrok, słuch, węch, czucie... nawet smak, ale z tym trzecim idzie mi najgorzej. Wiadomo, wyszkoleni tropiciele mają nosy nie od parady.
-Zawsze coś. A co z aurą i innymi tego typu magicznymi atrybutami?
-To jest najtrudniejsze. Raz wychodzi, a raz nie, ale jak się uda to działa niezawodnie. Tylko, że pamiętam tylko jeden przypadek, kiedy dałem radę na pięciu osobach. Wytrzymaliśmy długo, kilka tygodni, ale to kosztowało mnóstwo energii życiowej. Przez tydzień musieli mnie karmić z ręki, wstać nie mogłem już nie wspominając o lataniu.
-Nie no, aż tyle od ciebie nie wymagam. Tylko kilka godzin, na czas akcji-powiedziałem uspokajająco, bo Tivel zaczynał się robić nerwowy. Od kilku dni tak było i nie chciałem, żeby się wyparł do mnie szacownymi czterema literami.
-Nie obiecuję, że się uda. Ale dla ciebie... i Fantarigo spróbuję. Bo tego wymaga twój plan, tak?
-Zaryzykujemy. Wiem, że dasz radę.
Tivel uśmiechnął się, co trochę dodało mi otuchy. Na początku nie wierzyłem, że się uda, ale okoliczności były sprzyjające.
-To gdzie idziemy teraz?-Zapytał Tivel.
-Do wioski. A raczej ty pójdziesz, pod postacią którą sobie sam wybierzesz. Chodzi o starego znajomego, który mieszka w luksusach na poboczu. Wiesz dobrze, o kogo mi chodzi. Przekaż mu, że chcę się z nim spotkać tam, gdzie zwykle. Nie musi wiedzieć nic więcej. Jak nie będzie chciał iść, to szantażuj. Bez niego co prawda może uratujemy Fantarigo, ale z nim szansa będzie jeszcze większa. Ma u mnie dług-uśmiechnąłem się tajemniczo. Jeleń pokiwał głową po czym przybrał postać małej, zielonej jaszczurki. Pobiegł zygzakiem w kierunku wioski. Z gracją i "wrodzoną" jaszczurzą zwinnością omijał kamienie, kałuże i gałęzie. Dotarcie na miejsce było dla niego tylko kwestią czasu. Przekonanie do współpracy upartego znajomego z pewnością będzie dłuższe, ale opłaci się.
-Pozostała jeszcze tylko jedna sprawa-mruknąłem.-Lokalizacja. Gadziny, pozwólcie na chwilę.
Z torby wychyliła się smocza główka. Po spojrzeniu rozpoznałem Seredo.
-Smoczy jeźdźcy mają ze smokami jakieś magiczne coś, że mogą się komunikować na odległość-zacząłem.
-Możliwe...
-To spróbuj pogadać z Fantarigo. Musimy wiedzieć, gdzie się znajduje. Inaczej będzie trzeba pytać się strażników, szukać bardzo długo... i w ogóle.
Fantarigo? Jeszcze chwilę musisz wytrzymać (;
Subskrybuj:
Posty (Atom)