W głowie kłębiły mi się przeróżne myśli wspomnienia obrazy. Chciałam dać im wyraz, a jednocześnie nie mogłam. Mówiąc zbyt wiele o sobie jednocześnie wystawiałam i siebie i mojego powiernika na ogromne niebezpieczeństwo. Znałam czarne koty zdecydowanie lepiej niż Feanaro mógł przypuszczać i doskonale wiedziałam że to nie są typy które łatwo odpuszczają. No i nawet nie wiedziałam od czego zacząć...
- Cóż w ramach załagodzenie sytuacji mogłabym... może... parę rzeczy wyjaśnić.
- To znaczy... - elf nie dowierzał chyba swemu szczęściu choć perfekcyjnie to maskował. Teraz wbił we mnie ostre jak sztylet badawcze spojrzenie ciemnych oczu. Spuściłam wzrok śledząc niezwykle pasjonujący ruch źdźbeł trawy poruszanych lekkim wiaterkiem. Wreszcie zaczęłam niepewnie.
- Myślę, że mogę nieco uzupełnić historię mojej znajomości z tym przyjemniaczkiem, którego dzisiaj zamknęli... bo tak się składa że to dowódca czarnych kotów.
- Widzę że pani znajomości sięgają naprawdę daleko... - zauważył z przekąsem. - A czemu to zawdzięcza pani ten zaszczyt.
- Głównie powiązaniom rodzinnym - uśmiechnęłam się nieco. Elf spojrzał ma mnie podejrzliwie. - Zaraz to wyjaśnię tylko proszę nie tutaj.
Tym razem ja pociągnęłam go ujmując lekko za nadgarstek w głąb lasu. Po jakimś trzydziestu minutach przedzierania przez chaszcze dotarliśmy do małej polanki. Wokoło było niezwykle cicho. W powietrzu unosił się zapach wilgotnych o rosy ziół, a stare drzewa o fantazyjnych kształtach wyglądały naprawdę magicznie. Dojrzałam dogodne miejsce na krótki postój. Moją uwagę przyciągną lekko przechylony pień idealny, by na nim przysiąść. Uświadomiłam też sobie z niepokojem że zaniedbałam nieco moje popisy aktorskie i mój towarzysz może zacząć coś podejrzewać. Owszem potknęłam się paręnaście razy, ale wyszłam z tego bez jakiś bardziej widocznych zadrapań. Na dodatek z rozpędu dość zwinnie przeskoczyłam kałużę. Zorientowałam się jednak w porę by nadrobić straty i pokazać iż to tylko szczęście. Zachwiałam się artystycznie pena e w ostatniej chwili uda mi się odzyskać rownowagę chwytając się pobliskich pnącz. Zamiast tego zbyt mocno odchyliłam się do tyłu i wylądowałam z ogromnej błotnistej kałuży. W każdym razie mokra i upaćkana osiągnęłam zamierzony cel. Dość szybko udało mi się wpędzić w pożądany stan histerii. Łzy płynęły strumieniami. Więc przedstawiałam obraz nad wyraz żałosny odsuwając od siebie podejrzenia o jakikolwiek spryt czy inteligencje, a już na pewno o magiczną moc lub powiązania z elfami. Natychmiast na pomoc przybiegł Tivel pomagając mi wygramolić się z bajorka. Doczołgam się do pnia i usiadłam starając się uspokoić.
- No więc co to za więzi łączą panią z CK
- Nie takie jak pan myśli, W każdym razie to nie jest żadna tam moja kochana rodzinka, jakoś tak się wcisnęli w moje życie - uzupełniłam szybko - Chcieli przekonać do współpracy mojego dziadka, potem ojca, ale oni im bardziej ich przekonywano tym mocniej przed tym uciekali i nieformalnie angażowali się w ruch oporu. No i siłą rozpędu mnie też ciągnęło do tych oprychów wyjętych spod prawa o wielkich sercach a nie sakiewkach. No i błąkałam się... po różnych organizacjach (delikatnie przemilczałam moje kontakty z tropicielami magi i smoczymi jeźdźcami), a czarne koty szukały zemsty. Szczególnie Wolfgrid, bo nasza rodzina kilka razy znacznie nadszarpnęła jego opinię. Kilku obławom udało mi się uciec. Wreszcie wydał mnie pewien... yhm "oddany przyjaciel" i dorwali mnie w Saragossie. Przetrzymywali mnie w orlej twierdzy skąd ponoć nie ma ucieczki, torturowali i starali się zmusić do przyłączenia. Udało mi się zwiać, a w czasie ucieczki nabyłam tą piękna bliznę zresztą z ręki mojego starego znajomego. Nie będę cie zanudzać szczegółami. Dość ze dotarłam tutaj... jak najdalej od zamku i diabelskich popleczników króla.
Feanaro wyglądał na zaciekawionego moją historią. Jeszcze przez chwilę siedział w milczeniu przyglądając mi się badawczo. Wreszcie zapytał uśmiechając się nieco złośliwie.
- Jednego nie rozumnie uciekła pani z więzienia, walczyła dzielnie z Wolfgridem, a teraz nie była w stanie pokonać zwyczajnej kałuży.
- Cóż - odparłam powoli zręcznie dobierając słowa, by z niczym się nie wydać - strażnicy Orlej Twierdzy też ludzie więc wrażliwi na kobiece wdzięki... wreszcie uwierzyli w moją niewinność i widząc że troszeczkę zabłądziłam wskazali mi właściwą drogę... a to dzisiaj to cóż albo ta szpada jest magiczna, co bardzo prawdopodobne, albo po prostu głupi ma szczęście... - uśmiechnęłam się bo czułam ze te argumenty są raczej dość słabe.
- No i niby dlaczego CK mieliby prześladować zwyczajną ludzką kobietę...
- Cóż... a dla czego pan mnie prześladuje - uśmiechnęłam się zaczepnie.
Na to chyba nie miał gotowej odpowiedzi. Jego konsternacja trwała jednak tylko krótką chwilę. Zaraz przybrawszy wyraz należytego oburzenia rzucił:
- Pani to zaraz odwraca kota ogonem
- Kota? a jakiego chyba nie czarnego
Tivel przysłuchując się naszej wymianie zdań zachichotał. Mój rozmówca zignorował go jednak i ponowił pytanie:
- No więc co im pani zrobiła?
- Cóż może zrobiłam mu parę psikusów takich w stylu żołnierskim tylko, że niestety miał mniej poczucia humoru niż gwardziści... ale dość o mnie ja już sporo panu powiedziałam... czas na rewanż
- Słucham, ale nie gwarantuję, że odpowiem?
- Skąd zna pan Czarne Koty?
<Feanaro? A czemuż to ja tylko mam być obiektem badań... a tak po za tym niektóre kłamstewka łatwo ci będzie zdemaskować ;)>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz