Przechadzałem się po lesie bez konkretnego celu. Nie zebrałem nawet najmniejszej gałązki na opał, ale za to u pasa wisiały mi trzy świerzo upolowane króliki, każdy miał ranę po strzale precyzyjnie wystrzelonej między oczy zwierzęcia. Zastanawiałem się nad ostatnimi wydatzeniami. Zamiast być coraz bliżej odkrycia prawdy o Fantarigo, wszystko komplikowało się jeszcze bardziej. Przecież ja prawie niczego przed blondyną nie ukrywałem, a ona wymigiwała się jakby prawda to było jakieś nie wiadomo co. A choćby w ramach podziękowania powinna mi pokazać te listy od razu. Chciałem wiedzieć, dla jakiej treści ryzykowałem życiem czterech istot. Powtarzając to sobie w kółko, tym samym podbudowując uczucie żalu do Fantarigo dotarłem do wydeptanej przez dzikie konie ścieżki. Ślady świadczyły o obecności dwóch dorosłych osobników i trzech źrebaków. Postanowiłem zostawić te zwierzęta w spokoju i ruszyłem w drogę powrotną. Po drodze zbierałem do kołczanu na strzały suche gałązki, większe patyki i igliwie na ognisko. Miałem niejasne przeczucie, że ktoś mnie obserwuje. To uczucie towarzyszyło mi przez długi czas, nawet, kiedy dla zmylenia ewentualnego pościgu przeprawiałem się przez rzekę i kilkakrotnie zawracałem. Napięcie rosło. Niemal czułem czyiś oddech na swoim ramieniu. Wreszcie nie wytrzymałem.
-Kimkolwiek jesteś, pokaż się-warknąłem, patrząc prowokującym wzrokiem w głąb lasu.
-Feeeen... zążyłam za tobą zatęsknić-usłyszałem znajomy, mruczący szept.-Piękna akcja, tam w obozie. Gabryś też się spisał. Chciałam, żebyś go pozdrowił ode mnie, ale uciekł. Trudno. Spotkacie się w piekle. Razem z Tivelem, Fantarigo i jej skrzydlatymi potworami.
Poczułem, jak znamię zaczyna pulsować i boleć niemiłosiernie.
-Diana?-Zapytałem. Odpowiedział mi tylko ciepły i jednocześnie szyderczy śmiech. Po chwili jednak zza drzewa wyszła kobieta. Podchodziła do mnie, kołysząc biodrami. Było w jej ruchach coś uwodzicielskiego, ale nie dałem się na to nabrać. Nie tym razem. Nie czekając, aż mnie zaatakuje rzuciłem się do ucieczki. Przedzierałem się przez krzaki i wpadałem na drzewa. Ona ciągle biegła za mną, śmiejąc się perliście. Kilka razy musiałem przeskakiwać przez kałuże, czego skutkiem były zamoczone spodnie i ogólny brak chęci do życia. We włosach miałem mnóstwo liści. W biegu pogubiłem cały materiał na ognisko. Dobrze, że byłem szybszy od Diany ale skoro mnie znalazła, znajdzie też naszą kryjówkę. Powoli zaczynałem ją gubić. Wtedy poczułem nagłe uderzenie gorąca razem z podmuchem wiatru. Pomyślałem, że to zaklęcie kocicy ale z błędu wybił mnie jej dziki wrzask, jaki dotarł do moich uszu i smród spalonego futra. Wygląda na to, że do naszej zabawy w berka dołączył kolejny zawodnik. Krzyki Diany ucichły. Chyba ją coś żywcem spaliło. Kolejnym dźwiękiem jaki usłyszałem był ryk. Podobny do tego, jaki wydawali Gordon i Seredo, jednak zdecydowanie głośniejszy i grubszy. Zadarłem głowę do góry. Między koronami drzew ujrzałem ciemną, wielką sylwetkę smoka. Wytrzeszczyłem oczy i pobiegłem swoim najszybszym sprintem do jaskini. Z nienaturalną zwinnością omijałem wszystkie przeszkody. Dobrze, że nie byłem aż tak daleko od naszej kryjówki bo bym się przegrzał. Pokonałem ostatnią prostą i wpadłem jak burza do jaskini. Zatrzymałem się i dysząc ciężko padłem na kamienistą ziemię.
-Feanaro, co tobie?-Zapytał Tivel.-Masz minę, jakby cię co najmniej wszyscy diabli gonili.
-Bo gonili... a raczej goniła mnie... Diana-wydyszałem.-Ale... smok ją... chyba zeżarł... a przynajmniej spalił... był taaaaki wielki... ryczał, latał... ogniem ział...
Fantarigo? Jak widzisz, bawiłem się świetnie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz