Szliśmy, słuchając narzekania Gabriela. Przyzwyczajony do wygód, rozpuszczony knypek. "Słońce przypieka mi skórę", "chce mi się pić", "daleko jeszcze", i tak dalej. Po dwóch dniach miałem ochotę wyrwać mu żywcem ten śliczny języczek i wrzucić w ognisko.
-Zamknij wreszcie mordę, jełopie-nie wytrzymałem wreszcie i potrząsnąłem nim tak, że aż mu się we łbie zakręciło.
-Mam nadzieję, że ta twoja przyjaciółeczka jest tego warta, bo inaczej...-Wyja zrobiła charakterystyczny ruch palcem przy szyi, oznaczający ścięcie głowy.
-Ty nie masz z tym nic wspólnego, sierściuchu-powiedział spokojnie Tivel.-Wy, kotołaki... wszystkie jesteście takie same. Zabójcze, kochliwe, wstrętne kotołaki.
-Hola, hola, nie wiedziałem, że mam do czynienia z rasistą!-Zaśmiał się Gabriel. Jego towarzyszka mało co nie zeszła na zawał ze szczęścia, że jej ukochany pan wziął ją w obronę. Czasami zastanawiałem się, czy coś między nimi było. Ale nie chciałem sobie wtedy zaprzątać tym głowy, najwyżej zapytam później, żeby jeszcze dolać oliwy do ognia.
-Zbliżamy się-szepnął Seredo.
-Ktoś coś mówił?-Zapytał Gabriel.
-Ja, sam do siebie. Jesteśmy już blisko-uśmiechnąłem się niewinnie. Miałem wrażenie, że skądś znam to miejsce. Pewnie to przez te bajeczki, jakich nasłuchałem się w dzieciństwie. Jeszcze kilka kroków i do naszych uszu doszedł gwar obozu. Byliśmy chyba na tyle daleko, żeby nie wyczuł nas żaden tropiciel. Podczas podróży zaszła mała modyfikacja w planie, po prostu zaczekamy na noc i zakradniemy się w miarę cicho. Nie ma co ryzykować, choćby za cenę zemsty. Wolgirda mamy nie tykać. A z Dianą policzę się na osobności. Mógłbym ją otruć, albo zrobić cokolwiek, żeby uprzykrzyć jej życie.
-Mam zaczynać?-Zapytał Tivel, kiedy się zatrzymaliśmy. Zaczynała się noc, to dobrze. Co prawda, niektóre czarne koty świetnie widzą w ciemności, ale nie wszystkie. Zamiast odpowiadać, pokiwałem głową. Miałem serce w gardle. Na myśl o akcjach ratunkowych po plecach zawsze przechodził mnie dreszcz podniecenia. Jeleń skupił się. Widać było po nim, że przejmuje się tym wszystkim bardziej ode mnie. Traktował to jak sprawdzian, jak próbę, ostateczny pokaz swoich umiejętności.
-Dziwnie się czuję-wymamrotałem.
-To minie-mruknął jeleń. W tym momencie straciłem go z oczu. Nie czułem nawet charakterystycznego zapachu zwierzęcia. Ale wiedziałem, kiedy położył mi łeb na ramieniu. Podniosłem ręce do oczu. Nie widziałem ich. Nie czułem swojego zapachu. Co prawda, nie raz bawiliśmy się w zabawę w znikanie, jednak to było inne. To samo stało się ze smokami. Gabriel został przemieniony w człowieka a Wyja została na poboczu, na wszelki wypadek.
-Aurę też zamaskowałeś?-Zapytałem w przestrzeń.
-Przekonamy się...-usłyszałem odpowiedź gdzieś z boku. Dobrze, że chociaż Gabriela widziałem. Mieliśmy trzymać się jego, żeby się nie zgubić. Weszliśmy do obozu.
-Stać, kto idzie!-Warknęła ukryta w cieniu Diana.
-Zwykły, szary człowiek. Mam kilka drobiazgów na sprzedaż. Wędzone ryby, dobre wino... w sam raz dla dzielnych czarnych kotów... i pięknych czarnych kocic-skłamał Gabriel. Ale dar przekonywania to on miał. Poszedł dalej, odprowadzony westchnieniami Diany.
-Dalej radźcie sobie sami-powiedział.-Ja idę zebrać nam "armię", jakby coś poszło nie tak.
Położyłem niewidzialną rękę na niewidzialnym grzbiecie Tivela. Skoro udało nam się wykiwać kocicę, to chyba się udało. Zwłaszcza, że ona od razu rzuciłaby się mi do gardła. Znaleźliśmy powóz, w którym powinna przebywać Fantarigo. Wspiąłem się na palce i zajrzałem przez rzeźbione kraty. Kobieta spała, a przynajmniej udawała, że to robi. Wolgirda nie było nigdzie widać. Bałem się, że będzie siedział w środku. Otworzyłem drzwi wytrychem i uchyliłem je lekko, osłaniany przez Tivela. Samotnie wślizgnąłem się do środka. Poczułem, jak smoki na widok Fantarigo poruszyły się w torbie. Kucnąłem i trąciłem kobietę.
-Budzimy się, śpiąca królewno-szepnąłem.-Tylko cichutko.
Fantarigo? Pewnie zaraz coś pierdyknie i nic się nie uda...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz