niedziela, 16 sierpnia 2015

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Słońce wznosiło się coraz wyżej zwiastując piękną pogodę. Aż żal mi się robiło, że nie mogę jej wykorzystać. To nieprzyjemne uczucie zniewolenia i bezradności starałam się odepchnąć od siebie jak najdalej. Tylko tego by brakowało. przeżyłam tyle dni w Orlej Twierdzy, a teraz miałabym dać się złamać. Zaczęłam się zastanawiać jak długo będę musiała jeszcze czekać, aż ktoś pojawi się łaskawie żeby mnie nakarmić. W miarę jak odgłosy obozowego życia narastały, a nikt się uparcie niepojawianie traciłam nadzieję na skorzystanie choćby z tego skromnego posiłku. W miarę upływu czasy także i o nim zapomniałam na rzecz okropnego bólu we wszystkich mięśniach nadwyrężonych przez więzy zmuszające mnie do pozostawania przez tak długi czas w jednej pozycji. Wściekłość powoli narastała we mnie grożąc niechybnie gwałtownym wybuchem. Zdając sobie sprawę iż miotanie się i wrzeszczenie po pierwsze będzie strasznie męczące, a po drugie odbierze mi resztki godności postanowiłam za wszelką cenę skupić się na czymś innym. Ponieważ zaś nic nie przychodziła mi do głowy zajęłam się kontemplacją wnętrza mojego więzienia i próbami wyobrażenia sobie jak mogłoby wyglądać z zewnątrz. W zasadzie nie było to zwyczajne pudełko na kółkach jak większość karoc. Wewnątrz cała powierzchnia obita byłą czarnym materiałem pokrytym srebrnymi różami. Siedzenia z pięknie żłobionymi oparciami wyglądały niezwykle elegancko. Wśród wyciosanych w nich stworów rozpoznawałam gryfy, smoki, wilki, koty, wróżki, nimfy i centaury. Pokrowce wypchane były watą, a uszyto je z jakiegoś pięknego czarnego jak noc aksamitnego materiału.We wnękach obok siedzeń wbudowane były niewielkie stoliki. Na tym na wprost mnie stała karafka z wodą i druga, którą dopiero teraz dostrzegłam z winem, dwa kieliszki wycięte niejako w krysztale i  elegancki srebrny półmisek. To co na początku wzięłam za suchą bułkę było w rzeczywistości kopczykiem ciastek. Coraz mniej mi się to podobało. O tym iż ten elegancki powóz stanowił więzienie przypominały tylko kraty w oknach (skądinąd bardzo ozdobne bo poowijanie w rzeźbione liście) i nie przepuszczające światła atlasowe firany zaciągnięte tylko z jednej strony, no i oczywiście więzy przytwierdzone do metalowych kółek. A może to było tylko złudzenie. Wszystko wskazywało na to iż nie był to zwykły powóz więzienny. Kontemplacje detali niezwykłego pomieszczenia przerwał mi tupot stóp w pobliżu. W zasadzie było to tylko delikatne szuranie. Zupełnie niesłyszalne dla zwykłego człowieka. Znałam bardzo dobrze ten pewny krok choć towarzyszące mu skradanie niezwykle mnie irytowało. Klamka poruszyła się, wreszcie drzwi otworzono na cała szerokość i ukazał się w nich nie kto inny tylko właśnie Wolgrid.
- Witam szanowną panią - odparł zdejmując z galanterią kapelusz i wsiadając do powozu - jak minęła noc... wybaczy pani te niewygody - Tu wymownie spojrzał na więzy - ale nie mogłem dopuścić by pozbawiła mnie pani przyjemności rozmowy z nią.
- Nie dostąpi pan tego zaszczytu dopóki ona tu będzie - odparłam zerkając nie mniej jednoznacznie na drzwi.
- Ależ kto? - odparł starając się ukryć swoje zmieszanie.
- Diana - wycedziłam przez zęby - ta zapchlona kocica, która ma oddech nie pierwszej świeżości. - za drzwiami usłyszałam wielce oburzone prychnięcie. Śledczy wiedział jednak dobrze, że albo mi się podporządkuje, albo zupełnie pójdę w zaparte i najgorsze tortury na nic się nie zdadzą otworzył więc drzwi prawie przetrącając sierściucha i warkną.
- Wynocha
Następnie znów zwrócił się do mnie.
- Proszę o wybaczenie, widzi pani z kim ja muszę pracować
Uśmiechnęłam się blado dodając sobie w ten sposób nieco odwagi. Musiałam wyczuć sytuację i jak najlepiej się dopasować jeśli zamierzałam uniknąć dalszych nieprzyjemności. Zapadło głuche milczenie. Wilkołak, bo taka była rasa mojego znajomego spod ciemnej gwiazdy przyglądał mi się badawczo. Nie mogąc wreszcie znieść jego spojrzenia wsunęłam się bardziej w kąt skrywając twarz w mroku (unikałam tym samym wystrzelenia z jakimś spojrzeniem pełnym zawziętości i buty , które zwykle nie było warte tego co przez nie musiałam znosić). Rozmówca dostrzegając moją niecierpliwość postanowił kontynuować. nie przerywając tego teatru.
- A jak podoba się pani powóz?
- Całkiem przyjemny, choć chyba wolałabym zażywać świeżego powietrza z dala stąd, ale dziękuje za troskę i szacunek do mego szlachectwa.
Pochlebstwo najwyraźniej sprawiło przyjemność dowódcy, bo uśmiechnął się lekko.
- Cóż jest w tym też trochę mojej pychy - odparł - dość już mam rozmów z plebsem, który nie wie jak się zachować.
- Czy owej dumie zawdzięczam też miejsce naszego spotkania.
Mężczyzna wyglądał na szczerze rozbawionego.
- Cóż owszem to moja salonka, ale ma to też całkiem praktyczne przyczyny, bo widzi pani wolałem trzymać w ukryciu pani urok osobisty, który tak się pani przysłużyła w Saragossie.
- Sądzi pan że na niego nie działa - mówiąc to uśmiechnęłam się jadowicie - czyżby całkiem serce panu zlodowaciało.
- Miała już pani okazję przekonać się, że nie. Nie rzucam swoim specjalnym sztyletem w byle przybłędy - teraz on przybrał tryumfalny wyraz twarzy. - dlatego też nie dobyłem szpady przy gwardziście... nie pojedynkuje się z byle kim
Ponieważ rozmowa schodziła na ciekawe tory postanowiłam jednak przestać korzystać z ukrycia cienia. Miałam ochotę spojrzeć w twarz swemu oprawcy. Kiedy jednak poruszyłam się omdlałe ręce zalała kolejna fala bólu. Skrzywiłam się mimowolnie.
- Mogę panią uwolnić jeśli obieca mi pani, że nie ucieknie.
Odpowiedziałam uśmiechem.
- Pan wybaczy - dodałam uprzejmie - ale nie składam obietnic o których wiem że ich nie dotrzymam.
- Jak wiec będzie pani jeść?
- Mogę nie jeść... w końcu to panu zależy na utrzymaniu mnie przy życiu
Wolgrid skłonił się szarmancko.
- W takim razie ofiaruje swoje skromne usługi
- Tym razem nie odmówię... - dobrze wiedziałam że jestem zdana na jego łaskę i niełaskę więc tym razem nie zamierzałam ryzykować. Arystokrata Podał mi ciastko prosto do usta a następnie sięgną po wino.
- Nie dziękuje - powstrzymałam go.
- Coś przecież musi pani pić - zmartwił się.
- Wystarczy mi sama woda
- Woda to dobre dla koni...
- Trzeźwy koń nie raz więcej ma godności niż piany człowiek.
Żart wyraźnie przypadł szlachcicowi do gustu, bo uśmiech zatańczył mu na wargach.
- Pani naprawdę nigdy nie traci dobrego humoru, ale przejdźmy do rzeczy.
I tego się obawiałam. Znowu się zacznie. Wolgrid spoważniał, a ja przyjęłam moja pozycje obronną to jest wsunęłam się głębiej w kąt.
- Czy zmieniłaś zdanie i chcesz do nas dołączyć
- Nie nigdy nie zdradzę ideałów moich przodków...
- Nie rozumiesz oni nie żyją i jeśli dalej będziesz się upierać przy swoim możesz do nich dołączyć
Dobrze wiedziałam, że tylko straszy. Nie miał w zwyczaju zabijać kogoś kogo nie udało mu się najpierw złamać.
- Ale wartości są niezmienne - odparłam - a nosząc ich znak- zerknęłam na jego szable - powinieneś pozostawać im wierny...
- W twojej sytuacji radziłbym zmienić ton - w jego tonie odczytywałam złowrogie nuty, które wcale mi się nie podobały i raczej nic dobrego nie wróżyły. wbrew temu co czułam jeszcze mocniej zaczęłam nastawać.
- Liczy się nie ton a słowa... a twoje są jadem żmijowym
Czułam że z trudem hamuje wściekłość. Nie wiedzieć czemu to tylko dodało mi animuszu. Lubiłam zyskiwać przewagę i zmuszać go do wysiłku.
- Układ z nami mógłby być dla ciebie bardzo korzystny.
- Nie układam się z przekupnymi zdrajcami, którzy są hańbą dla szlacheckiej krwi.
Tu uderzyłam w czuły punkt. Wolgrid poczerwieniał na twarzy. Wilcza sierść na karku nie tylko uwidoczniła się, ale zjeżyła groźnie. Dłoń zaś powędrowała niebezpiecznie w górę, zwiastując uderzenie. O nie - pomyślałam - byle nie w twarz. Gdyby trafił w policzek byłaby to obraza i zgodnie z rycerskim kodeksem obligowałoby ,mnie to do ganiania go po świcie z celu stoczenia z nim pojedynko, a tylko tego by mi brakowało, żeby ofiara goniła swego prześladowce zamiast przed nim uciekać. Niby jako kobietę nie dotyczyło mnie to prawo, Ale zawsze z Wolgridem traktowaliśmy się jako równi sobie, choć ja byłam płci przeciwnej a on należał do czarnych kotów. (według mnie jednym z nielicznych którzy zachowali choć resztki honoru). Coś jednak powstrzymało dowódce. Naszych uszu doleciał dziwny hałas. Wilkołak opuścił rękę i rzuciwszy mi mściwe spojrzenie wyszedł sprawdzić co się tam dzieje.
<Feanaro? Czekam na ten twój heroiczny plan... i nigdzie się nie ruszam tym razem... ;)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Xat nasz potężny i wspaniały