poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

Nigdy w życiu nie widziałem na żywo, jak odbywa się taka rozmowa bez słów, to też obserwowałem zwierzę z nieukrywaną ciekawością. Ale oczywiście byłem zawiedziony, kiedy okazało się, że to wszystko jest bez jakiś tam efektownych wybuchów, sztuczek i innych fajerwerków.
-I co? Gdzie jest? Nic jej nie jest?-Zapytałem niecierpliwie, kiedy smok najwyraźniej skończył rozmowę z Fantarigo.
-Takie miejsce... ciebie tam chyba jeszcze nie było. Ale ja chyba wiem, gdzie to jest. Fantarigo związana, ale żyje, ma się nie aż tak znowu strasznie i ma do ciebie żal, że zostawiłeś ją z kocicą-powiedział spokojnie smok.
-Trzeba jej było powiedzieć, że to zemsta za tamto uderzenie w policzek. Gdyby nie to, że to wszystko było udawane to bym jej oddał.
Nie doczekałem się odpowiedzi ze strony żadnego ze smoczych braci. Nie byli chyba zbyt rozmowni, a ja, przyzwyczajony do gadatliwości Tivela czułem się nieswojo ze świadomością, że dwie małe zwierzęce istotki w torbie nie mają ochoty odzywać się do mnie częściej, niż to konieczne. Zmuszony więc byłem w oczekiwaniu na powrót jelenia zająć się przygotowaniami w ruinach zamku. W Puszczy nie pozostał ani jeden czarny kot, wszyscy chyba pobiegli za swoim przywódcą, ale na wszelki wypadek przeszukałem mój dom kamień po kamieniu. Żadnej człowieko-podobnej istoty tam nie znalazłem, tylko szczury i nietoperze, które chyba nie mogły być szpiegami, bo jak raz je przepłoszyłem to wyniosły się i więcej nie wróciły. Zadowolony poszedłem na górę, gdzie napakowałem cały kołczan strzał, w tym niektóre srebrne. Na większości wyryłem nieprofesjonalne znaki ochrony i czystego lotu. Oprócz tego za pas zatknąłem sobie sztylety i kołki. Przerzuciłem sobie przez ramię plecak z zapasami, suszone mięso, ser i bochenek spalonego, twardego chleba a do tego butelkę po winie napełnioną wodą. W poszukiwaniu rzeczy, które jeszcze mógłbym zabrać natknąłem się na księgę z czarami zapisanymi w nieznanym mi języku. Doszedłem do wniosku, że też się przyda, choćby i na podpałkę do ogniska. Kompletu dopełniły dwa proste, żelazne, jednoręczne miecze. Przejrzałem się w kałuży, która zgromadziła się na podłodze po niedawnej ulewie i z niezadowoleniem stwierdziłem, że wyglądam jak uzbrojony po zęby, obładowany wielbłąd. Trudno, czego się nie robi, żeby ratować czyjej nędzne siedzenie. Podszedłem do okna (a raczej wyrwy w ścianie, która za nie służyła) i wyczekiwałem powrotu towarzysza z pomocą. Nie musiałem długo czekać, Tivel-jaszczurka po chwili wleciał na mury i usiadł mi na ramieniu.
-I co? Gdzie nasz stary przyjaciel?-Zapytałem.
-W drodze. Musiał się przygotować... a i widzę, że ty się nie nudziłeś, kiedy mnie nie było-uśmiechnął się mój towarzysz, wracając do swojego prawdziwego wyglądu.-Obładowałeś się, jakbyśmy na koniec świata szli.
Nie zdążyłem mu się odgryźć, bo przez jedną z licznych dziur w dachu zobaczyłem znajomy kształt na ciemnym, burzowym niebie. Punkcik robił się coraz większy i większy, by wreszcie wylądować na zbutwiałych deskach kryjących zamek. Anioł... a raczej coś, co kiedyś nim było. Zeskoczył do pomieszczenia, w którym byliśmy i machnął z gracją jasnymi skrzydłami.
-Gabriel! Mordo!-Zaśmiałem się i skoczyłem my na powitanie.
-Feanaro-twarz gościa wykrzywił grymas, który zdawał się być uśmiechem. Uścisnąłem go po przyjacielsku uważając, żeby nie próbował mnie ugryźć w szyję. Znałem go dobrze i wiedziałem, że co prawda ma anielskie skrzydła ale jest też wampirem o niezaspokojonym głodzie.
-Gdzie twój kiciuś?-Zapytałem.
-Czeka pod lasem. Chciała koniecznie iść ze mną ale jeszcze przestraszyła by tego twojego tchórza.
-Ej!-Prychnął Tivel. Miałem nadzieję, że nie powiedział Gabrielowi o smokach ani o zdolnościach Fantarigo. Miało chodzić tylko o to, żeby uratować niesłusznie pojmaną przyjaciółkę.
-Aha, i zanim wyruszymy-zaczął mężczyzna, chwytając mnie za ramię.
-Taaaak, aniołeczku?
-Nie myśl, że pomagam ci z własnej chęci. Chcę się wreszcie od ciebie uwolnić. I nie będzie potem wspólnego, przyjacielskiego chlania pod gołym niebem, jak za "starych, dobrych lat". Czy to jasne?
-Jasne jak słońce. I tak zmienisz zdanie-uśmiechnąłem się wrednie. Gabriel przewrócił tymi swoimi krwistymi oczami po czym wyskoczył przez wyrwę w ścianie, tym samym rozpoczynając naszą wyprawę ratunkową.
-A tak właściwie, jaki mamy plan?-Zapytała towarzyszka Gabriela, Wyja, kiedy spotkaliśmy się pod lasem.
-Prosty i banalny-uśmiechnąłem się.-Jak zwykle we wszystkich moich planach, zrobimy efektowne zamieszanie. Najpierw podkradniemy się zamaskowani na wszystkie możliwe sposoby do obozu. Może pod postacią wędrownych pieśniarzy, a może jako jakieś ciekawskie dzieciaki. To się ustali.
-Wolałbym tą pierwszą opcję. Nie chcę już nigdy wracać do czasów dzieciństwa, i ty chyba też-wtrącił Gabriel.
-No, to mamy ustalone. Potem zahipnotyzujesz jak najwięcej tych, co są podatni na te sprawy i razem z nimi wykurzycie czarne koty, które będą najbliżej, przy okazji mordując, raniąc i kalecząc, tak jak lubisz. Kiedy dotrzecie do Diany, ja i Tivel do was dołączymy. Otoczymy kicię i martwą przybijemy za ogon do ziemi, jeśli będziemy mieć na to czas. Potem znowu Tivel nas zamaskuje, tym razem na niewidzialność. Rozwalimy drzwi karocy, uwolnimy Fantarigo, postraszymy czarne koty jeszcze przez chwilę i uciekniemy. Jakieś pytania?
-Ten plan jest głupi-powiedziała Wyja.
-Tak, ale nie wymyśliłabyś nic lepszego. Chodźmy już.

Fantarigo? Zaczynamy się bawić!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Xat nasz potężny i wspaniały