Jak zwykle zacząłem dzień od spontanicznego patrolu przy granicach Puszczy. Tak, wiem, czasami zachowywałem się jak jakiś władca tego lasu, ale nikt bardziej ode mnie nie chciał zaleźć ludziom za skórę więc to oczywiste, że moim wręcz obowiązkiem było dzień w dzień sprawdzanie, czy jakaś grupka przybłęd z okolic wioski nie próbuje się przedrzeć. Tamtego dnia humor miałem kiepski jak zwykle i miałem wielką ochotę komuś przyłożyć, to też mało co nie podskoczyłem z radości, kiedy dostrzegłem grupę ludzkich gwardzistów niedaleko miejsca, gdzie zaczynała się Puszcza. Zachowywali się... dziwacznie, nawet jak na nich. Chyba coś się działo z ich bronią. Mogłem się tylko domyślić, że to sprawka kogoś "z zewnątrz" obdarzonego telekinezą albo innymi magicznymi umiejętnościami. Byłem bardzo ciekawy tego, co tam się dzieje więc podszedłem niezauważony bliżej. Wtedy zobaczyłem jasnowłosą kobietę, powieszoną za nogi na drzewie. Wyglądało to żałośnie. Lina była trochę nadpiłowana, ale nóż leżał na ziemi. Musiała go wypuścić, kiedy próbowała się uwolnić. Westchnąłem, jak zwykle będę musiał ratować czyiś tyłek, no ale skoro złapała się w pułapkę to znaczy, że chyba nie była po stronie ludzi, więc wypadałoby pomóc. Podkradłem się jeszcze bliżej, kiedy kobieta mnie zauważyła dałem jej znak ręką, żeby nic nie mówiła. Wziąłem leżące na ziemi ostrze i jednym, płynnym ruchem przeciąłem linę. Uwolniona zeskoczyła na ziemię i wtedy zauważyli nas ludzie.
-Na co czekacie, durnie? Gonić ich!-Krzyknął jeden.
-Zmywajmy się-szepnąłem, złapałem kobietę za nadgarstek i pociągnąłem w stronę Puszczy.
Fantarigo? Mówisz i masz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz