-Dobrze, że Fantarigo odwróciła ich uwagę, bo byłoby po nas-wycedziłem przez zęby. Czułem ból przy każdym kroku jelenia, ale chciałem przerwać ciszę, jaka panowała od czasu wyjścia z wioski. Nie było słychać niczego oprócz powolnego chrzęstu kopyt. Tivel zwolnił, bo i tak nikt nas nie ścigał.
-Niestety, jeśli chodzi o sprawy z ludźmi to zwykle tracisz instynkt samozachowawczy i nie odczuwasz niebezpieczeństwa, a to źle. Jak zwykle naraziłeś nas oboje-burknęło zwierzę.
-Wobec tego... arrgh-warknąłem, kiedy grot strzały zahaczył o drzewo.-Wobec tego, czemu mi pomagasz?
-Bo czuję się za ciebie odpowiedzialny. Od twojego dzieciństwa byłem jedyną istotą, która dawała radę za tobą nadążyć. Poza tym, też chciałem zrobić rozróbę, a sam bym nie wpadł na to, żeby się tam zakraść jako osioł. Myślałem raczej, żeby napaść na jakiś wóz wyjeżdżający ze wsi.
-Następnym razem tak zrobimy, bo raczej już nikt nie nabierze się na gadkę z pustelnikiem-schyliłem się, zanim kolejna gałąź zahaczyła o strzałę. Czułem się, jakby jakieś wściekłe psy gryzły mnie po ramieniu. Bywało gorzej. Często tak obrywałem podczas wypadów do wioski, ale za każdym razem czułem się poniżony.
-Martwiłbym się teraz o coś innego.
-Na przykład?
-Co z tą kobietą? Fantarigo, tak? Jeśli ktoś sobie przypomni o tym, że widział ją w towarzystwie pewnego zakapturzonego dziadka, będzie miała kłopoty. Wiesz, jakie bezlitosne potrafią być te sługusy króla.
-Kurza twarz... chyba masz rację.
-Zakradnę się do wioski jeszcze raz, na przykład pod postacią kota. Upewnię się, czy wszystko w porządku i najwyżej wtedy zastanowimy się, co zrobić. Ale najpierw trzeba zrobić coś z tą strzałą. Wyciągniesz ją sobie, czy pomóc?-Zapytał kpiącym tonem, odwracając na chwilę głowę w moją stronę.
-Hola, hola... auć... nie mam chyba pięciu lat. Czasy, kiedy opatrywałeś mi starte kolana minęły.
Dostrzegłem między drzewami ruiny zamku, w którym postanowiliśmy się urządzić. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zsunąłem się z grzbietu jelenia i pokuśtykałem na szczyt wieży, żeby tam przysnąć w kącie jak zaszczute zwierzę.
~Jakiś czas później.~
Sen miałem bardzo płytki, budził mnie każdy szelest więc obudziłem się jeszcze bardziej niewyspany. Nie otwierałem oczu w nadzieji, że może znowu chociaż na chwilę uda mi się przyciąć komara, ale usłyszałem kroki na skrzypiących schodach wieży i głosy. Właścicielem pierwszego był Tivel. Rozpoznałbym go nawet po samym sposobie chodzenia, nigdy nie lubiał dużej wysokości więc wspinał się po stopniach niepewnie i chwiejnie. Drugi głos był kobiecy, a kroki pewne. Z powodu bólu i lekkiego przyćmienia nie mogłem go rozpoznać. Nie wiedząc, czemu wcisnąłem się jeszcze bardziej w kąt.
-...Muszę cię ostrzec, że nasze zranione paniątko może być w kiepskim humorze i prawdopodobnie nas wyrzuci zaraz, jak się obudzi, więc... nie obrażaj się-mówił Tivel. Potykał się co chwilę na schodach.
-I teraz siedzi na szczycie tej wieży?-Zapytała kobieta.
-Tam go zostawiłem. Raczej się nie ruszy.
Otwarłem lekko oczy i wpatrzyłem się w drzwi do pokoju. Po chwili pojawił się w nich Tivel i... Fantarigo.
-Miałeś sobie wyciągnąć strzałę-westchnął jeleń, podchodząc do mnie.-Jak się wedrze zakażenie to nie będę cię woził po zielarkach. I nie udawaj, że śpisz.
Otworzyłem oczy już całkiem, ziewnąłem i wstałem.
-A panią co tu sprowadza?-Zapytałem, patrząc na kobietę.
Fantarigo? Czyżbyś się stęskniła za tym draniem? (;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz