czwartek, 10 września 2015

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Od Fantagiro (c.d. Feanaro)
Rozglądaliśmy się niepewnie po pomieszczeniu. Zdobiły je podobne hieroglify i płaskorzeźby jak te w korytarzach. Panowała przenikliwa cisza, która napawała nas niepokojem. Nagle z ogromnym hukiem spadła klatka. Więzienie podniosło się unosząc ze sobą w górę naszych towarzyszy. Zamarliśmy patrząc z przerażeniem na podnoszące się kraty. Tivel i Kasjopeja patrzyli na nas tęsknie. Spojrzałam na elfa, ale w jego twarzy nie wyczytałam nic poza bezradnością. Nagle nie wiadomo skąd spadły na nas niezbyt ciężkie torby, jakby worki z ziemniakami i nie wiadomo skąd przed nami zmaterializowała się głowa węża. Dookoła pyska wiły mu się kłęby dymu, a jego głos był tak przesiąknięty patosem jakby z każdym słowem wygłaszał filozoficzną sentencję:
- Przyjaźń może zaistnieć tylko między szlachetnymi, a ja nie pozwolę, by labiryntem władał... Oto pierwsza próba...
- Ziemniaki? - zachichotał Feanaro. Zgromiłam go jednak spojrzeniem i umilkł. Nie zrażony tym duch kontynuował.
- Które pierwsze z was upuści swój ciężar zginie - dodał szybko i zniknął.
- I co to ma niby udowodnić - obruszył się mój znajomy. Wzruszyłam ramionami, bo sama nie byłam pewna. Nagle zaczęły mnie zalewać obrazy z przeszłości Feanaro. Sporo już o nim wiedziałam więc jakoś specjalnie nie robiło to na mnie wrażenia. Jednak widok elfa obściskującego się z Dianą podprowadzał mnie do białej gorączki. Tymczasem lekki powiew poruszył moje włosy. Pierwszy raz udało mi się powstrzymać przed poprawieniem fryzury. Tym razem jednak elf zauważył to aż za dobrze. Wpatrywał się we mnie wzrokiem pełnym wściekłości.
- Diana była twoją dziewczyną - rzuciłam nie mogąc się dłużej powstrzymać - zamierzał mi pan w ogóle powiedzieć?
- A pani jest elfką, więc może zechce pani powiedzieć kiedy zamierzała mi to powiedzieć?
- Ja pierwsza zadałam pytanie! Jak mogłeś się z nią obściskiwać
- To co robię w czasie wolnym to moja prywatna sprawa
- Moje pochodzenie nie należy do spraw publicznych
- Tak, szkoda, że kłopotów już za takowe nie uważasz...
- Znowu zaczynasz... czekaj to zaraz będziesz miał kłopoty
- No to dobra, zaraz coś sobie wyjaśnimy...
Oboje jednocześnie odrzuciliśmy pakunki i dopiero po czasie zorientowaliśmy się jaki to błąd. Ze ścian ze świstem wyleciały strzały. Z powodu nagłego przypływu ludzkich uczuć rzuciliśmy się sobie na ratunek i oczywiście wpadliśmy na siebie zderzając się boleśnie, a małe trujące rzutki wbiły się nam w ramiona. Natychmiast poczułam dość silne działanie toksyny. Zakręciło mi się w głowie.
- Cóż - stwierdził elf zginając się w pół - cokolwiek ta próba miała udowodnić...
- Wiem nie kończ... udowodniła jakimi jesteśmy idiotami
Roześmialiśmy się gorzko, a przed nami zmaterializował się znów strażnik labiryntu. Wyglądał na zaskoczonego.
- Cóż powiedzmy że to jedno potknięcie daruje wam macie drugą szanse w kubku jest antidotum, ale to dawka tylko dla jednej osoby. - przed nami pojawił się mały pojemniczek z przeźroczystą cieczą. Ignorując słabość podsunęłam go Feanaro.
- Masz... zasłużyłeś na to... mam u ciebie dług do spłacenia...
Zakaszlałam nieprzyjemnie starając się głębiej odetchnąć. Mówienie było zbyt wielkim wysiłkiem.
- Nie... ja już swoje przeżyłem... zresztą znam twoją tajemnice i jeszcze komuś cie wygadam.
Zaśmiał się sucho maskując krztuszenie.
- Wypijesz czy nie twój wybór... Ja tego nie tknę
Próbował przymusić mnie do picia, ale zerwałam się na równe nogi i zataczając odsunęłam na drugi koniec jaskini. Wściekły elf cisnął kubek o ziemie.
- No i trudno...- stwierdził z wyrzutem - zginiemy oboje...
Znów pojawił się nasz oprawca napawając się naszym cierpieniem.
- Cóż generalnie daliście radę...
- I dlatego mamy zginąć... świetna filozofia - stwierdził ironicznie Feanaro
- Nie zginiecie - odparł - to tylko środek usypiający.
Potwór zionął na nas jakąś mgła i znów wszystko wróciło do normy. Podniosłam się i otrzepałam.
- Czas na próbę dwa... - zakomunikował - chodzi o pojedynek, ale stanąć do niego może tylko jedno z was
Powstrzymałam Feanaro ruchem ręki.
- Pan wybaczy, ale już miał okazje się popisać...
Wystąpiłam na przód słysząc za sobą nieprzyjemny dźwięk klatki unoszącej mojego towarzysza w górę. Feanaro szarpał się chwilę, ale wreszcie dał za wygraną. Spojrzałam niepewnie na węża:
- Mam walczyć z tobą czy zechcesz mi przedstawić mojego przeciwnika
By dodać sobie pewności położyłam lewą rękę na boku, a prawą ujęłam szpadę i wykonałam nią parę próbnych zamachów.
- Nie ze mną - odparł odsuwając się - z nim...
Z za cielska potwora wyłonił się roztrzęsiony około czterdziestoletni mężczyzna.
- Keofas przyjrzałam mu się z niedowierzaniem
Uśmiechnął się gorzko i wyciągnął przed siebie skrzyżowane miecze. Walczył dobrze, ale jakoś bez przekonania. Udało mi się go pokonać. Wytrąciłam mu miecz i przyłożyłam zimne ostrze do szyi.
- Dobrze - pochwalił smok. Po ustach przebiegł mi uśmiech tryumfu - A teraz go zabij!
Zamarłam przerażona. Patrzyłam na tego ważniaka kulącego się teraz z przestrachem pod ścianą. Nie czułam do niego nienawiści. Tak naprawdę nigdy nikomu nie miałam niczego za złe i doskonale wiedziałam, iż nie jestem w stanie zabić człowieka.
- A czy nie ma innego wyjścia? - zapytałam niepewnie
- Jeśli poświecisz coś równie cennego... a raczej cenniejszego dla ciebie...
- Kleofas! - warknęłam - zejdź mi z oczu tchórzu.
Chwyciłam dwoma rękami szpadę i lekko uniosłam kolano gotowa do zadania ciosu. Do czego to przyszło żebym dla takiego łachudry wyrzekała się szlachectwa. Poczułam jak paląca łza spływa mi po policzku.
- Nie - zawołał smok - nie takiej ofiary zażądano od ciebie...
Przede mną pojawiła się postument, a na nim na aksamitnych poduszkach leżała złota korona jakby spleciona z misternie wykonanych drobniutkich gałązek.
- Ktoś z was musi zostać władcą labiryntu i zostać tu na zawsze...
Poczułam jak gorąca krew napływa mi do twarzy. Naprawdę poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam, iż nie pozwoliłam się wyręczyć, ale nie wyobrażałam sobie beztroskiego elfa zamkniętego na wieki. Weszłam po schodach próbując zachowa równowagę i godność.
- Naprawdę muszę - zapytałam mało patetycznie z błagalnym wyrazem twarzy.
- A nie chcesz otrzymać władzy?
- Nie za cenę wolności...
- Cóż wówczas ty ocalejesz, ale oni - wskazał ruchem pyska klatki - nie gwarantuję.
- Ale dlaczego muszę tu zostać...
- To tradycja
Chwyciłam drżącymi dłońmi chłodne złoto, uniosłam ją i włożyłam na głowę.
- Nie rób tego! - zdążył jeszcze krzyknąć Feanaro głosem pełnym rozpaczy i bezsilności, ale było już za późno.
- To nic nie zmieni - szepnęłam.
- Nie zmieni - dokończył za mnie smok - bo skoro teraz jesteś królową możesz zmienić ta tradycję... o ile zgodzi się twój doradca - Uśmiechnął się promiennie i wymownie spojrzał na Feanaro. Zachwiałam się i oparłam ciężko o postument. Elf podbiegł do mnie i potrzymał mnie. Zauważyłam iż nasze stroje stały się królewsko purpurowe i bardziej wizytowe.
- Całkiem ładnie pani w sukience - nie omieszkał skomentować złośliwie elf.
- Uważaj żebyś nie podpadł, bo nawet w tym stroju potrafię nieźle przyłożyć -odgryzłam się
- To nie na stale upewnił nas wąż. Jego oczy zaświeciły mocniejszym blaskiem i przed mani pojawiło się małe uchylone pudełeczko. - gdy je zamkniecie wszystko wróci do nerwy... by mnie wezwać wystarczy, że uchylicie wieczko, a do tego czasu będę tutaj pilnował waszych włości...
Patrzyliśmy an niego z kiepsko skrywanym zdumieniem.
- Idźcie już, bo wasze smoki się niecierpliwią... Tak długo czekałem na was... świat się zmienia, budzą się dawne potęgi i tworzą rzeczy nowe - wyszeptał i zasną. Niepewnie dosiedliśmy naszych wierzchowców i ruszyliśmy naprzód. Korytarze same nas teraz prowadziły. Długo milczeliśmy porządkując w głowie ostatnie wydarzenia. Uszliśmy już spory kawałek, gdy wreszcie odważyłam się odezwać.
- Panie Feanaro... To co wydarzyło się w tej komnacie
- Tak wiem szanowna pani ... - odparł swoim zwyczajnym lekko kpiącym tonem - zostanie między nami, bo popsuje pani reputacje uroczej morderczyni
Mimowolnie uśmiechnęłam się.
- Nie do końca o to chodzi... niech pan po prostu nie wyobraża sobie za wiele... miałam na względzie dobro Gordona, bo źle by się czuł jakby stracił jeźdźca
- Bo ja wiem chyba by się nawet cieszył choć komu by dokuczał - uśmiechnął się złośliwie. - ale żeby nie było wątpliwości to ja pani pomagałem ze względu na Tivela
- No... - wtrącił się jeleń - ty się już mną nie zasłaniaj.
Zachichotaliśmy, a wyżej wspomniany wyniośle nas zignorował
- I mam jeszcze jedną prośbę - dodałam
- O to coś nowego - zdziwił się elf
- Jakbym jeszcze kiedyś chciała koniecznie wszystkim ratować życie to mnie powstrzymaj...
- O nie pani F ja już nie zamierzam ci pozwolić na pakowanie nas w takie kłopoty
usłyszałam w myślach głos Kasjopei
- No, ale ostatecznie - próbowałam się bronić - wyszliśmy na plusie.
- Ta... no niby nigdy nie byłem królewskim doradcom, a w innych okolicznościach na pewno by mi się coś takiego nie przytrafiło ... księżniczko - odparł z jadowitym uśmieszkiem. Wybuchnęliśmy śmiechem, wreszcie wyładowując ciążące nad nami napięcie milczenia. Tak, wreszcie wszystko wróciło do normy. Jadąc na Kasjopei obmyślałam co mogę zrobić, aby "umilić" życie moim znajomym z obozu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Xat nasz potężny i wspaniały