Patrzyłem jeszcze dłuższą chwilę na Sylwię. Dziewczyna osunęła się na kolana i zaczęła dyszeć ciężko, jednak nie traciła przytomności. Podszedłem do niej i mocno klepnąłem ją w policzek.
-Nie udawaj-warknąłem. Sylwia szarpnęła się i dorwałaby mnie, gdyby nie te łańcuchy.
-Było blisko. Będzie trzeba skrócić sznureczki-dodałem i poszedłem w kierunku nadal nieprzytomnych dzieci. Były bardzo blisko wybudzenia się. Postanowiłem poczekać te kilka minut. Bardzo się rozochociłem i korzystałem z mojego morderczego zapału.
Sylwia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz