W sumie to nawet dobrze, że podjęliśmy się tej próby. Po pierwsze, nie musiałem więcej użerać się z historią Fantariugo, a po drugie, nasze relacje od czasu poprzedniej kłótni stały się lepsze. Tylko miałem mały problem z tym ubraniem. Cholerne, zdobione tkaniny strasznie wgryzały się w skórę, przez co cały czas wierciłem się i drapałem.
-A ty co? Wszy masz?-Zapytał wreszcie Tivel, kiedy po raz kolejny już musiałem zacząć chaotycznie drapać się po rękach, brzuchu i plecach.
-Od ciebie?-Zaśmiałem się.-To te durne ubrania. Czuję się w nich nie jak idiota, tylko jak przystrojony niczym na paradę idiota. Wżynają się, są nieprzyjemne w dotyku i swędzą.
-To je zdejmij, co za problem-powiedział jeleń i puścił do mnie oczko.
-Zrobił bym to gdyby nie fakt, że pod spodem nie mam nic.
-Dianie to nie przeszkadzało.
Po tym tekście dostał ode mnie kopniaka w żebra. Nie zachwiał się, tylko zaśmiał.
-Ciekawe, co by ona teraz powiedziała, gdyby cię zobaczyła...-dodał.
-Skończmy z tymi żartami. Dama słucha-jęknąłem. Fantarigo, która jechała przed nami odwróciła głowę w naszą stronę.
-Dobra, zmieniam zdanie-poprawiłem się szybko i pogoniłem Tivela tak, że mój wierzchowiec i blondyny zrównały się.-Taka z niej dama, jak z koziej dupy trąba.
Jeleń się zaśmiał, Fantarigo zgromiła nas wzrokiem a ja znowu zacząłem się drapać.
-Psia morda, zaraz oszaleję-syknąłem.
-Musisz wytrzymać. Zaraz dojedziemy do wyjścia.
Niezbyt mi pomogła rada od Tivela, ale postarałem się zapomnieć o gryzącym ubraniu i zacząłem zastanawiać się, co robić dalej. Jakoś mina królewskiego przydupasa mi nie odpowiadała. Przy pierwszej lepszej okazji pewnie rzucę tę robotę. Przede wszystkim trzeba zająć się siodłami dla smoków. Będę się też musiał pozbyć znamienia. Jako, że prawda z Dianą wyszła na jaw sprawiło, że postanowiłem sobie sprawę pamiątki po byłej dziewczyny postawić na pierwszym miejscu mojej listy rzeczy, którymi trzeba się zająć.
-Hej, coś się stało?-Zapytał Tivel, przerywając tym samym mój tok myślenia.
-Hmmm?-Mruknąłem.
-Przestałeś się drapać.
Jak na komendę powróciło uporczywe swędzenie.
-Niech cię szlag i sto piorunów, zła istoto-warknąłem. Żeby zająć czymś myśli, ponownie spróbowałem zinterpretować chociaż część obrazów na skale. Zastanawiałem się też, jakie korzyści będziemy mieli z tego całego panowania nad labiryntem, jednak do końca drogi drapałem się jak głupi, przeklinając ogromnego węża, ale kiedy wyjechaliśmy z labiryntu na świeże powietrze, natychmiast zapomniałem o dyskomforcie. Przed nami rozpościerała się kwiecista, zielona łąka. Przez jej środek płynęła cienkim strumieniem krystalicznie czysta rzeka. Tivel, nie zważając na nic pobiegł w kierunku wody i zaczął pić tak łapczywie, że mało co nie zrzucił mnie ze swojego grzbietu. Stwierdziłem, że bezpieczniej będzie z niego zeskoczyć. Kiedy tylko znalazłem się na ziemi, rozejrzałem się uważnie dookoła. Kasjopeja skubała trawę a Fantarigo krzątała się obok niej, nucąc pod nosem jakąś melodyjkę. Poszedłem w jej kierunku. Nadal miałem dziwne wrażenie, że coś tu nie pasuje.
-Dzień dobry, Wasza Szanowna Srebrzysta Wysokość-zacząłem, uśmiechając się oczywiście na swój złośliwy sposób.
-W twoich ustach ten tytuł brzmi jak najgorsza obelga, panie doradco. Radzę uważać na słowa-odpowiedziała blondyna.
-Czy my według twoich przypuszczeń nie powinniśmy wyjść koło jakiejś mieściny?-Zapytałem, niezbity z tropu.
-Sama nie wiem. Pewnie wyszliśmy innym korytarzem. Wąż nas chyba poprowadził.
-Ten wąż to jakiś typ z pod ciemnej gwiazdy. Nie dość, że wywiódł nas na to cudowne, zielone zadupie to jeszcze wcześniej mało co nas nie zabił.
-Coś czuję, że po tobie to raczej nikt by nie płakał.
-Poza Tivelem i tobą faktycznie nikt by się nie znalazł.
Obydwoje wybuchnęliśmy głośnym, zdrowym śmiechem.
-Co nie zmienia faktu, że chcę do domu-dodałem tonem zagubionego, rozpuszczonego dziecka. Fantarigo nie odpowiedziała, tylko wbiła wzrok w jakiś punkt na niebie. Już miałem odwrócić głowę i sprawdzić, na co ona się tak patrzy, kiedy jakaś siła złapała mnie za kołnierz i uniosła do góry. Zacząłem się miotać do akompaniamentu chichotu Fantarigo i Tivela. Wtedy zorientowałem się, że to nikt inny, jak Gordon jest sprawcą tego całego zamieszania. Seredo wylądował i od razu pobiegł na spotkanie blondynie.
-Puszczaj mnie, potworze-krzyknąłem, kiedy trzymający mnie smok zaczął wzbijać się w górę.
-Jak szanowny pan sobie życzy-odpowiedział Gordon i wypuścił mnie ze swoich łap ze znacznej wysokości. Rozbiłbym się o ziemię, gdyby nie Tivel, który złapał mnie dosłownie chwilę przed uderzeniem.
-Dzięki-uśmiechnąłem się i odwróciłem wzrok w kierunku Gordona.-Nigdy więcej tak nie rób!
Smok funkął pod nosem i odwrócił się do mnie tyłem, ukazując sporą, czerwoną pręgę na grzbiecie. Od razu przypomniał mi się pojedynek ze smoczym jeźdźcem.
Fantarigo? Nie miałem weny. Zobaczyłem drapiącego się kota i mnie olśniło!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz