poniedziałek, 14 września 2015

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

-Nie. Tak mi wygodnie i tak będę się układał-warknął smok.
-A niby z jakiej racji?-Zapytałem równie niemiłym tonem i spróbowałem się odeprzeć od a ściany nogami.
-A niby z takiej racji, że jestem od ciebie silniejszy i będę to wykorzystywał-Gordon na potwierdzenie swoich słów "niechcący" machnął skrzydłem tak, że zbił mnie z nóg. Zatoczyłem się po podłodze jaskini i wpadłem na Kasjopeję. Klacz z godnością damy otworzyła oczy po czym obrzuciła mnie i smoka pełnym dezaprobaty spojrzeniem. Natychmiast zerwałem się na nogi, burknąłem szybkie "przepraszam" i spojrzałem na Gordona swoim najbardziej morderczym wzrokiem, na jaki było mnie stać.
-Więc co z zasadą, że silniejszy ustępuje?-Zapytałem.
-Nie wiem. Słabsi to wymyślili-odciął się smok. Przewróciłem oczami.
-Zapomniałeś chyba, że to dzięki mnie jesteś taki silny i wspaniały.
-Ale jakim kosztem! Tak mnie ścisnąłeś za grzbiet że przez chwilę myślałem, że mi kręgosłup roztrzaskasz!
-Na prawdę bardzo żałuję, że tego nie zrobiłem. A teraz rusz ten zad, żeby chociaż Tivel się położył.
Smok spojrzał na wyżej wspomnianego. Jeleń stał na sztywnych nogach oparty barkiem o ścianę i patrzył na nas z nieukrywanym rozbawieniem.
-A co ty taki szlachetny się zrobiłeś? Czyżbyś chciał mi się zrekompensować? Wierz mi, masz za co-powiedział.
-Właśnie! A poza tym, zapomniałeś o magicznym słowie!-Dodał Gordon.
-Czary mary, hokus pokus, paszoł won!-Wrzasnąłem. Miałem już po dziurki w nosie tego całego zwierzyńca. Zaskoczony Gordon spojrzał na mnie z nieco mniej śmiałym wyrazem pyska, niż poprzednio. Chwyciłem kij, którym następnego dnia miałem KOGOŚ sprać.
-Mam powtórzyć, czy wyniesiesz się po dobroci?-Zapytałem jadowitym głosem.
-Myślisz, że się boję ciebie?-Zapytał smok.
-Powinieneś... bo ja ci zrobię takie straszne rzeczy...
-Ej! Co się tam dzieje!-Usłyszałem głos Fantarigo dochodzący z góry.-Wasze wrzaski słychać chyba w całym lesie! Uspokójcie się, albo tam do was zejdę!
Gordon na te słowa natychmiast zwinął się w kłębek, pokazał mi język i zamknął oczy. Wypuściłem powoli powietrze z ust. Postanowiłem, że rano tak mu skopię ten gadzi zadek, że mu pęknie na sześć części. Naburmuszony, położyłem się w kącie i przykryłem płaszczem. Jednak sen (jak zwykle, kiedy go potrzebowałem) nie przychodził. Wygramoliłem się więc z mojej dziury, zabrałem kijek i wyszedłem na dwór. Było zimno, a ja w samym płaszczu i gaciach, jednak adrenalina buzująca w moich żyłach po "pogawędce" z Gordonem robiła swoje i jako tako grzała. Zacząłem wściekle bić kijem w nadłamaną gałąź zwisającą z jakiegoś samotnego drzewa. Postanowiłem pod wpływem chwili ćwiczyć tą całą szermierkę do upadłego. "Niech sobie paskudne smoczysko nie myśli, że ma prawo mnie pouczać. Dam mu taki wycisk, że wszystkie łuski pogubi"- powtarzałem sobie, kiedy raz po raz atakowałem łysą gałąź, aż kora od niej odpryskiwała. Po kilku machnięciach zapomniałem o zimnie. Za to zaczęła mnie boleć ręka od ściskania prowizorycznej broni. Tłukłem z taką pasją, jakby to byli wszyscy moi wrogowie razem wzięci i zamknięci w tej urwanej gałęzi. Księżyc był już na niebie w całej swojej okazałości. Srebrny talerz patrzył na mnie i miałem wrażenie, że zaraz wyśmieje moje dziecinne zachowanie. Faktycznie, z perspektywy obserwatora musiałem wyglądać przezabawnie. Czas płynął, a ja czułem się coraz bardziej zmęczony. Wtedy z jaskini wyjrzał łeb Gordona.
-Co ty odwalasz? Jesteś głośniejszy niż kilka godzin temu-powiedział zaspany smok tonem pełnym kpiny. Spojrzałem na niego. Pod ciężarem mojego ciężkiego spojrzenia gad aż pochylił głowę. Nic mu nie zrobiłem, mimo to wyglądał jak zbity pies. Bez słów wrócił do jaskini, słyszałem wyraźnie chrobotanie twardych smoczych pazurów o kamień. Potem nastąpiło chwilowe małe zamieszanie. Tivel rzucił jakimś tekstem o tym, jakie to smoki są niewychowane. Kasjopeja siedziała cicho. Pewnie spała, albo obserwowała to wszystko tym swoim wielce poważnym spojrzeniem. Zdążyłem sobie chwilkę odpocząć, po czym powróciłem do wściekłego pojedynku z gałęzią. Moją skórę zrosił pot a włosy zaczęły kleić się do twarzy i karku, jednak nie zwracałem na to uwagi. Sam byłem pod wrażeniem swojej determinacji i pasji, jaka nie zdarzyła mi się nigdy wcześniej. Chyba ta więź z Gordonem odbiła się na mnie. Jakby cząstka osobowości smoka przeniknęła do mnie. Z przerażeniem myślałem o tym, co będzie dalej. Wyrosną mi łuski? Zacznę ziać ogniem? Nie, nie chciałem sobie tym zawracać głowy. Byłem spocony, zgrzany i zdyszany, ale mimo to z głupim uporem ćwiczyłem, aż moja prowizoryczna, drewniana broń pod wpływem jednego z silniejszych uderzeń nie wytrzymała. Kijek pękł z trzaskiem i spadł na błyszczącą od porannej rosy trawę. Z niezadowoleniem spojrzałem na to, co zostało z badyla, którego poprzedniego dnia szukałem przez bite pół godziny. Cisnąłem resztami drewna o ziemię i pobiegłem w stronę zagajnika w poszukiwaniu czegoś, czym mógłbym zastąpić kijek. Nie chciałem być słuchaczem kazania, jakie wyprawili by mi Tivel, Gordon i Fantarigo.

Fantarigo? Boli mnie głowa i nie mogę spać, chociaż dookoła wszyscy już usnęli...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Xat nasz potężny i wspaniały