piątek, 18 września 2015

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

Kiedy wróciłem na polanę, wściekły Gordon już tam na mnie czekał.
-Witaj, królewiczu. Jak się spało?-Zapytałem, kiedy smok natarł na mnie wściekle. Zrobiłem zręczny, wyuczony już unik i dopadłem kijka, zanim gad zdążył cokolwiek zrobić.
-Teraz to ja ci dam popalić! Zobaczysz, będę tłukł cię tak wściekle, dopóki cię na śmierć nie zakatuję! Bez przerwy! Żadnego odpoczynku czy przerwy na zaznaczenie terenu!-Darł się Gordon, atakując mnie wściekle ogonem niby skorpion, który czyha na swoją bezbronną ofiarę.
-W porządku. Tym razem nie mam zamiaru cię usypiać... ale sprawię, że pożałujesz swojej obietnicy. Teraz to ja cię będę szkolił. Teraz już wiem, na czym to polega-zaśmiałem się. Przestałem tylko parować ciosy, zacząłem atakować. Obserwowałem uważnie mowę ciała smoka. Intuicyjnie wiedziałem, z której strony chce mnie zaatakować i każdy cios odbijałem z podwójną siłą. Co prawda, trochę bałem się furii Gordona ale nie rozumiałem też, po co się tak wściekać. Tak czy siak, zaślepiony smok był bardzo łatwym celem.
-Auć!-Zawył Gordon, kiedy uderzyłem go kijkiem w nasadę ogona. Tam łuski miał słabsze.
-No, zasuwaj, twardzielu! Ja to traktuję na serio, to już nie jest zabawa-powiedziałem z chłodnym, jadowitym spokojem. Smok nie odpowiedział, tylko obrał inną taktykę. Zaczął wykorzystywać swoje skrzydła. Najpierw bił nimi tak, że wiatr, który w ten sposób powstawał aż zbijał mnie z nóg. Potem wzlatywał w powietrze, lądował za mną i tłukł mnie łapami, nie ranił jednak. Wiedział, że i to może się dla niego boleśnie skończyć, więc wykorzystywałem tą słabość tak, jak on swoje skrzydła. Kiedy Gordon zaatakował mnie zbyt słabo, zrobiłem imponujący skok i wylądowałem mu na głowie. Zaczęła się krótka, ale zawzięta szamotanina. Potężny gad, uzbrojony w kolczaste łuski, śmiercionośne zęby i pazury oraz ogon tnący głębiej niż najlepsza szpada kontra elf mający jedynie kijek i własny intelekt, którego rozwścieczonej bestii niestety w tamtym momencie zabrakło. Wykorzystywałem więc wszystko, co mogłem. Każdy niepoprawny ruch smoka nie uchodził mojej uwadze a Gordon sporo płacił za nie. Z zadowoleniem obserwowałem moje postępy. Nawet nie wiedziałem, że umiem się tak szybko uczyć. Co prawda, nadal nie mogłem mierzyć się z Fantarigo, ale udało mi się rozłożyć na łopatki smoka. To chyba był wystarczający powód do dumy.
-Jeszcze raz-zipnął Gordon, kiedy po raz kolejny grałem mu na nosie.
-Nic z tego. Mam swoje sprawy tutaj do załatwienia.
Wtedy usłyszałem dźwięk podobny do klaskania. To niezauważony przez nikogo wcześniej Tivel tłukł kopytem o kamień, wydając ten charakterystyczny odgłos.
-Pięknie, pięknie-uśmiechnął się.-Jeszcze trochę, a być może dorośniesz Fantarigo do pięt.
-Już dorosłem! Jestem twoim dużym, małym elfkiem, który nie tak dawno jak dwieście lat temu uczył się sam załatwiać do nocnika!-Powiedziałem, pusząc się jak paw.
-Tak, mój ty duży mały elfku. A teraz idź coś zrób ze sobą, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść. Potargane włosy, pomięta koszula, przypalone nogawki... jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie was obydwoje zeskrobywać z drzewa, bo za bardzo szalejecie.
-I właśnie dla tego kończymy dzisiaj zabawę. Prawda, Gordon?-Uśmiechnąłem się szyderczo do rozłożonego na ziemi gada.
-A idź do diabła, elfie...
-Już u niego byłem. Oberwał kijkiem po łbie-prychnąłem i poszedłem szukać Fantarigo i trochę się jej naprzykrzać. Postanowiłem sobie, że jeśli nie dam rady jej pokonać to przynajmniej dostanie ode mnie taki wycisk, że długo będzie to pamiętać.

Fantarigo? Hehe, bój się!
PS. Długość doprawdy imponująca, bo na telefonie w roztrzęsionym tramwaju pisze się świetnie a i wena dopisuje jak mało kiedy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Xat nasz potężny i wspaniały