Gordon wysadził mnie kawałek od wioski a sam poleciał sobie precz, wezwany przez Fantarigo. Nie powiedział mi nawet, po co leci ale miałem wrażenie, że to nic poważnego. Ucieszyłem się nawet z tego, bo smok nieco mógłby utrudnić mi zakupy, a był tak uparty, że zacząłem mieć coraz większe wrażenie, że wdał się we mnie. Usiadłem na trawie i zacząłem zastanawiać się, jak ja nie wzbudzając zainteresowania strażników przeniknę do wioski, zabiorę to co trzeba i ucieknę. Myślałem tak spory szmat czasu, aż jakiś impuls nie zmusił mnie do zerwania się na równe nogi. Był to nieznośny ucisk w kręgosłupie, jakby ktoś owinął moją klatkę piersiową ciasnymi paskami skóry. Na początku pomyślałem, że to za sprawą znamienia od Diany, ale tamto nie wykazywało żadnej aktywności. Wtedy blizna na mojej dłoni zapulsowała. Zrozumiałem, że chodziło o Gordona.
~Co wy tam wyprawiacie?~Zapytałem.
~Głupie siodło... ciesz się, że nie musisz go nosić, chociaż chętnie bym ci je sam założył. Jest niewygodne i w ogóle...~syknął smok.
~Po części znam twój ból, ale przestraszyłem się, że to coś bardziej poważnego.
~Bardziej poważnego?! Nie rozśmieszaj mnie!
~Spróbuj proszę zmienić nastawienie do siodła, bo twój... ekhem, lekki dyskomfort nieco utrudnia mi wykonanie zadania.
~Łatwo ci mówić!
Nie odpowiedziałem, bo poczułem jeszcze silniejszy uścisk, który wręcz zaparł mi dech w piersiach. Wstrętny, złośliwy gad. Osunąłem się na ziemię i zacząłem głęboko oddychać. Po kilku chwilach dyskomfort zniknął. Chyba Fantarigo zlitowała się i zdjęła Gordonowi to siodło. W prawie tym samym momencie przyleciała Kasjopeja. Z gracją osiadła na ziemi i wlepiła we mnie inteligentne spojrzenie.
-Ty od Fantarigo?-Zapytałem. Klacz pokiwała głową. Ucieszyłem się z tego, bo koń... był zawsze bardziej naturalny niż smok.
-To super. Mam świetny pomysł, jak zgarnąć potrzebne nam materiały. Będzie to wymagało od ciebie schowania skrzydeł i umiejętności aktorskich, jeśli oczywiście zechcesz mi pomóc.
Zawsze czułem się trochę niepewnie przy tym zwierzęciu ale skoro koń nie wykazywał żadnych oznak protestu to stwierdziłem, że mogę mówić dalej.
-Pójdziemy sobie drogą, którą jeżdżą do wioski karawany z towarami. Wypatrzymy pierwszy lepszy wóz ze szmatami na stroje. Kiedy taki nadjedzie, ty walniesz się na ziemię i zaczniesz udawać, że cię potrącił. To da mi czas na skasowanie kogo trzeba i zwinięcie, czego trzeba. Potem po prostu podbiegnę do ciebie, co będzie znakiem do ucieczki. Wrócimy sobie do Fantarigo jakby nigdy nic.
Klacz przewróciła oczami, ale chyba zgodziła się na mój plan. Jednak nie starała się ukrywać swojego mniemania a jego absurdalności. Heh, musielibyśmy częściej pracować razem, a by się przyzwyczaiła. Kasjopeja ruszyła wzdłuż drogi. Nie nawiązaliśmy jakiegoś bliższego kontaktu, tylko po prostu przyczailiśmy się w krzakach i zaczęliśmy czekać. Przejeżdżające wozy były otoczone strażnikami ale nie wiozły poszukiwanej przez nas zawartości. Mijały godziny wypełnione szumem liści i od czasu do czasu stukotem kół. Z nudów zacząłem liczyć wozy a potem nucić pod nosem. Jednak to nie zapewniało mi wystarczającej rozrywki. Potem spróbowałem nadawać strażnikom eskortującym wozy śmieszne przezwiska, a potem spekulować na temat tego, jak będzie wyglądał ten bal, ja i Fantarigo udający jakiś wpływowych ludzi i Tivel zapewne zamknięty w złotej klatce. Całkiem zabawnie się o tym myślało więc z trudem stłumiłem rozczarowanie, kiedy Kasjopeja szturchnęła mnie i wskazała wóz otoczony większą ilością strażników. Bez wątpienia wieziono w nim materiały dla jakiejś zasłużonej krawcowej. Mężczyźni pilnujący wozu mieli kwaśne miny. Widać było po nich, że nie są zadowoleni ze swojego obecnego zajęcia i w sumie to im się nie dziwiłem. Klacz, wypchnięta przeze mnie z krzaków z wizgiem wypadła przed wóz. Spłoszone konie zatrzymały się kilka cali przed położoną na ziemi Kasjopeją. Wszyscy strażnicy a nawet woźnica, ucieszeni wybrnięciem z codziennej rutyny skoczyli w kierunku klaczy i zaczęli wykłócać się o to, który zawinił szkodzie biednego zwierzęcia. Na to właśnie czekałem. Zakradłem się cicho na tyły wozu i otworzyłem drzwi znalezionym w kieszeni spodni wytrychem. Kiedy dostałem się do środka zacząłem chaotycznie przebierać materiały w poszukiwaniu czegoś zgodnego z wymaganiami Fantarigo. Ku mojemu zadowoleniu, w kufrach nie tylko były misterne koronki i materiały, ale i całe, gotowe suknie. Z chichotem pomyślałem o tym, jak blondyna dałaby radę poruszać się w czymś takim. Wziąłem pierwszy lepszy worek leżący na podłodze, wpakowałem do niego różne ozdóbki, koroneczki i brylanciki oraz dwie sukienki. Jedną biało-niebieską z długą spódnicą wykańczaną srebrnymi ornamentami w kształcie kwiatów a drugą fioletową obszytą złotą nicią przy rękawach i w talii. Nawet, jeśli Fantarigo się nie spodobają to zawsze będę mógł je sprzedać gdzieś. Zarzuciłem sobie worek na plecy i wyskoczyłem z wozu. Mężczyźni dalej stali pochyleni nad Kasjopeją, która żeby dodać scenie dramaturgii wydawała z siebie żałosne jęki i co jakiś czas spazmatycznie wierzgała kopytami. Kiedy jednak zobaczyła mnie machającego do niej zza wozu natychmiast odzyskała życiowe siły. Wstała i roztrąciła zszokowanych strażników. Podbiegłem do niej szybko i zanim ktokolwiek zdążył cokolwiek zrobić, bez namysłu wskoczyłem Kasjopeji na grzbiet. Klacz puściła się galopem przed siebie, zostawiając za sobą wrzeszczących mężczyzn, którzy dosiedli swoich koni i ruszyli za nami w pościg.
~Gordon, powiedz królewnie, że jej szmatki już są w drodze~zakomunikowałem, co jakiś czas oglądając się za siebie. Strażnicy nadal nas gonili ale nie mogli równać się z szybkością pegaza.
Fantarigo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz