Maszerowałem przez łąkę, która po kilkunastu krokach zaczęła przeradzać się w mały, mieszany zagajnik. To skupisko drzew było dość młode, wiele roślin w nim rosnących to zaledwie podrostki, jednak było ich wystarczająco wiele, by stworzyć idealną kryjówkę dla leśnych zwierząt, na które chciałem zapolować. Cały czas poruszałem się przy kamienistym, jasnym brzegu strumienia, więc obserwując taflę przyuważyłem miejsce, w którym woda rozlała się w sporą kałużę. A w kałuży pływało sobie stadko małych ryb. Błyszczące na szaro łuski załamywały światło i sprawiały, że normalny człowiek mógłby ich nawet nie zauważyć w najczystszej nawet wodzie, ale nie ja i moje wyćwiczone, ellfie oczy łowcy. To miejsce było idealne na nastawienie sideł, więc zacząłem obrywać pochylonej nad kałużą wierzby witki, które potem obrywałem z podłużnych, szarozielonych liści, zaplatałem w pętle, a pętle splatałem w jedną całość. Tivel wysłany chyba przez Fantarigo żeby mnie śledzić, przysiadł obok mnie na sporym kawałku błyszczącego granitu akurat wtedy, kiedy rozstawiałem sidła w zaroślach.
-Widzę, że radzisz sobie świetnie. Masz to, o co prosiła twoja księżniczka?-Zapytał jeleń. Humor miał od czasu wyjścia na łąkę wręcz wyśmienity, ale na moją niekorzyść.
-Moja księżniczka została spalona przez smoka, na twoje szczęście. Bo coś czuję, że miałaby ochotę przerobić cię na udziec. Ale mam to, o co mnie prosiła. Tylko potem pożałowała-zarechotałem, kończąc zastawianie ostatniej pułapki przy stercie suchych gałęzi, chyba usypanej przez jakieś bobry czy inne tego typu zwierzęta.
-Chyba mówimy o nie tej samej księżniczce, coś mi się tak wydaje.
-Nie znam żadnej. Mówiłem ironicznie.
-Tak się składa, że ja też.
Nie mogłem się powstrzymać i wybuchnąłem zduszonym śmiechem.
-Nie zapominaj, że to nie ja zabujałem się w Fantarigo-mówiłem, krztusząc się pomiędzy poszczególnymi słowami.-A nie, przepraszam. Od kiedy do nas dołączyła Kasjopeja, patrzysz na nią jak pies kochający swoją pańcię, ty jurny koniu! Kto by pomyślał, że...
Nie dokończyłem, bo oberwałem kopytem w splot słoneczny. Upadłem na ziemię jak kłoda, łapiąc gwałtownie powietrze, ale mimo to nadal śmiałem się jak głupi do sera. Tivel fuknął pod nosem jedno z tych słów, które w normalnych sytuacjach nie przechodziłyby mu przez gardło, po czym odwrócił się niczym urażona dama i szybkim truchtem ruszył na drugi brzeg kałuży, płosząc mi przy tym wszystkie ryby, które pochowały się w wyrzeźbionych przez wodę zagłębieniach.
-Chciałeś mi podokuczać, co? Nie wyszło!-Krzyknąłem za nim. Nie doczekałem się odpowiedzi, więc nie zrażony zacząłem szukać w stercie gałęzi patyków, o jakie prosiła Fantarigo. Przebierałem też drewno w poszukiwaniu czegoś, co nadałoby się na opał i upychałem do prowizorycznej torby, jaką zrobiłem sobie z wierzchniej koszuli. Znalazłem tego trochę. Pod drzewem ułożyłem jeden długi kij i zawiniątko z opałem, kiedy w pułapkę złapało się pierwsze zwierzę. Stara, wychudzona ale za to wielka puma. Dobiłem ją z odległości, celnym strzałem w gardło. Umierające zwierzę wydało z siebie zduszony ryk. Oglądając swoją zdobycz z niezadowoleniem stwierdziłem, że mięsa ma mało co, ale za to skóra mogłaby się do czegoś przydać. Rozciąłem nożem brzuch zwierzęcia i wygrzebałem wnętrzności, które odrzucałem na osobną kupkę. Miałem zamiar wykorzystać je jako przynętę na ryby. Udało mi się oskórować zwierzę dość szybko, z wyuczoną pewnością. Skórę wrzuciłem do strumienia i przygniotłem kamieniami, żeby zmiękła i było ją można potem łatwo formować. Podczas tych zajęć w sidła wpadły jeszcze dwa króliki i wilk ze złamanymi tylnymi łapami.Wszystkie te zwierzęta zostały elegancko obdarte ze skóry a ich mięso zacząłem suszyć na słońcu kiedy stwierdziłem, że bardzo się zmęczyłem a nie dam rady zanieść tego całego dobytku na łąkę.
~Gordon, fujaro łuskowata, wzywam cię~zakomunikowałem.
~Proszę, proszę, wielki pan na włościach potrzebuje mojej pomocy?
~Wielki pan na włościach zdobył skórę, kijki i żarcie więc jeśli nie chcesz, żebym cię głodził jak za starych, dobrych czasów...
~Niech cię szlag. Zaraz będę. Pogadamy sobie później.
Smok przyleciał, zanim zdążyłem zacząć suszyć kolejną porcję mięsa. Bez słowa zdarł powieszone na drzewach skóry, wziął mięso w łapy a kijki do pyska i poleciał.
-Ej!-Krzyknąłem za nim.-A ja to co?
~Ty sobie pójdziesz na piechotę, bo mam już wszystkie łapy zajęte a na grzbiet nie dam sobie wsiąść komuś takiemu, jak ty. Poza tym, gdybyś pokaleczył sobie szacowne cztery litery, to i na mnie by się to odbiło.
Przewróciłem oczami i powlokłem się z powrotem do miejsca, w którym powinna przebywać Fantarigo i reszta zwierzyńca.
Fantarigo? Jak widzisz, mogę sam iść do lasu nawet bez pakowania się w kłopoty ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz