poniedziałek, 14 września 2015

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Zmierzchało już, gdy Gordon wrócił wreszcie niosąc zdobycze Feanaro. Ciemny kształt jego potężnego cielska przysłonił na chwilę okrąg słońca niknący za horyzontem. Przez chwilę jeszcze nuciłam łagodnie pochylając się nad płaszczem elfa wreszcie jednak wstałam i dzierżąc w dłoni ukończone dzieło wyszłam na zewnątrz. Smok przysiadła na skale i delikatnie ułożył na ziemi zawinięte w koszulę
elfa. Chwyciłam od razu połowę z wiązki opału i ułożyłam w miejscy przygotowanym na ognisko. Było tego całkiem sporo, a gdy niosłam tą drzewiastą konstrukcję przed sobą znacznie ograniczała mi pole widzenia i zaburzała równowagę. Po znacznej liczbie akrobacji i przy wsparciu Seredo udało mi się wreszcie rozpalić ognisko. Gordon nie czuł się zobowiązany do udzielenia jakiejkolwiek pomocy. Przy pierwszej okazji wymknął się i upolował sobie sarnę, a potem siadł na kamieniu i udawał wielce zaaferowanego czyszczeniem kłów i pazurów. Kiedy ogień zaczął wesoło trzaskać i siadłam wreszcie na ziemi i przymknęłam oczy.
- A gdzie Feanaro? - zapytałam niby to bezbarwnym tonem.
- Lezie gdzieś tam... - odparł Gordon lekceważąco - ja tam za nim nie tęsknię
- Jasne - westchnął Seredo sadowiąc się koło mnie i kładąc mi pysk przy nogach. - A czego niby tak długo szukałeś w lesie?... sarny? i czemu sam całej nie zjadłeś?
- Bo nie mam apetytu - odburknął. Zerwał się odleciał kawałek i zwinął w kłębek. Zbudowałam prowizoryczne palenisko i na niezbyt wyszukanym rożnie z długiego zaostrzonego patyka który przysłał nasz łowca zaczęłam piec mięso. Seredo poleciał na polowanie i wróciwszy po chwili ułożył się koło mnie. Zapadłam w coś co można by nazwać półsnem, z którego wyrwał mnie dopiero dźwięk kroków. Od strony lasu w naszym kierunku dość szybko zbliżała się ciemna sylwetka.  Natychmiast rozpoznałam elfa, ale nie zamierzałam pędzić mu na spotkanie wystarczająco się na niego naczekałam. Żadnej łaski nie robi że się w końcu zjawia. Leniwie obróciłam pieczeń. Feanaro stanął przede mną w całej swej okazałości i bez koszuli. Ogniste refleksy tańczyły na jego umięśnionych ramionach.
- Ja pana nigdy kultury nie nauczę... - stwierdziłam podając mu płaszcz. Obejrzał go o z zadowoleniem założył.
- A w co niby miałem zapukać... - odparł z wyrzutem nie mamy drzwi.
- W czoło... - odparłam niby to groźnie w rzeczywistości tłumiąc śmiech spowodowany udanym jak zawsze żartem elfa. Jakkolwiek bronią biała władał tak sobie to w szermierce słownej naprawdę był wprawiony. - Jak pan śmie pokazywać się w tym stanie.
- Jakby ktoś zechciał mnie podrzucić to bym wyglądał lepiej - stwierdził wymierzając oskarżycielsko palec w stronę swojego smoka. Gordon zamruczał i uśmiechnął się tryumfalnie nadal udając, że śpi.
- Nie o tym mówię - odparłam opuszczając głowę ze zrezygnowaniem - interesuje mnie raczej gdzież jest pańska koszula.
- A co zawstydzam panią - szepnął konfidencjonalnie ze złośliwym uśmieszkiem nachylając się nieznacznie w moją stronę. Odsunęłam się nieznacznie piorunując go spojrzeniem.
- Niech pan się tak nie nachyla - odparłam przywołując na twarz fałszywie życzliwy uśmiech - bo panu warkoczyki przysmażą na głowie...
- Spokojna pani rozczochrana - odparł rozglądając się po obozie - po to związuje włosy by takich sytuacji uniknąć - dokończył wyszarpując spod drewna zmiętą górną część odzieży - o proszę i koszula się znalazła. Cóż zawsze wydawało mi się że jest biała...ale rozmiar się zgadza. Założyć? - zapytał wymachując nią w powietrzu.
- Nie dziękuję, już chyba wolę pana w tym płaszczu, a tą szmatką to co najwyżej w tym wypadku można co najwyżej buty powycierać. Ale może jutro uda mi się jeszcze odratować to odzienie...
Elf wrócił do ogniska i odciął sobie kawałek mięsa. Ja także odłamałam sobie trochę. przez chwilę milczeliśmy zajęci jedzeniem.
"Ty nie jesz" zapytałam Seredo. "Dla mnie pieczone mięso to może być co najwyżej przystawka, mam smoczy apetyt" Odcięłam kawałek nożem i rzuciłam mu. Oczywiście zdążył go złapać w locie. Wstałam i strzepałam z odzienia okruchy.
- Pora iść spać bo jutro czeka nas pracowity dzień...
Zbliżyliśmy się do jaskini. Feanaro chciał mnie przepuścić w wejściu, ale pokręciłam przecząco głową.
- Ja śpię tam - wskazałam grotę wykutą nieco wyżej. - Ale do towarzystwa zostawiam ci Kasjopeję i Tivela, którzy śpią chyba w drugiej komorze tu obok choć powiem szczerze ten twój jeleń całkiem zręczny nawet nie zauważyłam, kiedy wrócił i wszedł do jaskini, bo tam chyba musi być... także dobranoc
Trochę dziwne że moja klacz go nie wyrzuciła w sumie obojga nie widziałam, no ale pewnie szybciej położyli się spać. Próbowałam się uspokoić, bo jakoś martwiło mnie, że tak długo nie widziałam towarzysza elfa.
- A co planujesz na jutro...
- To - odparłam wręczając Feanaro dwa proste patyki.
- To znaczy?
- Poćwiczymy szermierkę... rano stoczymy mały pojedynek, spróbuję wyłapać błędy które popełniasz, a potem popracuje się nad poprawą...
- Zamierzasz mnie uczyć... - uniósł lekko brwi i uśmiechnął się ironicznie.
- Nie ja - odparłam wspinając się już na skały - on... - wskazałam wzrokiem Gordona, który właśnie podnosił się z trawy. Zanim elf zdążył ochłonąć ze zdumnienia wspięłam się już z Seredo na górę. Ze swojego stanowiska usłyszałam jeszcze szuranie łusek, gdy Gordon próbował usadowić się w grocie i wściekły głos Feanaro:
- Zabieraj mi to wstrętne ogonisko z twarzy... no suń te swoje gadzie cztery litery, bo ci w nie nakopie... Nie wierć się, bo cie stąd wyrzucę... co za gadzina niewychowana... od razu widać jaka z ciebie żmija

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Xat nasz potężny i wspaniały