poniedziałek, 7 września 2015

Od Feanaro (c.d. Fantarigo)

Ból, który zadał mi batem jeździec trochę przeszkadzał w wykonywaniu bardziej zaawansowanych ruchów. Jak jeszcze zobaczyłem, że z Fantarigo również jest coś nie tak zacząłem się zastanawiać, czy ten pojedynek nie zapędzi naszej dwójki, wierzchowców i do tego jeszcze smoków do grobów. Spojrzałem niepewnie w stronę blondyny. Ta chyba była równie zdezorientowana, co ja. Całe szczęście, że w mojej głowie zaczęło rodzić się coś na kształt planu.
~Gordon, pierdoło gadzia, gdzie się podziewasz?~Zapytałem w myślach. Nie wiedziałem, czy smok mnie usłyszał, a może po prostu mnie olewał.~Gordon, powiedz proszę Seredo, żebyście przylecieli tu do nas, bo zaatakował mnie jakiś uzbrojony ważniak.
~Niby czemu miałbym to robić?~Usłyszałem wyraźnie głos smoka. Odetchnąłem z ulgą.
~Bo jeśli on urwie mi łeb, to zabiorę ciebie, Fantarigo i Seredo ze sobą do grobu więc zwijaj swój pokryty łuskami zadek i przylatuj tu, jak cię pięknie proszę.
Nie doczekałem się odpowiedzi ale moje argumenty były chyba na tyle jasne, żeby przemówić smokowi do rozsądku. Podniosłem miecz wyżej i zważyłem go w dłoni. Nie był idealny. Będę musiał chyba posunąć się do podstępu. Jednak zważając na zasady, jakimi kierowała się Fantarigo i widocznie napastnik też, postanowiłem walczyć jak najbardziej fair.
-O rany, dostałem miecz, łaskawco! Jeszcze tylko tarcza, zbroja i gigantyczny smok, a może zapomnę o tym ponadprogramowym cięciu biczem-zaśmiałem się szyderczo. Moim celem było sprowokowanie napastnika do wykonania we wściekłości jakiegoś nierozważnego ruchu. Ale jak na razie usłyszałem tylko ostrzegawcze trzaśnięcie biczem. Moje myśli były od tego dźwięku jeszcze szybsze. Wystawiłem rękę do przodu tak, że wycelowany w moją stronę pejcz owinął się wokół mojego nadgarstka i zacisnął. Syknąłem z bólu po raz kolejny, tak samo jak Fantarigo. Czułem, że blondyna po walce ostro mnie zwymyśla. Zobaczyłem, jak na mojej skórze pojawiają się czerwone pręgi i takiego samego koloru krople krwi. Zignorowałem to i pochyliłem się do tyłu całym swoim ciężarem, ciągnąc tym samym ręką za koniec bata. Przeciwnik zaparł się nogami o ziemię. Nie dał sobie wyrwać broni z ręki, więc postanowiłem zacząć zabawę. Okrążyłem rycerza kilka razy. Patrzyliśmy na siebie jak dwa wściekłe, dzikie lwy. Wtedy puściłem się swoim najszybszym pędem, cały czas mając pejcz owinięty wokół nadgarstka. Zrobiłem kółko dookoła napastnika. Potem jeszcze parę następnych. Przeciwnik nie nadążał z obracaniem się, więc kiedy stanąłem wreszcie w miejscu, był owinięty ciasno swoją własną bronią. Z dumą spojrzałem na jego czerwoną ze wściekłości twarz. 
-Ty... ty...-wydusił, ale przytknąłem mu ostrze miecza do gardła. 
-Teraz ja będę mówił-powiedziałem.-Pan jesteś burak i zaślepiony frajerzyna. Gdyby mnie tak pan haniebnie nie podszedł z tym mieczem, klatkami i tak dalej to być może okazałbym cień litości, ale teraz to mam ochotę poderżnąć szanownemu panu gardło i powiesić te pańskie szlacheckie flaki jak girlandy na drzewach.
-Dobra, skończ już tę idiotyczną zabawę w boga-westchnął Tivel.-Chcę do domu. Chce mi się spać, jeść i płakać.
Spojrzałem pytającym wzrokiem na Fantarigo.
-Zabić go?-Zapytałem.

Fantarigo? Zmieniam zdanie. Taki ze mnie bohater jak poeta z ziemniaka ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Xat nasz potężny i wspaniały