poniedziałek, 7 września 2015

Od Fantarigo (c.d. Feanaro)

Zauważyłam, iż elf zostaje z tyłu. Najpierw myślałam, że po prostu znów się na mnie boczy i myśli w ten sposób wymusić na mnie opowiedzenie reszty swojej biografii, ale wkrótce i ja przystanęłam słysząc szybko przybliżający się hałas. Niewątpliwie coś dużego podążało naszym śladem i nie myliłby się ten kto stwierdziłby, że to wściekły smoczy jeździec na grzbiecie nie mniej zawziętej bestii.
- Musimy się pospieszyć panie Feanaro...
- Zauważyłem - odparł uśmiechając się kwaśno - raczej nie planuję tu czekać na tego...- chyba szukał odpowiedniego słowa na określenie naszego prześladowcy - tego małego człowieczka na wielkim potworze... ktoś kto go dopuścił do smoka musiał mieć nie po kolei w głowie. - Znów przemknął mu po wargach wyraz tryumfu okraszony znajomą nutą złośliwości. Jego dobry nastrój także mi dodawał otuchy.
- Przepraszam, że pana w to wpakowałam
- Oj już niech pani nie przeprasza tyle, bo pani to w nawyk wejdzie...
- Obawiam się, że do tego mi jeszcze daleko... tylko, że gdyby nie ja Gordon i pan... moglibyście liczyć na wyszkolenie, pomoc... no a teraz jak się wydała moja decyzja... to wszyscy będą próbowali mnie zabić i pana przy okazji...
- Cóż obawiam się, iż zawiodę ich oczekiwania i nie dam się tak łatwo wykończyć i ostatecznie to nie pierwszy raz przecież...
- Tylko, że teraz masz jeszcze Gordona - zauważyłam z nutą smutku w głosie.
- nie rozumie... - przyznał
- Według legendy gdy ginie jeździec ginie także jego smok... zaczynasz już wyczuwać łączącą was więź, a z czasem ona będzie jeszcze silniejsza
- Jednym słowem muszę na siebie uważać...
- Jasne - prychnął Tivel - już to widzę.
Śmiech elfa wydał mi się nienaturalnie głośny w zalegającej las ciszy. Wszystko wskazywało na to, że jeździec odpuścił sobie dalszy pościg. Nagle gwałtowny świst wbijający się w uszy przeciął powietrze. W kolejnej sekundzie silne uderzenie powietrza zbiło nas z wierzchowców i rzuciło o drzewa. Zanim udało mi się pozbierać pył opadł i wyłonił się z niego mężczyzna z mieczem w jednej i batem w drugiej ręce. Zamiast jednak rzucić się na mnie zaczął zbliżać się do elfa. Jego kroki były stanowcze i zdecydowane. Feanaro wyglądał na nadal oszołomionego. Tivel chciał skoczyć mu na ratunek, ale nóż który przeleciał tuż obok jego pyska okazał się całkiem przekonywującym argumentem do wycofania się.
- Hej! - krzyknęłam do Kleofasa - nie naciera się na bezbronnego.
- Mam nadzieję ze zadba pani o to by nie był bezbronny.
- Proszę szanownego pana to nie ja chce się z nim pojedynkować.
Rycerz sięgnął po zapasowy miecz, który trzymał zawsze przy sobie przewieszony przez ramię. rzucił go pod stopy przeciwnika, gdy jednak ten po wykonaniu zręcznego uniku i przewrotu próbował go sięgnąć ciął go batem przez plecy tak mocno iż nie tylko uszkodził odzienie, ale też głęboko rozciął skórę. Elf syknął z bólu. Ja zaś równocześnie z nim zwinęłam się jakbym to ja była na jego miejscu. Wyrwał mi się też zbolały jęk.Jeździec przyjrzał się najpierw mężczyźnie a potem mi z uwagą. Wyglądało na to że nic z tego nie rozumie. Ostatecznie przecież połączenie pomiędzy jeźdźcami było czymś nigdy niespotykanym. Feanaro zignorował palący ból i dopadłszy broni wycofał się by przyjąć bardziej dogodna pozycje...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Xat nasz potężny i wspaniały