-To on zaczął-syknął Gordon i znowu próbował mnie dziabnąć, ale zrobiłem unik tak, że gad zamiast na mnie wpadł na ścianę.
-Psia krew, wszystkie smoki w dupę nakopane-pisnąłem, kiedy usłyszałem ponowny ryk dużego smoka. Mało co bym się nie przewrócił, ale Tivel mnie podtrzymał.
-Chcesz mi zrobić konkurencję?-Zaśmiał się, kierując swoje spojrzenie na smoka.-Tylko pamiętaj, ja mam prawo spać z elfem w pokoju, a ty nie!
-Będę sobie spał gdzie będę chciał, a już na pewno nie u was-Gordon kłapnął pyskiem i poderwał się do krótkiego lotu.
-Czy wzajemna niechęć jest oznaką, że wszystko idzie dobrze?-Zapytałem.-Bo ten mały pieroniec zaczyna mnie denerwować.
-Nawet nie spróbował pan go dotknąć-westchnęła Fantarigo. Na jej twarzy malowało się lekkie zawiedzenie. Zrobiło mi się jej strasznie żal. Chyba po raz pierwszy. Ona próbuje osiągnąć cel, spełnić swoje marzenia, a ja jej to tak po prostu będę psuł.
-Dobra, raz się żyje i raz umiera-powiedziałem i wznowiłem swoją pogoń za smokiem, jednak moje ruchy zrobiły się rozważniejsze, starałem się przemyśleć każdy krok. Gordon chyba to zauważył, bo uczepił się pazurami sufitu i za nic nie dało się go stamtąd zdjąć. Wtedy wpadłem na jeden z głupszych pomysłów w moim życiu. Podniosłem z ziemi spory kamień.
-Posłuchaj mnie, koleżko-warknąłem.-Jeśli stamtąd natychmiast nie zejdziesz, rzucę kamieniem i rozkwaszę ci łeb. A celność nawet jak na elfa mam niezłą. Zapytaj się jelenia, jeśli nie wierzysz.
-Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz-zaśmiał się Gordon z nieukrywaną pogardą.
-Twoja strata-wzruszyłem ramionami. Już miałem rzucać, ale Fantarigo złapała mnie za rękaw.
-Nie zrobisz tego, prawda?-Zapytała.
-Zrobię-powiedziałem, ale mrugnąłem porozumiewawczo okiem. Blondyna zrozumiała moją aluzję.
-Nie zrobi. Nawet jak zrobi, to i tak rozwalę ten kamień w pył-warknął smok.
-Nie mów hop, dopóki nie przeskoczysz. Masz ostatnią szansę zejść tu po dobroci-powiedziałem łagodnym głosem, który jednak przyprawił Tivela o ciarki.
-Przeceniasz się! Nie, nie i jeszcze raz nie!
Spojrzałem na gada nadal uczepionego skalnego sufitu, zrobiłem zamach i rzuciłem. Pocisk chybił ledwie o kilka centymetrów od gada, ale wstrząs spowodowany uderzeniem sprawił, że smok puścił skałę, której się tak kurczowo trzymał i zaczął spadać w dół, bijąc skrzydłami na wszystkie strony. Nie zdążył się jednak ponownie poderwać do lotu, bo skoczyłem na niego z wcześniej już przygotowanym płaszczem. Zarzuciłem go Gordonowi na głowę jak worek. Smok zaczął się miotać i trzaskać cienkim ogonem jak biczem, jednak to nic nie dało. Przez ściśnięty materiałem pysk nie mógł także ziać ogniem. Szamotaliśmy się tak przez chwilę, dopóki smok się nie zmęczył. Zaczął szybko oddychać. Czułem ciepło bijące od niego przez płaszcz i bicie małego, gadziego serca.
-Wygrałem, pysiaczku-zipnąłem i podniosłem gada do góry przez materiał.
-Niech pan go puści, on się zaraz udusi-powiedziała Fantarigo.
-Nic mu chyba nie będzie, a ja muszę się trochę ponapawać tą cudowną chwilą triumfu-uśmiechnąłem się wrednie. Stałem tak przez chwilę. Ciszę mącił tylko miarowy oddech Gordona. Kiedy wreszcie puściłem połacie płaszcza, upokorzony smok natychmiast poczołgał się do nóg swojej pani.
Fantarigo? Ciekaw jestem, kto kogo najpierw zje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz