- Walczy pan może i nie źle, ale nadal nieprzepisowo, nie może pan machać szpadą jak byle kijem... to nie jest broń sieczna, ani tłukąca...służy do zadawania pchnięć
Mówiąc to unikałam machnięć (bo tak należałoby określić ciosy elfa) kijem. Miałam nieodparte wrażenie że jedno takie uderzenie zwaliłoby mnie z nóg. To był błąd, że kazałam mu ćwiczyć z Gordonem. W ostatnim momencie udało mi się uchylić od wściekłego ciosu który mógłby mi wybić ramie. Furia elfa działała jednak na moją korzyść biorąc szerokie zamachy zwykle odsłaniał się i wtedy mogłam go zaatakować może i znacznie słabiej, ale skuteczniej. Wreszcie w podobny sposób jak o poranku powaliłam elfa na ziemię. Czułam drobne kropelki potu spływające po mojej twarzy. Oddech miałam szybki i nierówny. Jednym słowem nieźle się zdyszałam, ale na swoje szczęście nie specjalnie byłam poobijana. Feanaro leżał na ziemi z kijem przy szyi i uśmiechał się złośliwie. Wyglądało na to, iż porażka nie zrobiła na nim wrażenia. W imię szlachetnych norm wyciągnęłam do niego dłoń, by pomóc mu wstać i oczywiście tak jak ostatnio wykorzystań to przeciw mnie. Zanim się obejrzałam leżałam na ziemi z trudem odpierając ataki elfa. Czułam doskonale pulsowanie kijka pod potężnymi uderzeniami. Udało mi się z wielkim trudem odtoczyć i opierając o ścianę wstać. Już myślałam, że będę miała parę porządnych siniaków, gdy nagle do jaskini wpadł Seredo. Machnął ogonem. Łuski błysnęły niczym piorun i mój przeciwnik leżał na chłodnych skałach jaskini ciemnym śladem odgniecionym na koszuli.
"A nie mówiłem" - szepnął w moich myślach smok.
Zignorowałam go i uśmiechnęłam się tryumfalnie.
- Chyba musi się pan nauczyć współpracować ze swoim smoczkiem
- Z tą gadziną ... chyba musiałbym być niespełna rozumu
- Obojgu wam nie wiele do tego brakuje... co to miało być. - prychnął mój towarzysz z dezaprobatą - Chcecie się pozabijać...dobra, ale po co wciągacie w to nas... niewinne smoki
- Ale co my wam robimy? - wykrzyknęliśmy chórem.
- Ty - wskazał mnie łapą - potłukłaś go tak że przez jakieś trzy dni może zapomnieć o treningach, a pan - tu tracił pyskiem elfa - mało jej oka nie wydźgał.
Elf podniósł się ostrożnie. chyba teraz dopiero odczuł ilość siniaków jaką w tym dniu nabył. Stał jakoś dziwnie chwiejnie i miał tak zbolały wyraz twarzy, że choć wiedziałam, że byłby za to ma mnie wściekły czułam coś na kształt współczucia tym bardziej ze i ja odczuwałam stłuczenia przypominające mi nasz pojedynek nad strumieniem. Dobrze, że Seredo przywołał nas wreszcie do porządku. Choć Feanaro starał się zachowywać ironiczne poczucie humoru, a ja wyniośle nie dawałam po sobie poznać cierpienia przedstawialiśmy raczej żałosny widok. Jedliśmy pieczoną sarnę upolowaną przez mojego smoka bez większego zaangażowania. Wiercąc się bezustannie szukając najmniej bolesnej pozycji.
- Jakbyśmy poszli na chwilę do zamku moglibyśmy wziąć tą moją maść... - zaproponował tivel
- Masz na myśli tą śmierdzącą mamałygę na stłuczenia - rzucił elf złośliwie
- Nie w proszku na wszy... - odparł zwierzak zgryźliwie.
Zachichotałam skrycie. Mężczyzna obrzucił mnie piorunującym spojrzeniem. Uspokoiłam się i podjęłam rzeczowym tonem.
- Tivel nie możemy tam wrócić nie możesz zrobić tych swoich ziółek tutaj...
- nie żeby nabrać mocy muszą leżakować przynajmniej kilka lat...
- Jak dobre winko... - wtrącił Feanaro.
- Pan to tylko o jednym - odparłam z uśmiechem.
- Tak - szepnął jeleń cicho zupełnie nie zwracając na nas uwagi - w zamku było tyle wspaniałych rzeczy.
Powiodłam za nim spojrzeniem pełnym troski, ale i nieufności. Przywołałam Kasjopeję i powiedziałam na głos.
- Martwi mnie ta jego tęsknota... wiem, że jest uparty i boję się, że może zrobić coś głupiego.
"Będę go miała na oku" odparła klacz i potruchtała do groty.
- No Panie Feanaro od jutra ... a raczej od kiedy wznowimy treningi ćwiczy pan ze mną... a teraz dobranoc
Z pomocą Seredo z trudem wgramoliłam się do swojej tymczasowej kwatery nie słuchając nawet tego co elf odpowiedział i zasnęłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz