- Dobra - wrzasnęłam przerywając na chwilę tą nieznośną kakofonie.- już wstaję.
- Tivel zniknął - powiedział elf z oczami szeroko otwartymi z przerażania. Ta wiadomość ostatecznie przekonała mnie do zerwania się na równe nogi.
- Jak to się stało? - zapytałam się starając by mój głos brzmiał najmniej panicznie i w miarę naturalnie. Choć powtarzałam sobie że muszę się uspokoić w głębi duszy czułam, że szykują się nowe kłopoty.
- Więc wyszedłem na spacer i wtedy jeszcze był a jak wróciłem rano to już go nie było.
"Przepraszam, ale przecież muszę kiedyś spać, skąd miałam wiedzieć" tłumaczyła się Kasjopeja. Jak zawsze wydawało jej się ze to wszystko to jej wina.
"Spokojnie, to nie twoja wina" uspokoiłam jej.
- Słuchajcie to jeszcze o niczym nie świadczy... może rzeczywiście poszedł na spacer
- Sama w to nie wierzy - rzucił oskarżycielsko mężczyzna.
- Nawet jeśli - starałam się by mimo wszystko mój głos brzmiał mocno i pewnie - to przecież nie musiało mu się stać nic złego... sam pan mówił, że zamek jest dość daleko... - Udawałam że to jest moja wersja wydarzeń i starałam się to robić przekonywując, jednak elf znał mnie zdecydowanie za dobrze.Przyglądał mi się teraz badawczo i jakby z wyrzutem.
- No dobrze poślę Kasjopeję, aby sprawdziła co z nim... jest prawie tak dobrym szpiegiem jak ja
- No to obawiam się że trzeba będzie ratować dwójkę- stwierdził gorzko. Obrzuciłam go jadowitym spojrzeniem
- Jeśli Tivel nie wdał się w pana to może wcale nie trzeba go będzie ratować
Dalszą wymianę zdań powstrzymała moja klacz. Która rozpędziła się i wyskoczyła z groty rozwijając skrzydła i wzbijając się w przestworza. Powstrzymałam Feanaro chwytając go za ramię, bo chciał podążyć za nią.
- O nie! mamy dość kłopotów... pan zostaje z nami... zamierzam poeksperymentować
- Właśnie dlatego wolał bym jednak być gdzieś indziej
Próbował się wycofać, ale Gordon zagrodził mu wyjście swoim cielskiem. Wyciągnęłam księgę i wzniecając małe światełko zaczęłam nerwowo wertować kartki.
- Czego pani szuka? - zapytał ciekawie przekonawszy się ze nie ma możliwości by uprzejmie się oddalić.
- Jakby to ładnie określić - przyłożyłam palec do ust udając że się zastanawiam - zaklęcia na siniaki...
- To jest coś takiego? I nic pani nie mówiła...
- Cóż wolałam je użyć w ostateczności, bo jest dosyć kosztowne i za chwilę będzie pan musiał sam strzec obozu... magia kosztuje, może nawet zabić
Oceniwszy przy niechętnej pomocy elfa nasze obrażenia przystąpiłam do dzieła. O dziwo udało mi się za pierwszym razem. Zdawałam sobie jednak sprawę, że nie uda mi się uleczyć rany zupełnie, ale musiałam jakoś przygotować nas choćby do walki. Udało mi się zmniejszyć nieco ich dotkliwość, gdy poczułam jak robi mi się słabo. Choć czerpałam tez energię od Seredo moje siły szybko się wyczerpały. Przed oczami zaczęły mi tańczyć kolorowe plamki, a w głowie się kręciło. Szybko zanim straciłam przytomność przerwałam wypływ magii. Kość ogonowa bolała mnie zdecydowanie mniej, na tyle bym mogła zignorować ten uraz w czasie walki. Nie znosiłam uszkadzać się w tak głupim miejscu. Oparłam się ostrożnie o ścianę oddychając ciężko.
- No... tylko mi teraz nie umieraj... jak sama pani zauważyła mamy dość kłopotów
Uśmiechnęłam się i zmrużyłam oczy.
- Spokojnie w przeciwieństwie do pana ja kieruje się zdrowym rozsądkiem...znam swoje granice... nic mi nie będzie muszę tylko odpocząć.
Elf miał na tyle taktu by nie próbować uciekać szczególnie kiedy mu przypomniałam że jak sam kiedyś powiedział leżącego się nie bije. Gdy ja leżałam odzyskując, siły chodził nerwowo po jaskini, a kiedy przysiadał zaraz podrywał się poderwany jakimś lekkim szelestem.
- Proszę przestać tak dreptać w miejscu jak kaczka...
- Cóż przynajmniej upieką mnie i podadzą na obiad i taki będzie ze nie pożytek... a może takiej księżniczce na tacy przyniosą...
- Już ja bym panu dała księżniczkę... tylko trochę mi szkoda energii, a pan zawsze podejmuje się tak destrukcyjnych czynności jak to tłuczenie w gałąź po nocy
- Oj księżniczka na ziarnku grochu wyspać się nie mogła
Prychnęłam pogardliwie i znów przymrużyłam oczy zapadając w drzemkę. Gdy jednak usłyszałam kroki Kasjopeji natychmiast poderwałam się czując lekkie zawroty głowy. Stłumiłam mdłości i podeszłam do towarzyszki. Elf cały czas przyglądał mi się oczekując na jakieś informacje.
- Nie wiadomo czy byli w zamku czy Tivel zapuścił się za daleko - relacjonowałam - w każdym razie maja go ... a pan gdzie się wybiera? - elf trzymał już w ręku kołczan, strzały, łuk i płaszcz.
- Ruszam mu na ratunek - oświadczył
- Nie ma mowy... teraz dla odmiany ja układam plan... przykro mi, ale panu słabo idzie organizacja ucieczek... Czarne koty zabrały go do zamku w wiosce (zamek to za duże słowo, ale to całkiem dobrze strzeżona twierdza) ma być atrakcją zbliżającego się balu... więc nie rzucając się w oczy wkradniemy się tam jako goście, uwolnimy Tiwela i uciekniemy
Feanaro obrzucił taksującym spojrzeniem nasze stroje. Zdecydowanie nie były to stroje balowe.
- No na pewno ktoś nam uwierzy...
- Uwierzy bo wybierzemy się zgodnie z pana zwyczajem na małe zakupy... chyba że woli pan użyć naszego cudownego pudełeczka. Będziemy udawać hrabiowską parę... trzeba tylko załatwić trochę różowego, granatowego materiału, Jakiś miedziany drucik i trochę guzików i koronek... Więc zaraz ruszamy... Zapada zmierzch więc będzie man łatwiej się ukryć... pan idzie na targ a ja spróbuje dowiedzieć się czegoś o tym przyjęciu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz