środa, 9 września 2015

Od Silenti Lunar

Drzewa szumiały i uspokajająco niepomne roztańczonych ognistych refleksów, które kładły się na ich ciemnej chropowatej korze za sprawą płonącego na środku obozowiska ognia. Tą rozedrganą wśród nocnych mroków latarnie otaczały ogorzałe radosne twarze o nieobecnym spojrzeniu. Jakiś mężczyzna o pulchnej rubasznej twarzy i czerwonym nosie grał na bałałajce akompaniując młodej kobiecie o egzotycznym typie urody w wielobarwnej sukni która wirowała wokół niej na kształt płomieni to znów wznosiła się i opadała się niczym skrzydła motyla. Ciemne włosy poskręcane w ozdobne pierścienie tworzyły wokół jej głowy jakby aureole tyko ze znacznie ciemniejszą niż te jasne krążki rysowane na obrazach z blond aniołkami. Stałam z dala ale miałam wrażenie jakby to we mnie wpatrywała się brązowymi oczami tancerka uśmiechając się tajemniczo. Choć dawno już powinnam do tego przywyknąć nadal wprawiało mnie w zachwyt to widowisko. Podziwiałam wytrwałość tej młodej kobiety. Wszyscy byli zmęczeni, po niej jednak nie było widać wyczerpania. Emanowała energią i władczością. Wznosząc ręce ponad krępego grajka i wykonując nimi wężowe ruchy wyglądała jak jakaś mityczna czarodziejka. Muzyka zaczęła przycichać,a taniec stał się wolniejszy. Wreszcie wszystko zamarło i tylko kropelki potu na twarzy dziewczyny oraz przyspieszony oddech świadczyły wymownie o misterium jakie przed chwilą odbyło się na tej polance. Grajek podniósł głowę i rozległ się huk oklasków, a potem śmiechy i pełne uznania komentarze. Zaaferowana tym pięknym spektaklem nie usłyszałam ostrożnych kroków Avusanema. Starzec położył mi na ramieniu kościstą, trzęsącą się dłoń. Z trudem powstrzymałam się by nie odskoczyć. Jego dłoń była ciepła, ale mimo to nieodparcie kojarzyła się z dotykiem śmierci.
- Dlaczego dziadek się tak skrada? - zapytałam z wyrzutem odrywając się od drzewa o które jeszcze chwilę temu się opierałam i odwracając w jego stronę. Staruszek nigdy nie był żadnym moim krewnym, ale w obozie wszyscy tak na niego mówiliśmy. Niektórzy uważali go po prostu za niespełna rozumu, inni wiedzieli, że nie ma nikogo kto przewyższyłby go mądrością i doświadczeniem. Teraz stał przede mną odziany w płaszcz przypominający stary połatany koc, wbijał we mnie roziskrzone spojrzenie i w co ciężko mi było uwierzyć uśmiechał się.
- Chyba nadszedł twój czas - szepnął wpatrując się niewidzącym wzrokiem w przestrzeń za mną.
- Nie rozumnie... - stwierdziłam ostrożnie.
- Nie musisz - odparł uspokajającym tonem i położył mi dłoń na ramieniu . - a teraz może nam coś zaśpiewasz...
Poprowadził mnie do grupki siedzącej przy ognisku. Tłum rozstępował się przed nim jak przed jakimś władcą. Na obliczach wszystkich obecnych odbijało się nieme pytanie. Nigdy nie mówiłam im o mojej mocy i nie śpiewałam, bo to mogłoby mnie zdradzić. Teraz wprowadzono mnie na drewniane podwyższenie z którego przed chwilą zeszła tancerka uśmiechając się do mnie przyjaźnie dygnęłam niepewnie. Muzyk przyglądał mi się gotowy do użycia swych zdolności, by okrasić moją pieśń odpowiednią muzyką. Stałam niepewnie i zastanawiałam co zaśpiewać wreszcie wybrałam pieśń o Ardalenie Rycerskim. W zdumiewającym tempie grajek dostosował się do mojej tonacji i tępa.
"Słuchając wyroków losu i przeznaczenia wynurzył się bohater z wieków niepewnego cienia
Jego czyny można by zamknąć w tomach wielu lecz ja jeden tylko dziś opiszę przyjacielu
I gdy się drzew konary do niego przyginały
I nocne ptaki pieśń swą odwieczną śpiewały
Kroczył dumnie jego wierzchowiec nie pomny na zmory
Do ich towarzystwa obaj już przywykli do tej pory
Aż się przed nim jak demon z otchłani i mgły zjawiła
Starucha w łachmanach co mu przyszłość wyjawiła
A oto jej słowa co wielki przetrwały na pergaminie
A cóż mu rzekła to powiem, mówiła że zginie
Jeśli drogą w prawo za znakiem sowy podąży
A gdy w lewo skieruje kroki przyjaciela ocalić nie zdąży
I poszedł odważnie i dumnie przed siebie
Gotów przyjąć los co mu zgotowały gwiazdy na niebie
Zgodnie z wieszczki słowem spotkał tygrysa i go pokonał
Z futra jego płaszcz ciepły dla przebycia jeziora lodu wykonał
Przepłynął je pokonując gołymi rękami okrutnego morskiego potwora
Lecz losu nie posłuchał i ruszył choć jeszcze nie nadeszła jego pora
Przebył sto gór, sto rzek pokonał i zniszczył mieszkające tam potwory
O zgubnej przepowiedni pamiętając aż do tej pory
Stanął u wrót zamku i otworzył bramę
I ruszył śmiało przed siebie w nieznane
I odnalazł przyjaciela i odejść zamierzali
Gdy na swej drodze Koszmar spotkali
Lecz bohater postanowił swoje lęki pokonać
I brzemię przeznaczenia wziąć na swe ramiona. Stanął do walki wiedząc że zginie lub zwycięży wbrew przeznaczeniu. Przeżył i jego przykład powtarzany będzie w każdym pokoleniu
Bo nikt przed swym losem uciec nie zdoła chyba że dzielnie stawi mu czoła"
Zamilkłam jednak mych uszu nie dobiegł znajomy szum i oklaski. Wszyscy przyglądali mi się ze zdziwieniem i podziwem i milczeli. Ta cisza była dla mnie nie do zniesienia. Nigdy tego nie chciałam, nie wybrałam sobie tego losu, a on i tak mnie dopadł. Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Pospiesznie odwróciłam głowę starając się pozbyć złośliwej mgiełki przez którą wszystko widziałam jakby w krzywym zwierciadle. Rozległy się pierwsze nieśmiałe głosy gratulacji podziwu. Ostrożnie zsunęłam się z podestu. Przedarłam się przez radosny tłum i podążyłam w stronę lasu, całe szczęście Avusanem powstrzymał wszystkich przed podążeniem za mną. Cieszyłam się, że to zrobił, bo czułam, że chce być sam. Ponadto wydało mi się iż dostrzegam jakiś ruch w pobliżu. Czyżby ktoś mnie obserwował.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Xat nasz potężny i wspaniały